„Zostałam sama, gdy świat się zawalił” – Historia Marii z Poznania

– Leszek, powiedz mi prawdę. Czy ty masz kogoś? – zapytałam, patrząc mu prosto w oczy. Głos mi drżał, a serce waliło jak oszalałe. W kuchni pachniało jeszcze kawą, którą przed chwilą razem piliśmy, ale ten zapach nagle stał się duszący.

Leszek odwrócił wzrok. – Mario, proszę cię… Nie zaczynaj znowu.

– Znowu? – powtórzyłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. – Przecież ty już od miesięcy jesteś nieobecny. Wracasz późno, nie patrzysz na mnie. Nawet w łóżku jesteśmy sobie obcy.

Milczał. Wiedziałam już wszystko. W tej ciszy zawierała się cała prawda o naszym małżeństwie.

Poznałam Leszka na studiach w Poznaniu. Był wtedy najprzystojniejszym chłopakiem na roku – wysoki, z ciemnymi włosami i tym uśmiechem, który sprawiał, że miękły mi kolana. Zakochałam się w nim bez pamięci. On też wydawał się szczęśliwy. Chodziliśmy razem na wykłady, spędzaliśmy godziny w akademiku, śmiejąc się i planując wspólną przyszłość.

Po studiach Leszek oświadczył mi się w parku Sołackim. Pamiętam, jak drżały mu ręce, kiedy zakładał mi pierścionek. Byliśmy młodzi, pełni nadziei. Postanowiliśmy jednak poczekać ze ślubem – chciałam najpierw znaleźć pracę i zobaczyć, jak poradzimy sobie w dorosłym życiu.

Wyszłam za mąż mając 25 lat. Wesele było skromne, bo rodzice nie mieli pieniędzy. Ale byliśmy szczęśliwi – przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.

Pierwsze lata były trudne. Leszek pracował jako nauczyciel matematyki w liceum, ja dostałam etat w bibliotece miejskiej. Ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Mieszkaliśmy w kawalerce na Jeżycach, gdzie przez ściany słychać było kłótnie sąsiadów i płacz dzieci. Ale cieszyliśmy się sobą.

Kiedy urodził się nasz syn Michał, myślałam, że to początek nowego rozdziału. Leszek był dumny z ojcostwa – przynajmniej przez pierwsze lata. Potem coś zaczęło się psuć. On coraz częściej zostawał po godzinach w pracy, tłumacząc się radami pedagogicznymi czy wywiadówkami. Ja wieczorami czytałam książki, Michał bawił się sam.

Z czasem nasze rozmowy ograniczyły się do spraw domowych: rachunki, zakupy, szkoła Michała. Przestaliśmy się dotykać, całować na dobranoc. Czułam się coraz bardziej samotna.

– Mario, ja… – Leszek przerwał ciszę tamtego poranka. – Poznałem kogoś. Ma na imię Agata. Jest nauczycielką biologii.

Zrobiło mi się niedobrze. Chciałam krzyczeć, rzucać talerzami, ale nie miałam siły nawet płakać.

– Ile ona ma lat? – zapytałam cicho.

– Trzydzieści dwa – odpowiedział bez wahania.

Byłam starsza od niej o prawie dwadzieścia lat. Poczułam się jak stara szmata wyrzucona na śmietnik.

Leszek wyprowadził się tydzień później. Michał miał wtedy dwadzieścia trzy lata i studiował informatykę we Wrocławiu. Zadzwoniłam do niego z płaczem.

– Mamo, nie przesadzaj – powiedział chłodno. – To wasza sprawa. Ja nie chcę być w to mieszany.

Zamknęłam się wtedy w sobie na długie tygodnie. Przestałam chodzić do pracy – brałam zwolnienia lekarskie jedno po drugim. W bibliotece szeptano za moimi plecami: „Biedna Maria… Mąż ją zostawił dla młodszej”.

Moja matka próbowała mnie pocieszać:

– Córeczko, życie toczy się dalej. Może jeszcze spotkasz kogoś?

Ale ja nie chciałam nikogo spotykać. Bałam się ludzi, bałam się wyjść z domu.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie siostra, Ewa:

– Mario, musisz się ogarnąć! Ile będziesz tak siedzieć i płakać? Leszek nie był ideałem! Pamiętasz, jak cię zostawił z Michałem na dwa tygodnie i pojechał na ryby z kolegami?

– Ewa, to nie to samo… Teraz naprawdę jestem sama.

