Złamane marzenia i noworoczny cud: Historia o miłości, rozczarowaniu i nadziei
— To co, Michał, znowu tylko na chwilę? — głos Kingi drżał, choć starała się brzmieć obojętnie. Stałem w progu jej mieszkania, z walizką w ręku i sercem ściśniętym jak nigdy wcześniej. Za oknem śnieg padał gęsto, a światło latarni rozlewało się po pustej ulicy w małym miasteczku pod Poznaniem. Był 31 grudnia, ostatni dzień roku, który miał być dla nas przełomowy.
— Przepraszam, Kinga. Wiesz, że nie mogłem przyjechać wcześniej. Firma… — zacząłem tłumaczyć się jak zwykle, ale ona tylko machnęła ręką.
— Zawsze firma. Zawsze coś ważniejszego ode mnie — rzuciła przez zaciśnięte zęby. — A przecież mieliśmy dziś zdecydować, co dalej. Czy w końcu zamieszkamy razem, czy to wszystko ma sens.
Wiedziałem, że ma rację. Nasze spotkania można było policzyć na palcach jednej ręki. Każda randka była jak święto — zaznaczona w kalendarzu czerwonym flamastrem. Mieszkałem we Wrocławiu, a do niej przyjeżdżałem tylko wtedy, gdy sprawy firmy wymagały mojej obecności w okolicy. Obiecywałem zmiany, wspólne życie, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie.
Tego wieczoru miało się wszystko rozstrzygnąć. Kinga przygotowała kolację — jej ulubione pierogi z kapustą i grzybami, barszcz czerwony i makowiec. Pachniało świętami i nadzieją. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy małym stole, a między nami rosła cisza.
— Michał, ja już nie mogę tak żyć — powiedziała nagle, patrząc mi prosto w oczy. — Mam dość czekania na ciebie. Mam dość samotnych wieczorów i pustych obietnic. Chcę wiedzieć, czy jesteś gotów coś poświęcić dla nas.
Zabrakło mi słów. W głowie miałem tysiące myśli: kredyt na mieszkanie we Wrocławiu, odpowiedzialność za firmę po ojcu, strach przed zmianą. Próbowałem coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle.
— Kinga… ja… — zacząłem niepewnie.
— Nie musisz nic mówić — przerwała mi stanowczo. — Wszystko już wiem.
Wstała od stołu i wyszła do sypialni. Siedziałem jeszcze chwilę w milczeniu, patrząc na jej talerz z nietkniętym jedzeniem. Czułem się jak tchórz. Wiedziałem, że ją tracę.
Noc sylwestrowa upływała powoli. Za oknem wybuchały pierwsze fajerwerki, a ja leżałem na kanapie w salonie, nie mogąc zasnąć. Przewracałem się z boku na bok, myśląc o wszystkich niewypowiedzianych słowach i niespełnionych obietnicach.
O północy Kinga wyszła z sypialni. Miała na sobie szlafrok i oczy czerwone od płaczu.
— Szczęśliwego Nowego Roku — powiedziała cicho.
— Szczęśliwego… — odpowiedziałem bez przekonania.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Chciałem ją przytulić, powiedzieć, że wszystko się ułoży, ale wiedziałem, że to już za późno.
Następnego ranka spakowałem swoje rzeczy i wyszedłem bez słowa pożegnania. Śnieg skrzypiał pod butami, a mróz szczypał w policzki. Czułem się pusty jak nigdy dotąd.
Wróciłem do Wrocławia i rzuciłem się w wir pracy. Próbowałem zapomnieć o Kindze, ale jej obraz wracał do mnie każdej nocy. Przypominałem sobie jej uśmiech, zapach włosów i ciepło dłoni. Zrozumiałem, że straciłem coś bezcennego przez własny strach i egoizm.
Minęły dwa tygodnie. Pewnego dnia zadzwoniła moja mama.
— Michał, musisz przyjechać do domu — powiedziała drżącym głosem. — Tata miał zawał.
Serce mi zamarło. Bez namysłu spakowałem się i ruszyłem do rodzinnego domu pod Legnicą. W szpitalu zobaczyłem ojca leżącego na łóżku, podłączonego do aparatury. Był blady i słaby jak nigdy wcześniej.
— Michał… synu… przepraszam, że tyle od ciebie wymagałem — wyszeptał ojciec. — Chciałem tylko, żebyś był silny… żebyś nie popełnił moich błędów…
Poczułem łzy napływające do oczu. Usiadłem przy jego łóżku i po raz pierwszy od lat rozmawialiśmy szczerze o życiu, marzeniach i straconych szansach.
Po powrocie do Wrocławia długo nie mogłem dojść do siebie. Zacząłem zastanawiać się nad swoim życiem — nad tym, co naprawdę jest ważne. Praca przestała mnie cieszyć. Każdy dzień był taki sam: dom–biuro–dom.
W końcu zebrałem się na odwagę i napisałem do Kingi długi list. Przeprosiłem ją za wszystko: za brak czasu, za niedotrzymane obietnice, za to, że nie potrafiłem być przy niej wtedy, gdy najbardziej tego potrzebowała.
Nie odpisała od razu. Minęły kolejne tygodnie pełne niepewności i żalu.
Aż pewnego dnia dostałem od niej wiadomość: „Spotkajmy się”.
Serce zaczęło mi bić szybciej niż kiedykolwiek wcześniej.
Umówiliśmy się w tej samej kawiarni w Poznaniu, gdzie poznaliśmy się rok wcześniej. Kinga przyszła punktualnie. Wyglądała pięknie jak zawsze, choć w jej oczach było coś nowego — spokój i siła.
— Michał — zaczęła spokojnie — dużo myślałam o nas przez te tygodnie. Wiem już, czego chcę od życia. Chcę być szczęśliwa — nawet jeśli to oznacza bycie sama.
Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek wcześniej. Ale wiedziałem, że ma rację.
— Rozumiem — odpowiedziałem cicho.
Siedzieliśmy jeszcze chwilę w milczeniu. Potem Kinga uśmiechnęła się lekko i powiedziała:
— Ale wiesz co? Nowy Rok to czas cudów. Może jeszcze kiedyś nasze drogi się skrzyżują… Może wtedy będziemy gotowi na prawdziwe szczęście.
Pożegnaliśmy się bez łez i pretensji. Poczułem ulgę pomieszaną z żalem — jakby ktoś zdjął mi z ramion ciężar niespełnionych marzeń.
Dziś wiem jedno: czasem trzeba pozwolić odejść temu, co kochamy najbardziej, żeby odnaleźć siebie na nowo. Czy warto było tyle poświęcić dla pracy? Czy można odzyskać utracone marzenia? Może właśnie Nowy Rok jest najlepszym momentem, by zacząć wszystko od nowa…