Nic nie jest takim, jakim się wydaje: Pamiętnik Gali
— Pani doktor, Iwonka z piątej sali cały wieczór błagała, żeby dać jej ubranie i wypisać do domu. Prosiła pani, żeby meldować. — Głos Wioletty był cichy, ale drżał od napięcia. Poczułam znajome ukłucie niepokoju. To nie pierwszy raz, kiedy Iwonka próbowała wymusić wypis, ale tym razem coś w oczach Wioletty sprawiło, że serce zabiło mi szybciej.
— Dziękuję, Wiolu, zajmę się tym — odpowiedziałam, próbując ukryć własną niepewność. Gładząc niesforny kosmyk włosów spod czepeczka, ruszyłam w stronę sali numer pięć. Korytarz szpitalny był jak zwykle duszny i pełen zapachu środków dezynfekujących. Każdy krok odbijał się echem w mojej głowie.
Iwonka leżała na łóżku, skulona pod cienkim kocem. Miała 22 lata, ale jej twarz była zmęczona jakby przeżyła już całe życie. Kiedy weszłam, spojrzała na mnie z nadzieją i rozpaczą jednocześnie.
— Pani doktor… — Jej głos był ledwo słyszalny. — Proszę… ja muszę wrócić do domu. Mama jest sama, a ja… ja tu zwariuję.
Usiadłam na krześle obok jej łóżka. — Iwonko, wiem, że jest ci ciężko. Ale musimy jeszcze trochę poczekać. Twój stan się poprawia, ale potrzebujesz jeszcze czasu.
— Nikt mnie tu nie rozumie! — wybuchła nagle. — Wszyscy myślą, że jestem wariatką! Nawet pani!
Zamilkłam na chwilę. Przypomniałam sobie własne początki w tym szpitalu, kiedy sama czułam się jak intruz wśród białych fartuchów i zamkniętych drzwi.
— Rozumiem cię bardziej, niż myślisz — powiedziałam cicho. — Ale musisz mi zaufać.
Iwonka odwróciła wzrok. W jej oczach pojawiły się łzy.
Wyszłam z sali z ciężarem na sercu. W drodze do pokoju lekarskiego minęłam ordynatora, doktora Nowaka. Zatrzymał mnie spojrzeniem.
— Galina, wszystko w porządku? Wyglądasz na zmęczoną.
— To tylko trudny poranek — odpowiedziałam wymijająco.
— Uważaj na siebie. Ostatnio za dużo bierzesz na swoje barki.
Skinęłam głową i weszłam do pokoju lekarskiego. Tam czekała już na mnie kolejna niespodzianka — list od mojej matki. Otworzyłam kopertę drżącymi dłońmi. „Galinko, wróć do domu choć na chwilę. Tata coraz gorzej się czuje…” Przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystko i pojechać do rodzinnego Białegostoku. Ale wiedziałam, że nie mogę zostawić pacjentów.
Wieczorem wróciłam do domu wykończona. Mój mąż, Piotr, czekał z kolacją.
— Znowu późno — powiedział z wyrzutem.
— Przepraszam. Miałam ciężki dzień.
— Zawsze masz ciężki dzień! Może powinnaś pomyśleć o sobie, a nie tylko o tych wszystkich ludziach?
Westchnęłam ciężko. — Piotrze, to moja praca…
— A ja? Ja się nie liczę?
Nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że nie znajdę dziś słów, które by go uspokoiły.
Następnego dnia rano dowiedziałam się od Wioletty, że Iwonka próbowała uciec przez okno łazienki. Na szczęście pielęgniarki były czujne i udało się ją zatrzymać zanim zrobiła sobie krzywdę.
W gabinecie rozmawiałam z nią długo. — Dlaczego to zrobiłaś? — zapytałam łagodnie.
— Bo nikt mi nie wierzy! — krzyknęła przez łzy. — Nawet pani! Myśli pani, że jestem chora psychicznie, a ja po prostu chcę wrócić do domu!
Poczułam narastającą frustrację. Czy naprawdę nie potrafię już dotrzeć do swoich pacjentów? Czy jestem tylko kolejnym białym kitlem?
Wieczorem zadzwoniła mama. — Galinko, tata miał dziś atak serca… Lekarze mówią, że to poważne.
Zamarłam. Chciałam natychmiast rzucić wszystko i jechać do Białegostoku, ale wiedziałam, że nie mogę zostawić oddziału bez lekarza dyżurnego.
Piotr patrzył na mnie z wyrzutem, kiedy powiedziałam mu o sytuacji w domu.
— Może czas wybrać: rodzina czy praca? — rzucił zimno.
Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o Iwonce i o tacie. Czy naprawdę można być dobrym lekarzem i dobrą córką jednocześnie?
Następnego dnia rano Iwonka poprosiła mnie o rozmowę na osobności.
— Pani doktor… ja pani coś powiem, tylko proszę nikomu nie mówić… — Jej głos był ledwo słyszalny.
— Obiecuję — odpowiedziałam spokojnie.
— Ja nie chcę wracać do domu… Boję się mamy… Ona mnie bije… Dlatego próbowałam uciec przez okno… Nie chcę tam wracać…
Poczułam zimny dreszcz na plecach. Wszystko zaczęło układać się w całość: jej lęki, desperacja, próby ucieczki…
— Iwonko… dlaczego wcześniej nic nie mówiłaś?
— Bo nikt mi nie wierzy… Wszyscy myślą, że wymyślam…
Objęłam ją delikatnie ramieniem. — Teraz już wiem i obiecuję ci pomóc.
Po tej rozmowie długo siedziałam w pustym gabinecie. Przypomniały mi się własne dziecięce lęki i tajemnice skrywane przed dorosłymi. Zrozumiałam też, jak łatwo można kogoś ocenić powierzchownie i jak trudno jest naprawdę zobaczyć drugiego człowieka.
Wieczorem zadzwoniłam do mamy i powiedziałam jej, że przyjadę jutro rano. Piotr patrzył na mnie bez słowa; w jego oczach widziałam zarówno ulgę, jak i żal.
Przed snem długo patrzyłam w sufit. Czy można być dla kogoś ratunkiem, jeśli samemu tonie się w morzu własnych problemów? Czy naprawdę nic nie jest takim, jakim się wydaje?