– Sama? Masz mnie! Masz mamę! Michał też cię kocha, tylko jest zagubiony.

Nie wierzyłam jej wtedy.

Mijały miesiące. Zaczęły przychodzić listy z banku – kredyt hipoteczny na mieszkanie został na mnie. Leszek przestał płacić alimenty na Michała, bo „jest już dorosły”. Zaczęło brakować pieniędzy nawet na jedzenie.

W pracy szefowa wezwała mnie na rozmowę:

– Mario, musisz wrócić do ludzi. Biblioteka to twoje miejsce! Czy chcesz stracić pracę?

Wróciłam więc do pracy – z podkrążonymi oczami i bólem serca tak wielkim, że czasem myślałam o najgorszym.

Pewnego dnia przyszła do biblioteki Agata – ta sama kobieta, dla której Leszek mnie zostawił. Przyniosła książki do oddania.

– Dzień dobry pani Mario – powiedziała cicho.

Spojrzałam na nią z nienawiścią i zazdrością jednocześnie. Była młoda, zadbana, miała błyszczące włosy i pewność siebie.

– Dzień dobry – odpowiedziałam chłodno.

Przez chwilę patrzyłyśmy sobie w oczy. Ona spuściła wzrok pierwsza.

Po tej wizycie długo nie mogłam dojść do siebie. W nocy śniło mi się, że Leszek wraca do domu i prosi o wybaczenie. Budziłam się wtedy z mokrą poduszką od łez.

Michał coraz rzadziej dzwonił. Kiedy przyjechał na święta Bożego Narodzenia, przy stole panowała napięta atmosfera.

– Synku, może zostaniesz dłużej? – zapytałam z nadzieją.

– Mamo… Mam swoje życie we Wrocławiu. Poza tym… tata zaprosił mnie do siebie i Agaty na Sylwestra.

Poczułam ukłucie zazdrości i rozpaczy jednocześnie.

– Rozumiem – powiedziałam tylko i wyszłam do kuchni udając, że muszę coś sprawdzić przy barszczu.

W kuchni rozpłakałam się po cichu nad garnkiem z uszkami.

Po świętach zadzwoniła do mnie mama:

– Mario, musisz zacząć żyć dla siebie! Zapisz się na jakieś zajęcia! Może joga? Albo kurs komputerowy?

Zdecydowałam się pójść na zajęcia z jogi dla kobiet 50+. Na pierwszych zajęciach czułam się jak kosmitka – wszystkie panie znały się od lat i rozmawiały o wnukach oraz wycieczkach do sanatorium.

Po kilku tygodniach zaczęłyśmy rozmawiać podczas herbaty po zajęciach. Jedna z kobiet – pani Halina – opowiedziała mi swoją historię:

– Mój mąż też mnie zostawił dla młodszej – powiedziała ze smutkiem w oczach. – Ale wiesz co? Teraz mam święty spokój! Jeżdżę na wycieczki z koleżankami i nikt mi nie marudzi!

Zaśmiałam się pierwszy raz od miesięcy.

Zaczęłam powoli wracać do życia. Zapisałam się na kurs komputerowy dla seniorów w domu kultury na Wildzie. Poznałam tam pana Zbyszka – wdowca po sześćdziesiątce, który opowiadał dowcipy i przynosił domowe ciasto dla wszystkich kursantów.

Zbyszek zaprosił mnie kiedyś na kawę po zajęciach:

– Mario, życie jest za krótkie na smutki! Może pójdziemy razem do kina?

Uśmiechnęłam się niepewnie:

– Nie wiem… Jeszcze nie jestem gotowa…

– To poczekam! – odpowiedział z uśmiechem.

Wieczorami zaczęłam pisać pamiętnik – opisywałam swoje uczucia i lęki. Czasem płakałam nad kartką papieru, czasem śmiałam się ze swoich dawnych złudzeń.

Minął rok od odejścia Leszka. Nadal boli mnie jego zdrada i samotność wieczorami przytłacza bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Michał rzadko dzwoni; czasem mam wrażenie, że straciłam nie tylko męża, ale też syna.

Ale nauczyłam się czegoś ważnego: życie nie kończy się po pięćdziesiątce ani po zdradzie ukochanej osoby. Każdego dnia próbuję znaleźć choćby małą radość: spacer po parku Sołackim, rozmowa z Ewą przez telefon czy kawa z Haliną po jodze.

Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy jeszcze kiedyś będę szczęśliwa? Czy samotność to naprawdę wyrok na resztę życia? A może wszystko dopiero przede mną?