Ślub mojej siostry rozdzielił naszą rodzinę: Babcina przeprowadzka wszystko zmieniła

– Znowu nie posprzątałaś po sobie w kuchni! – głos babci przeszył ciszę jak nóż. Stałam przy zlewie, zmywając ostatni talerz po kolacji, kiedy usłyszałam jej kroki za plecami. – To nie ja zostawiłam ten kubek, babciu – odpowiedziałam cicho, ale ona już nie słuchała. Wzdychała ciężko, teatralnie, jakby cały świat spoczywał na jej barkach.

Jeszcze pół roku temu nasz dom był pełen śmiechu. Moja starsza siostra, Kasia, planowała ślub z Michałem. Rodzice byli dumni, a ja czułam się szczęśliwa, choć trochę zazdrosna. W dniu wesela tańczyłyśmy razem do białego rana. Nie wiedziałam wtedy, że to ostatnia taka noc – ostatnia, zanim wszystko się zmieni.

Babcia przeprowadziła się do nas tydzień po ślubie Kasi. Jej mieszkanie na warszawskim Mokotowie było już dla niej za duże i za ciche. Rodzice uznali, że to najlepsze rozwiązanie – przecież „rodzina powinna trzymać się razem”. Tylko nikt nie zapytał mnie, czy jestem na to gotowa.

Od początku czułam się jak intruz we własnym domu. Babcia zajęła mój dawny pokój, a ja przeniosłam się do salonu na rozkładaną kanapę. Każdego ranka budził mnie zapach jej maści i cichy szelest różańca. Z czasem zaczęły się drobne spięcia: o to, kto ma gotować obiad, kto powinien sprzątać łazienkę, kto zapomniał kupić chleb.

Najgorsze były wieczory. Siedzieliśmy przy stole w milczeniu, a babcia patrzyła na mnie spod łba. – Gdyby Kasia tu była, wszystko wyglądałoby inaczej – powtarzała. Rodzice milczeli, jakby bali się przyznać jej rację.

Pewnego dnia wróciłam do domu później niż zwykle. Pracowałam dłużej w bibliotece, żeby tylko nie musieć wracać do tej dusznej atmosfery. Babcia czekała na mnie w przedpokoju.

– Gdzie byłaś? – zapytała ostro.
– Na uczelni…
– Kłamiesz. Wiem, że spotykasz się z tym chłopakiem od sąsiadów.
– Babciu, proszę cię…
– Nie będziesz się szlajać po nocach! – krzyknęła tak głośno, że mama wybiegła z kuchni.

– Mamo, daj spokój – próbowała ją uspokoić mama.
– Ty ją rozpieszczasz! – babcia nie dawała za wygraną. – Za moich czasów dziewczyna wiedziała, gdzie jej miejsce!

Wybiegłam z domu i długo chodziłam po parku. Czułam wstyd i gniew. Chciałam zadzwonić do Kasi, ale wiedziałam, że ona ma teraz swoje życie. Po raz pierwszy poczułam się naprawdę sama.

Z czasem sytuacja tylko się pogarszała. Babcia coraz częściej narzekała na moje zachowanie, a rodzice byli coraz bardziej zmęczeni. Tata zamykał się w garażu pod pretekstem naprawiania roweru, mama spędzała godziny w pracy. Ja uciekałam do biblioteki lub do znajomych.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę rodziców przez uchylone drzwi.
– Nie daję już rady – szeptała mama. – Mama jest coraz bardziej złośliwa…
– Ale co mamy zrobić? Przecież nie oddamy jej do domu opieki…
– A co z Olą? Ona też tu mieszka…

Poczułam gulę w gardle. Czy naprawdę jestem tylko dodatkiem do tej układanki?

Wkrótce potem Kasia przyjechała w odwiedziny. Przy stole babcia od razu zaczęła ją chwalić: jaka to jest zaradna, jak dobrze sobie radzi w nowym domu. Ja siedziałam cicho, dłubiąc widelcem w ziemniakach.

Po obiedzie Kasia pociągnęła mnie do mojego dawnego pokoju.
– Co się dzieje? Wyglądasz okropnie…
– Nic… Po prostu… Jest ciężko.
– Babcia?
Pokiwałam głową.
– Może powinnaś pomyśleć o wyprowadzce?
– A kto im pomoże? Kto będzie z babcią?
Kasia spojrzała na mnie ze smutkiem.
– Nie możesz żyć tylko dla innych.

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Ale jak miałam zostawić rodziców samych z babcią? Przecież to moja rodzina…

Kilka tygodni później sytuacja osiągnęła punkt krytyczny. Babcia przewróciła się w łazience i złamała rękę. Wszyscy byliśmy przerażeni – nawet ona przestała narzekać i przez kilka dni była cicha jak mysz pod miotłą. Ale kiedy tylko poczuła się lepiej, wróciły stare pretensje.

Któregoś wieczoru zebrałam się na odwagę i powiedziałam rodzicom:
– Chcę się wyprowadzić.
Mama spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Rozumiemy… Ale co z nami?
Tata tylko skinął głową.

Spakowałam walizkę i przeniosłam się do koleżanki z uczelni. Przez pierwsze dni płakałam co noc – z tęsknoty za domem i z poczucia winy. Ale powoli zaczęłam oddychać pełną piersią.

Czasem odwiedzam rodziców i babcię. Jest inaczej – chłodniej, ale spokojniej. Z Kasią rozmawiam częściej niż kiedykolwiek wcześniej. Zastanawiam się jednak: czy miałam prawo odejść? Czy rodzina to obowiązek ponad wszystko?

Może czasem trzeba wybrać siebie… Ale czy to znaczy, że jestem egoistką? Co wy byście zrobili na moim miejscu?