Nigdy nie poszliśmy razem do kina – historia niespełnionych marzeń
– Cześć. Wiesz, nigdy nie poszliśmy wtedy razem do kina – wypaliłem pierwsze, co przyszło mi do głowy, zapomniawszy wszystkie przygotowane wcześniej zdania. Kinga spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem, takim, który znałem od lat – trochę ciepłym, trochę smutnym. Siedzieliśmy na tej samej ławce nad Wisłą, na której kiedyś przysięgaliśmy sobie, że wszystko nam się uda. Że dostaniemy się na studia w Warszawie, skończymy je razem, kupimy mieszkanie z widokiem na miasto, a ja kupię niemieckie auto – najlepsze z możliwych. Wszystko wydawało się wtedy takie proste.
Ale życie nie jest proste. Życie to nie jest film, do którego można wrócić i obejrzeć jeszcze raz, poprawiając scenariusz. Pamiętam tamten wieczór sprzed lat – siedzieliśmy blisko siebie, trzymając się za ręce. Kinga miała wtedy osiemnaście lat i oczy pełne nadziei. Ja byłem pewny siebie, może nawet zbyt pewny. – Krzysiek, a co jeśli się nie uda? – zapytała wtedy cicho. – Uda się. Musi się udać – odpowiedziałem bez wahania.
Nie wiedziałem jeszcze, że świat dorosłych to nie tylko marzenia i plany, ale też rachunki do zapłacenia, choroby rodziców i decyzje, które bolą bardziej niż rozstania. Mój ojciec zawsze powtarzał: „Najpierw obowiązki, potem przyjemności”. Ale ja chciałem inaczej. Chciałem żyć po swojemu.
Kinga była moją pierwszą miłością. Poznaliśmy się w liceum w Radomiu. Ona była najlepsza z polskiego, ja z matematyki. Uzupełnialiśmy się idealnie. Jej rodzice byli surowi, mój ojciec pił za dużo. Często uciekałem do niej wieczorami, kiedy w domu było za głośno od krzyków i trzaskania drzwiami. U niej pachniało ciastem drożdżowym i świeżo wypraną pościelą.
Pamiętam dzień matury – ona płakała ze strachu, ja udawałem twardziela. Po egzaminach poszliśmy nad Wisłę i obiecaliśmy sobie, że nigdy się nie rozstaniemy. Że nawet jeśli jedno z nas dostanie się na studia w innym mieście, będziemy walczyć o siebie.
Ale życie szybko zaczęło nas testować. Kinga dostała się na psychologię w Warszawie, ja na informatykę w Lublinie. Przez pierwsze miesiące jeździłem do niej co weekend – pociągiem, czasem stopem. Rozmawialiśmy godzinami przez telefon. Ale potem zaczęły się problemy w domu – mama zachorowała na raka piersi. Musiałem wracać do Radomia coraz częściej, pomagać ojcu i młodszej siostrze.
Kinga dzwoniła coraz rzadziej. Kiedy przyjeżdżałem do Warszawy, była zmęczona nauką albo miała spotkania ze znajomymi z uczelni. Zaczęliśmy się oddalać. Pewnego dnia zadzwoniła i powiedziała: – Krzysiek, chyba musimy zrobić sobie przerwę. Nie mam już siły walczyć z odległością.
Pamiętam tamten wieczór jak dziś. Siedziałem sam w swoim pokoju w Radomiu, słuchając przez ścianę kłótni rodziców i płaczu siostry. Chciałem wykrzyczeć całemu światu, że to niesprawiedliwe! Że przecież obiecałem Kindze mieszkanie w Warszawie i niemieckie auto! Że miałem być kimś więcej niż tylko synem pijaka z Radomia.
Minęły lata. Mama wygrała z chorobą, ale ojciec przegrał z alkoholem – zostawił nas i wyjechał do Niemiec za pracą. Ja skończyłem studia zaocznie, pracując w sklepie komputerowym. Kinga została w Warszawie – widziałem jej zdjęcia na Facebooku: uśmiechnięta, otoczona przyjaciółmi, czasem z jakimś chłopakiem u boku.
Przez długi czas nie miałem odwagi do niej napisać. Bałem się usłyszeć prawdę: że już mnie nie pamięta albo że jest szczęśliwa bez mnie. Ale pewnego dnia dostałem od niej wiadomość: „Cześć Krzysiek, będę w Radomiu na weekendzie. Może pójdziemy nad Wisłę?”.
Siedzieliśmy więc teraz na tej samej ławce co kiedyś. Milczeliśmy długo.
– Pamiętasz nasze plany? – zapytała nagle Kinga.
– Pamiętam wszystko – odpowiedziałem szczerze.
– Myślisz czasem o tym, co by było gdyby…?
– Codziennie – przyznałem cicho.
Spojrzała na mnie uważnie.
– Wiesz… Zawsze myślałam, że to ty mnie zostawiłeś.
Zatkało mnie.
– Ja? Przecież to ty powiedziałaś o przerwie!
– Bo czułam się samotna… Bałam się zadzwonić i powiedzieć ci o wszystkim…
Zrobiło mi się gorąco. Ile lat żyliśmy w kłamstwie? Ile razy mogłem zadzwonić pierwszy? Ile razy mogła napisać?
– Krzysiek… Gdybyś wtedy przyjechał…
Zacisnąłem pięści.
– Nie mogłem! Mama była chora! Ojciec pił! Nie miałem pieniędzy nawet na bilet!
Kinga spuściła wzrok.
– Przepraszam… Nie wiedziałam…
Siedzieliśmy tak jeszcze długo w milczeniu. Nad Wisłą zapadał zmierzch. Ludzie przechodzili obok nas, śmiejąc się i rozmawiając o błahych sprawach.
W końcu Kinga wstała.
– Muszę już iść…
Patrzyłem za nią długo, aż zniknęła za zakrętem.
Dziś wiem jedno: życie to nie jest film. Nie można przewinąć taśmy i zacząć od nowa. Ale czy naprawdę wszystko musiało się tak skończyć? Czy gdybyśmy wtedy poszli razem do kina zamiast snuć wielkie plany nad Wisłą, byłoby inaczej? Może czasem wystarczy zrobić ten jeden mały krok…