Niechciany lokator: Historia rodzinna pełna niedopowiedzeń

– Mamo, muszę ci coś powiedzieć… – głos Kuby drżał, choć starał się brzmieć pewnie. Stałam w kuchni naszego letniego domu w Międzyzdrojach, z rękami mokrymi od mycia naczyń. Słońce wpadało przez okno, a ja czułam, że zaraz wydarzy się coś złego.

– Co się stało? – spytałam, czując niepokój ściskający mi żołądek.

– Wynająłem mieszkanie w Warszawie. Nasze mieszkanie…

Na chwilę świat zawirował. Oparłam się o blat, żeby nie upaść. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. W głowie miałam tylko jedno pytanie: jak mógł?

– Wynająłeś? – powtórzyłam głucho. – Bez naszej zgody?

– Mamo, ja… Potrzebowałem pieniędzy. Straciłem pracę w agencji reklamowej. Nie chciałem was martwić. Myślałem, że skoro i tak mieszkacie na działce…

Z trudem powstrzymałam łzy. Przecież to był nasz dom! Miejsce, gdzie Kuba stawiał pierwsze kroki, gdzie świętowaliśmy każde Boże Narodzenie, gdzie wisiały zdjęcia dziadków. A on oddał je obcym ludziom jakby to była tylko kolejna nieruchomość na rynku.

Wieczorem siedziałam z mężem, Andrzejem, na tarasie. Milczeliśmy długo, słuchając szumu morza i dalekich głosów dzieci bawiących się na plaży.

– Co teraz? – spytał w końcu Andrzej. – Przecież to nasza własność.

– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Czuję się zdradzona. Ale to nasz syn…

Następnego dnia pojechaliśmy do Warszawy. Winda w bloku zatrzymała się na naszym piętrze, a ja poczułam znajomy zapach klatki schodowej – mieszanka starej farby i perfum sąsiadki z naprzeciwka. Drzwi otworzył nam młody chłopak z dredami.

– Dzień dobry? – spojrzał na nas niepewnie.

– Dzień dobry. Jesteśmy właścicielami tego mieszkania – powiedział Andrzej spokojnie, choć widziałam, jak zaciska pięści.

Chłopak wpuścił nas do środka. Nasze meble były poprzestawiane, na stole stały puszki po piwie, a na ścianie wisiał plakat jakiegoś zespołu metalowego. Poczułam ukłucie żalu.

– Kuba mówił, że wszystko jest w porządku… – zaczął lokator.

– Kuba nie miał prawa wynajmować tego mieszkania bez naszej zgody – przerwałam mu ostro.

Chłopak spuścił wzrok. – Przepraszam… Zapłaciłem mu za trzy miesiące z góry.

Wyszliśmy na klatkę schodową. Andrzej spojrzał na mnie bezradnie.

– Co teraz? Wyrzucimy go?

Nie umiałam odpowiedzieć. Przez kolejne dni kłóciliśmy się z Kubą przez telefon. On tłumaczył się strachem przed naszą reakcją, my czuliśmy się oszukani.

– Zawsze mogłeś do nas przyjechać! – krzyczałam przez łzy do słuchawki. – Zawsze!

– Nie chciałem być ciężarem…

Wtedy dotarło do mnie, jak bardzo się od siebie oddaliliśmy. Kiedyś rozmawialiśmy o wszystkim – o jego pierwszej dziewczynie, o problemach w szkole, o marzeniach. Teraz dzieliła nas nie tylko odległość, ale i mur niedopowiedzeń.

Przez kolejne tygodnie próbowałam poukładać wszystko na nowo. Spotkałam się z Kubą w kawiarni na Mokotowie. Siedział naprzeciwko mnie, blady i zmęczony.

– Mamo… Przepraszam – powiedział cicho. – Naprawdę nie wiedziałem, co robić.

Patrzyłam na niego długo. Widziałam w nim małego chłopca, który kiedyś tulił się do mnie po koszmarze sennym. Teraz był dorosłym mężczyzną zagubionym w świecie dorosłych problemów.

– Kuba… Zawiodłeś nas. Ale jesteś naszym synem. Musimy znaleźć rozwiązanie razem.

Zaczęliśmy rozmawiać szczerze – pierwszy raz od lat. O jego lękach, o naszej samotności na działce, o tym, jak bardzo wszyscy tęsknimy za domem.

Ostatecznie postanowiliśmy nie wyrzucać lokatora przed końcem umowy. Kuba zobowiązał się oddać nam pieniądze z najmu i poszukać pracy. My wróciliśmy do letniego domu z poczuciem straty, ale też nadzieją na odbudowanie relacji.

Często myślę o tym wszystkim wieczorami, kiedy patrzę na zachód słońca nad morzem i słyszę śmiech dzieci z sąsiedztwa. Czy można odbudować zaufanie po takim ciosie? Czy rodzina zawsze wybacza?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?