Wakacje, które rozdarły moją rodzinę: Opowieść o matce, żonie i granicach, których nie potrafiłem postawić
– Twoja mama znowu wszystko popsuje! – krzyknęła Justyna, trzaskając drzwiami sypialni. Stałem w przedpokoju z walizką w ręku, a w mojej głowie kłębiły się myśli. Czy naprawdę nie potrafię postawić granic własnej matce? Czy to ja jestem winny temu, że każda nasza wspólna chwila zamienia się w pole bitwy?
Zacznę od początku. Nazywam się Paweł Nowicki, mam trzydzieści sześć lat, jestem mężem Justyny i synem Barbary. Mieszkamy w Poznaniu, w trzypokojowym mieszkaniu na Ratajach. Nasze życie nie różniło się od życia innych młodych małżeństw – praca, kredyt, plany na przyszłość i wieczne balansowanie między rodziną a własnymi potrzebami. Ale był jeden problem: moja mama.
Barbara Nowicka to kobieta o silnym charakterze. Po śmierci taty została sama i całą swoją energię przelała na mnie. Byłem jej oczkiem w głowie, jej powiernikiem i jedynym dzieckiem. Kiedy poznałem Justynę, mama poczuła się zagrożona. Próbowała być miła, ale nie potrafiła ukryć zazdrości o każdą chwilę, którą spędzałem z żoną.
W tym roku postanowiliśmy z Justyną pojechać nad morze – do Jastrzębiej Góry. Marzyliśmy o spokojnych spacerach po plaży, wieczorach przy winie i rozmowach bez pośpiechu. Ale kilka dni przed wyjazdem mama zadzwoniła do mnie z płaczem:
– Pawełku, tak mi smutno ostatnio… Wszyscy gdzieś wyjeżdżają, a ja siedzę sama jak ten kołek. Może mogłabym pojechać z wami? Obiecuję, nie będę przeszkadzać!
Wiedziałem, że Justyna będzie wściekła. Ale nie umiałem odmówić mamie. – Dobrze, mamo. Zapytam Justynę – powiedziałem cicho.
Kiedy powiedziałem żonie o planach mamy, wybuchła:
– Paweł! To miały być nasze wakacje! Ty nigdy nie potrafisz jej odmówić!
– Przesadzasz – próbowałem ją uspokoić. – Przecież mama nie będzie nam przeszkadzać.
– Znasz ją! Wiesz, jak to się skończy!
Nie słuchałem. Chciałem być dobrym synem i dobrym mężem jednocześnie. Naiwnie wierzyłem, że się uda.
Już pierwszego dnia podróży wiedziałem, że to był błąd. Mama narzekała na upał w pociągu, na dzieci biegające po wagonie, na kanapki przygotowane przez Justynę („Za dużo majonezu!”). Kiedy dotarliśmy do pensjonatu, zaczęły się kolejne pretensje:
– Pokój taki mały? A gdzie balkon? Przecież mówiłeś, że będzie balkon! – jęczała mama.
– Mamo, rezerwowałem to dwa miesiące temu… – tłumaczyłem bezradnie.
– No tak, bo ty nigdy nie myślisz o matce!
Justyna patrzyła na mnie z wyrzutem. Widziałem w jej oczach rozczarowanie i gniew.
Następnego dnia chcieliśmy pójść sami na spacer po klifach. Mama usłyszała naszą rozmowę i natychmiast się przyłączyła:
– Idę z wami! Nie będę przecież siedzieć sama jak ta sierota.
Szliśmy we trójkę w milczeniu. Mama co chwilę zatrzymywała się, narzekała na wiatr („Zaraz mnie przewieje!”), na piasek w butach („Po co tu przyjechaliśmy?!”), na ceny gofrów („Zdzierstwo!”). Justyna próbowała zachować spokój:
– Może pójdziemy wieczorem tylko we dwoje? – szepnęła mi do ucha.
– Nie mogę zostawić mamy samej… – odpowiedziałem bez przekonania.
Wieczorem mama przyszła do naszego pokoju bez pukania:
– Co robicie? Oglądacie coś ciekawego? Może herbatki się napijemy?
Justyna zacisnęła usta. Ja czułem się jak dziecko rozdarte między dwiema kobietami.
Trzeciego dnia doszło do awantury. Chcieliśmy pójść na kolację do restauracji tylko we dwoje. Mama usłyszała rozmowę przez drzwi:
– A mnie to już nie zapraszacie? No pięknie! Syn zapomina o matce!
Justyna wybuchła:
– Pani Basiu! My też chcemy mieć trochę czasu dla siebie!
– Oczywiście! Synowa ważniejsza niż matka! – krzyczała mama.
Wróciliśmy do pokoju pokłóceni. Justyna płakała:
– Paweł, ja już nie mogę… Albo ona, albo ja!
Nie spałem całą noc. Czułem się winny wobec obu kobiet. Rano mama była obrażona i nie odzywała się do nas przez pół dnia. Myślałem, że to coś zmieni – ale nie zmieniło nic.
Kolejne dni były pasmem cichych dni, wymuszonych wspólnych posiłków i udawanych uśmiechów. Każdy gest był oceniany przez mamę:
– Justynka znowu patrzy w telefon… Kiedyś ludzie ze sobą rozmawiali!
Albo:
– Pawełku, widzę jak ona cię ustawia… Ty już nie jesteś moim synkiem!
Ostatniego dnia urlopu Justyna powiedziała mi prosto w oczy:
– Jeśli jeszcze raz zabierzesz swoją mamę na nasze wakacje, możesz jechać tylko z nią.
Wróciliśmy do Poznania zmęczeni bardziej niż przed wyjazdem. Przez kilka tygodni unikaliśmy rozmów o mamie. Ale ona nie dawała za wygraną – dzwoniła codziennie, wypominała mi brak czasu i oskarżała Justynę o wszystko.
Pewnego wieczoru usiedliśmy z żoną przy stole.
– Paweł… Musisz postawić granice swojej mamie. Inaczej nasz związek tego nie wytrzyma.
Patrzyłem na nią długo. Wiedziałem, że ma rację. Ale jak powiedzieć kobiecie, która poświęciła dla mnie całe życie, że teraz musi się odsunąć?
Zadzwoniłem do mamy następnego dnia.
– Mamo… Musimy porozmawiać.
Cisza po drugiej stronie słuchawki była ciężka jak ołów.
– Wiem, że jesteś samotna… Ale ja też mam swoją rodzinę. Muszę dbać o żonę i nasze małżeństwo.
Mama zaczęła płakać:
– Czyli już mnie nie kochasz? Wszystko przez tę twoją Justynkę!
– Mamo… Proszę cię…
Rozłączyła się bez słowa.
Przez kilka tygodni nie odbierała moich telefonów. Czułem się podle – jak zdrajca własnej matki i jednocześnie tchórz wobec żony.
Dziś minął rok od tamtych wakacji. Nasze relacje z mamą są chłodne, ale poprawiają się powoli. Zrozumiałem jedno: jeśli sam nie postawię granic, nikt tego za mnie nie zrobi. A rodzina to nie tylko więzy krwi – to także szacunek dla siebie nawzajem i prawo do własnego życia.
Czasem patrzę na Justynę i pytam sam siebie: czy można być dobrym synem i dobrym mężem jednocześnie? Czy zawsze ktoś musi cierpieć? Jak wy radzicie sobie z podobnymi konfliktami w rodzinie?