Szlachetny Zdrajca – Opowieść o Iluzji

— Wiesz, że nie możesz tak po prostu odejść — powiedziałam, patrząc Witkowi prosto w oczy. Stał na klatce schodowej, z gitarą przewieszoną przez ramię i tym swoim notesem, który zawsze wyglądał, jakby zaraz miał się rozpaść. W jego oczach widziałam coś, czego nie potrafiłam nazwać — może strach, może poczucie winy, a może zwykłe zmęczenie.

Poznaliśmy się w czasach, gdy każda miłość wydaje się przeznaczeniem. Miałam wtedy siedemnaście lat i wydawało mi się, że świat należy do mnie. Witek był niepozorny — chudy, z wiecznie rozczochranymi włosami i uśmiechem, który rozbrajał nawet najbardziej zatwardziałe serca. Czekał na mnie pod blokiem po szkole, udając, że to przypadek. Zawsze miał przy sobie gitarę i notes pełen wierszy, które czytał tylko mi.

— Chcesz posłuchać nowej piosenki? — pytał szeptem, jakby bał się, że ktoś nas podsłucha. Siadaliśmy wtedy na ławce pod starym dębem i słuchałam jego głosu, który drżał z emocji. W tych chwilach czułam się wyjątkowa, jakby cały świat istniał tylko dla nas.

Moja mama nie była zachwycona Witkiem. „On jest marzycielem, a ty potrzebujesz kogoś konkretnego,” powtarzała. Tata milczał, ale widziałam w jego oczach niepokój. Rodzice chcieli dla mnie stabilizacji, a Witek był wszystkim, tylko nie tym. Ale ja byłam zakochana — ślepo i bezgranicznie.

Z czasem zaczęłam dostrzegać rysy na tej naszej idealnej historii. Witek coraz częściej znikał na całe wieczory, tłumacząc się próbami zespołu albo spotkaniami z „ludźmi od muzyki”. Zaczęły pojawiać się plotki — że widziano go z jakąś dziewczyną z liceum plastycznego, że podobno grał dla niej tę samą piosenkę, którą napisał dla mnie. Nie chciałam wierzyć. Przecież patrzył na mnie tak, jak nikt inny.

Pewnego wieczoru wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. W pokoju panowała cisza, tylko przez ścianę słyszałam cichy śmiech mamy i taty. Wzięłam telefon i napisałam do Witka: „Spotkajmy się pod dębem”. Odpisał szybko: „Za 10 minut”.

Czekałam na niego w chłodnym powietrzu wrześniowego wieczoru. Przyszedł spóźniony, z rozczochranymi włosami i nieobecnym wzrokiem.

— Co się dzieje? — zapytałam.

— Muszę ci coś powiedzieć — zaczął niepewnie. — To wszystko… to nie jest takie proste.

Serce zaczęło mi bić szybciej. Wiedziałam już, co usłyszę, ale nie chciałam tego przyjąć do wiadomości.

— Poznałem kogoś — powiedział cicho. — To nie tak, że cię nie kocham. Po prostu… wszystko się pomieszało.

Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi grunt spod nóg. Przez chwilę nie mogłam oddychać.

— Więc to była tylko iluzja? — zapytałam drżącym głosem.

Witek spuścił wzrok. — Nie wiem. Chciałem wierzyć, że to prawdziwe. Ale chyba się pogubiłem.

Wróciłam do domu jak w transie. Mama spojrzała na mnie z troską, ale nie powiedziała ani słowa. Zamknęłam się w pokoju i płakałam całą noc. Następnego dnia nie poszłam do szkoły. Leżałam w łóżku i próbowałam zrozumieć, gdzie popełniłam błąd.

Przez kolejne tygodnie unikałam Witka. On próbował do mnie pisać, dzwonił, zostawiał karteczki pod drzwiami. „Przepraszam”, „Tęsknię”, „To wszystko moja wina” — czytałam te słowa i czułam coraz większy gniew. Jak mógł mnie tak oszukać? Jak mógł udawać, że jestem dla niego wszystkim?

W końcu spotkaliśmy się przypadkiem na przystanku autobusowym. Stał tam z gitarą i notesem, jak zawsze. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.

— Przepraszam — powiedział cicho.

— Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć — odpowiedziałam szczerze.

— Wiem — westchnął. — Ale musiałem ci to powiedzieć. Nie chciałem cię ranić.

— Ale zraniłeś — przerwałam mu ostro. — I nie wiem, czy kiedykolwiek przestanę czuć ten ból.

Od tamtej pory nasze drogi się rozeszły. Witek wyjechał do Warszawy, podobno gra teraz w jakimś zespole. Ja skończyłam liceum i zaczęłam studia na polonistyce. Czasem widuję go na zdjęciach w internecie — uśmiechniętego, otoczonego ludźmi, których nie znam.

Często wracam myślami do tamtych dni pod dębem. Zastanawiam się, czy to wszystko naprawdę było tylko iluzją. Czy można wybaczyć komuś zdradę, jeśli przez chwilę był dla nas całym światem? Czy każda miłość musi kończyć się rozczarowaniem?

Może właśnie na tym polega dorastanie — na pogodzeniu się z tym, że nawet najpiękniejsze historie mogą okazać się tylko snem.