Najpierw krem, potem cała reszta – historia o przyjaźni, zdradzie i poszukiwaniu siebie
– Najpierw krem, potem cała reszta – powiedział Artur, patrząc na mnie z tym swoim ironicznym uśmiechem, kiedy siedzieliśmy w mojej kuchni, popijając kawę o piątej rano. Był listopad, za oknem szaruga, a ja czułem się tak, jakby ktoś wyjął mi serce i zostawił pustkę. Artur właśnie wrócił od swojej byłej żony, z którą pokłócił się o alimenty i opiekę nad córką. Ja z kolei nie spałem całą noc, bo wciąż słyszałem w głowie cichy głos mojej byłej: „Nie potrafisz kochać nikogo oprócz siebie”.
Z Arturem znamy się od piętnastu lat. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie, kiedy jeszcze życie wydawało się proste, a przyszłość była czymś oczywistym. Ale tak naprawdę zżyliśmy się dopiero parę lat temu – kiedy obaj prawie w tym samym czasie się rozwiedliśmy. Jego drugie małżeństwo rozpadło się z burzliwą kłótnią i trzaskaniem drzwiami. U mnie było ciszej, ale też nie bez wstrząsów. Nie upijaliśmy się wódką, nie tonęliśmy w samouwielbieniu – raczej próbowaliśmy zrozumieć, gdzie popełniliśmy błąd.
Pamiętam tamten wieczór, kiedy zadzwonił do mnie pierwszy raz po rozwodzie. „Marek, nie mam gdzie iść. Mogę u ciebie przenocować?” – zapytał cicho. Bez słowa zgodziłem się. Przyniósł ze sobą tylko torbę sportową i krem do twarzy swojej córki. „Najpierw krem, potem cała reszta” – powtórzył wtedy, jakby to był jakiś magiczny zaklęcie chroniące przed rozpaczą.
Przez kilka miesięcy dzieliliśmy moje dwupokojowe mieszkanie na osiedlu Ruczaj. Każdy dzień zaczynaliśmy od kawy i rozmów o wszystkim i o niczym. Czasem śmialiśmy się z własnych porażek, czasem milczeliśmy godzinami. Artur miał w sobie coś, co sprawiało, że nawet najgorszy dzień wydawał się trochę lżejszy. Ale pod tą maską ironii kryła się rana, której nie potrafił zagoić.
Pewnego wieczoru przyszedł do mnie z butelką taniego wina i powiedział: „Wiesz, Marek… Moja córka powiedziała mi dzisiaj, że już mnie nie kocha. Że jestem dla niej tylko kimś obcym”. Patrzył wtedy na mnie oczami pełnymi łez, a ja nie wiedziałem, co powiedzieć. Sam miałem syna, który po rozwodzie wyjechał z matką do Niemiec i widywałem go tylko przez ekran komputera.
Z czasem zaczęliśmy wychodzić razem do ludzi – na koncerty jazzowe, do kina, czasem na piwo do starej knajpy na Kazimierzu. Poznaliśmy nowych ludzi, ale żaden z nas nie potrafił zaangażować się w nowy związek. Każda randka kończyła się porównywaniem do byłych partnerek i gorzkim rozczarowaniem.
Wszystko zmieniło się pewnej soboty. Artur poznał Magdę – kobietę po przejściach, samotną matkę dwójki dzieci. Zakochał się w niej niemal od pierwszego wejrzenia. Przestał nocować u mnie, coraz rzadziej dzwonił. Z jednej strony cieszyłem się jego szczęściem, z drugiej poczułem się zdradzony i opuszczony. Moja samotność stała się jeszcze bardziej dotkliwa.
Któregoś dnia zadzwoniła do mnie moja była żona. „Marek, musisz przyjechać do Monachium. Twój syn jest w szpitalu” – powiedziała bez emocji. Wsiadłem w pierwszy pociąg i przez całą drogę myślałem tylko o tym, jak bardzo zawiodłem jako ojciec. Kiedy zobaczyłem Filipa leżącego na szpitalnym łóżku po operacji wyrostka robaczkowego, poczułem ulgę i jednocześnie wstyd. „Tato… czemu cię tu nie było wcześniej?” – zapytał cicho.
Po powrocie do Krakowa próbowałem skontaktować się z Arturem. Nie odbierał telefonów. W końcu napisał mi krótkiego SMS-a: „Potrzebuję czasu dla siebie i Magdy”. Poczułem się tak, jakby ktoś drugi raz wyrwał mi serce.
Przez kilka tygodni żyłem jak automat – praca-dom-praca. Wieczorami patrzyłem na puste krzesło naprzeciwko i zastanawiałem się, czy to wszystko miało jakiś sens. Zacząłem chodzić na terapię. Tam po raz pierwszy odważyłem się powiedzieć na głos: „Czuję się samotny i niepotrzebny”.
Któregoś dnia spotkałem Artura przypadkiem na Plantach. Był z Magdą i jej dziećmi. Uśmiechnął się do mnie niepewnie.
– Marek… przepraszam cię za wszystko.
– Za co? – zapytałem chłodno.
– Za to, że cię zostawiłem wtedy, kiedy najbardziej mnie potrzebowałeś.
Patrzyliśmy na siebie przez chwilę w milczeniu.
– Każdy musi czasem wybrać siebie – powiedziałem w końcu.
Dziś wiem jedno: życie to ciągłe wybory między sobą a innymi. Czasem trzeba najpierw zadbać o siebie – jak ten krem Artura dla córki – żeby móc później dać coś innym. Ale czy potrafimy wybaczyć sobie własny egoizm? Czy przyjaźń jest silniejsza niż samotność? Może właśnie o to chodzi w dorosłym życiu – żeby nauczyć się żyć z własnymi błędami i nie przestawać szukać bliskości.