Między Ciszą a Krzykiem: Historia Matki, Która Walczyła o Córkę

– Mamo, on powiedział, że mnie zabije, jeśli jeszcze raz spróbuję odejść – głos Marty drżał, a jej oczy były czerwone od płaczu. Stała w progu mojego mieszkania, przemoczona do suchej nitki, z rozmazanym makijażem i roztrzęsionymi dłońmi. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. W mojej głowie kłębiły się myśli – czy to możliwe? Przecież Paweł zawsze był taki uprzejmy, taki… normalny.

– Chodź, usiądź – powiedziałam w końcu, prowadząc ją do kuchni. Zaparzyłam herbatę, choć wiedziałam, że żadne ciepło nie rozgrzeje teraz jej serca. – Opowiedz mi wszystko, proszę.

Marta przez łzy opowiadała o ostatnich miesiącach. O tym, jak Paweł coraz częściej wracał do domu pijany, jak krzyczał bez powodu, jak zaczął ją kontrolować – telefon, znajomi, nawet zakupy. Ostatniej nocy szarpnął ją za rękę tak mocno, że na nadgarstku pojawił się siniec. Kiedy próbowała wyjść z mieszkania, zagroził jej śmiercią.

Słuchałam tego wszystkiego z narastającym przerażeniem. Przypomniałam sobie własne dzieciństwo – ojciec też bywał brutalny wobec mamy. Przysięgłam sobie wtedy, że nigdy nie pozwolę, by moja córka musiała przechodzić przez to samo piekło.

– Musisz zgłosić to na policję – powiedziałam stanowczo.

– On mnie znajdzie… On wie, gdzie pracuję, gdzie chodzę na zakupy…

– Nie pozwolę ci wrócić do niego. Zostaniesz tu tak długo, jak będzie trzeba.

Marta skinęła głową i wtuliła się we mnie jak mała dziewczynka. Czułam jej drżenie i własną bezradność. W nocy długo nie mogłam zasnąć. Modliłam się szeptem: „Boże, daj mi siłę. Nie pozwól mi jej stracić”.

Następnego dnia zadzwoniłam do mojego brata, Andrzeja. Był policjantem na emeryturze. Wiedziałam, że może nam pomóc.

– Haniu – odezwał się przez telefon – musisz działać szybko. Jeśli Marta nie zgłosi tego oficjalnie, nie będziemy mogli jej chronić.

Namawiałam Martę przez kilka dni. W końcu zgodziła się pojechać na komisariat. Siedziałam obok niej w poczekalni, ściskając jej dłoń. Paweł został wezwany na przesłuchanie i dostał zakaz zbliżania się do Marty. Ale czy to wystarczy? Widziałam w oczach córki strach i niedowierzanie.

Wkrótce zaczęły się plotki w rodzinie. Moja siostra Basia zadzwoniła z pretensjami:

– Hanka, co ty wyprawiasz? Rozbijasz rodzinę! Może Marta przesadza? Paweł zawsze był taki spokojny…

– Basia, nie masz pojęcia, co ona przeżywa! – krzyknęłam przez łzy.

– Ale przecież on jest ojcem ich dziecka! – Basia nie dawała za wygraną.

– Lepiej być samotną matką niż martwą żoną! – odpowiedziałam ostro i rozłączyłam się.

Zaczęły się ciche dni. Rodzina podzieliła się na dwa obozy: tych, którzy wierzyli Marcie i tych, którzy uważali ją za histeryczkę. Nawet moja mama spojrzała na mnie z wyrzutem:

– Może powinnaś była to załatwić inaczej? Po cichu?

Ale jak można milczeć wobec przemocy?

Marta zamieszkała ze mną na stałe. Jej kilkuletnia córka Zosia szybko odnalazła się w nowym miejscu. Ale Marta gasła z dnia na dzień. Przestała wychodzić z domu, rzuciła pracę. Czułam narastającą frustrację – chciałam pomóc, ale nie wiedziałam jak.

Pewnego wieczoru usiadłam przy niej na kanapie.

– Córeczko… wiem, że jest ci ciężko. Ale musisz żyć dalej. Dla siebie i dla Zosi.

Marta spojrzała na mnie pustym wzrokiem.

– Mamo… ja już nie mam siły.

Przez kolejne tygodnie próbowałam wszystkiego: rozmów z psychologiem, spotkań z prawnikiem, wsparcia sąsiadek. Ale Marta była jak cień samej siebie. Zosia coraz częściej pytała: „Kiedy wrócimy do domu?”

Pewnego dnia Paweł pojawił się pod naszym blokiem. Stał tam godzinami, patrząc w okno naszego mieszkania. Zgłosiliśmy to na policję, ale usłyszałyśmy tylko: „Nie możemy nic zrobić, dopóki nie złamie zakazu”.

Bałam się wychodzić z domu. Każdy dźwięk na klatce schodowej sprawiał, że serce podchodziło mi do gardła. W nocy modliłam się jeszcze gorliwiej: „Boże, chroń nas”.

Któregoś ranka znalazłam Martę płaczącą w łazience.

– Mamo… ja już nie chcę żyć…

Objęłam ją mocno i razem płakałyśmy na zimnych kafelkach.

Wtedy postanowiłam działać inaczej. Zadzwoniłam do fundacji pomagającej ofiarom przemocy domowej. Zorganizowali spotkanie z terapeutką i prawniczką. Marta zaczęła powoli wracać do życia – najpierw krótkie spacery z Zosią po parku, potem rozmowy z innymi kobietami w podobnej sytuacji.

Minęły miesiące zanim znów zobaczyłam uśmiech na twarzy córki. Paweł został skazany za groźby karalne i dostał wyrok w zawieszeniu oraz nakaz terapii dla sprawców przemocy.

Rodzina powoli zaczęła akceptować nową rzeczywistość. Basia przeprosiła mnie po cichu podczas rodzinnej wigilii:

– Hanka… miałaś rację. Przepraszam.

Nie odpowiedziałam od razu – rana była zbyt świeża.

Dziś Marta pracuje w przedszkolu i wychowuje Zosię sama. Czasem jeszcze widzę w jej oczach cień dawnych lęków, ale wiem, że jest silniejsza niż kiedykolwiek.

Często pytam siebie: ile kobiet jeszcze milczy? Ile matek musi patrzeć na cierpienie swoich córek? Czy naprawdę musimy wybierać między lojalnością wobec rodziny a bezpieczeństwem najbliższych?

Może ktoś z Was zna podobną historię? Jak Wy byście postąpili na moim miejscu?