Powrót cienia: Kiedy ojciec wraca po trzydziestu latach
Drzwi zadzwoniły o dziewiętnastej trzydzieści trzy. Pamiętam tę godzinę, bo właśnie wtedy kończyłam raport dla szefa i miałam nadzieję na spokojny wieczór z książką. Zamiast tego, usłyszałam głos, który wywołał we mnie dreszcz – nie ze strachu, ale z czegoś głębszego, czego nie potrafiłam nazwać.
– Marto? – zapytał cicho, jakby nie był pewien, czy powinien tu być.
Stał w progu, starszy niż go zapamiętałam, z siwymi włosami i oczami, które kiedyś były pełne życia, a teraz wydawały się zmęczone. Przez chwilę miałam ochotę zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. Przez trzydzieści lat nie było go przy mnie – ani na moich urodzinach, ani na pogrzebie mamy, ani wtedy, gdy najbardziej go potrzebowałam.
– Czego chcesz? – zapytałam chłodno.
– Chciałem tylko… zobaczyć cię. Porozmawiać. – Jego głos był cichy, niemal błagalny.
Nie zaprosiłam go do środka. Stał na klatce schodowej mojego bloku na warszawskim Mokotowie, a ja czułam się jak dziecko, które znowu musi wybierać między dumą a tęsknotą. Przez lata budowałam wokół siebie mur – sukces zawodowy, własne mieszkanie, przyjaciele, którzy stali się moją rodziną. Ojciec był dla mnie tylko cieniem z przeszłości.
– Nie wiem, czy mamy o czym rozmawiać – powiedziałam szorstko.
– Wiem, że zawiodłem… – zaczął.
– Nie masz pojęcia, co zrobiłeś! – przerwałam mu. – Zostawiłeś mnie i mamę bez słowa. Przez lata zastanawiałam się, co zrobiłam źle. Czy to moja wina?
Zamilkł. Widziałam w jego oczach łzy. Przez chwilę poczułam satysfakcję – niech poczuje choć ułamek tego bólu, który mi zafundował.
– Marta… To nie była twoja wina. Byłem tchórzem. Uciekłem przed odpowiedzialnością. Myślałem, że tak będzie lepiej dla was obu.
Zaśmiałam się gorzko.
– Lepiej? Mama umarła na raka sama. Ja dorastałam bez ojca. Lepiej?
Cisza między nami była gęsta jak mgła nad Wisłą jesienią. W końcu odwróciłam się i weszłam do mieszkania, zostawiając go na korytarzu. Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Wspomnienia wracały falami: ojciec śmiejący się przy stole, potem kłótnie rodziców za zamkniętymi drzwiami, wreszcie pustka po jego odejściu.
Następnego dnia znalazłam pod drzwiami kopertę. W środku był list. Pisał o swoim życiu w Gdańsku, o samotności i żalu. Prosił o jedno spotkanie. „Chciałbym ci opowiedzieć wszystko, co powinienem był powiedzieć dawno temu” – napisał.
Przez tydzień nosiłam ten list w torebce. W pracy byłam rozkojarzona, przyjaciele pytali, co się dzieje. W końcu zadzwoniła do mnie Anka.
– Coś się stało? Jesteś nie do poznania.
Opowiedziałam jej wszystko. Słuchała uważnie.
– Może powinnaś z nim porozmawiać? Zamknąć ten rozdział?
– A jeśli znowu mnie zrani?
– Już cię zranił. Teraz to ty decydujesz.
Te słowa dały mi do myślenia. Spotkałam się z ojcem w małej kawiarni na Powiślu. Siedział już przy stoliku, nerwowo obracając filiżankę kawy.
– Dziękuję, że przyszłaś – powiedział cicho.
Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na niego jak na obcego człowieka.
– Chciałem ci powiedzieć prawdę – zaczął po chwili. – Kiedy odszedłem… miałem romans. Myślałem, że to miłość mojego życia. Ale szybko zrozumiałem, jak bardzo się myliłem. Straciłem wszystko – ciebie, twoją mamę… siebie samego.
Zacisnęłam pięści pod stołem.
– Dlaczego nie wróciłeś? Dlaczego nie próbowałeś naprawić?
– Bałem się twojej nienawiści. Bałem się spojrzeć wam w oczy.
Przez chwilę milczeliśmy oboje. W końcu powiedziałam:
– Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć.
– Rozumiem – odparł cicho. – Ale musiałem spróbować.
Wróciłam do domu rozbita. Przez kolejne dni analizowałam każde jego słowo. Zaczęły do mnie docierać rzeczy, których wcześniej nie chciałam widzieć: mama nigdy nie mówiła o nim źle; sama też miała swoje tajemnice i lęki. Może wszyscy jesteśmy tylko ludźmi?
Po miesiącu napisałam do ojca SMS-a: „Możemy spróbować jeszcze raz? Powoli”.
Spotykaliśmy się raz w tygodniu na spacerach po Łazienkach Królewskich. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym: o pracy, o książkach, o tym, co nas boli i czego żałujemy. Nie było łatwo – czasem miałam ochotę krzyczeć na niego za stracone lata; czasem chciałam go przytulić jak wtedy, gdy byłam mała.
Najtrudniejsze było wybaczyć sobie samej: że przez tyle lat żyłam gniewem i żalem; że nie potrafiłam być szczęśliwa mimo sukcesów zawodowych; że bałam się bliskości z innymi ludźmi.
Dziś wiem jedno: przeszłości nie da się zmienić, ale można próbować budować przyszłość na nowo. Ojciec nigdy nie będzie dla mnie tym samym człowiekiem co kiedyś – ale może być kimś nowym.
Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę wybaczyć? Czy warto dawać drugą szansę komuś, kto nas zawiódł? A może najważniejsze jest to, żeby przestać uciekać przed własnymi demonami i pozwolić sobie na odrobinę nadziei?