Rozwód, który zmienił wszystko: Moje życie po rozpadzie rodziny
– Składam pozew o rozwód – powiedziałam, patrząc w oczy mężczyźnie, z którym spędziłam ostatnie dziesięć lat życia.
Marek nawet nie podniósł wzroku znad ekranu telefonu. Siedział na kanapie w naszym salonie na warszawskim Ursynowie, a ja czułam, jak moje serce wali mi w piersi tak głośno, że aż dzwoni mi w uszach. Przez chwilę miałam nadzieję, że się przesłyszał, że zaraz odłoży telefon i zapyta: „Co się stało, Magda?”. Ale on tylko westchnął i rzucił:
– Znowu zaczynasz?
Znowu zaczynam. Ile razy już próbowałam rozmawiać? Ile razy płakałam w poduszkę, kiedy wracał późno z pracy albo w ogóle nie wracał? Ile razy tłumaczyłam dzieciom, że tata jest zmęczony, że musi odpocząć? A potem słyszałam od teściowej, że powinnam być wdzięczna za to, co mam, bo „facet nie pije i nie bije”.
– Marek, to nie jest żart. Naprawdę składam pozew. – Mój głos drżał, ale byłam zdeterminowana.
W końcu spojrzał na mnie. Jego oczy były zimne jak lód.
– I co? Myślisz, że sobie poradzisz sama z dwójką dzieci? Że dasz radę utrzymać mieszkanie? – prychnął.
– Dam radę. Już dawno robię wszystko sama.
Wtedy wszedł do pokoju nasz syn, Kuba. Miał siedem lat i od kilku miesięcy coraz częściej pytał: „Mamo, dlaczego tata się na mnie złości?”. Zawsze odpowiadałam wymijająco. Dziś nie miałam już siły.
– Kuba, idź do swojego pokoju, proszę – powiedziałam łagodnie.
Chłopiec spojrzał na mnie z niepokojem i wyszedł. Marek od razu podniósł głos:
– Widzisz? Nawet dzieci czujesz potrzebę przede mną chronić! To przez ciebie mamy taki dom!
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Ale nie pozwoliłam im popłynąć. Nie tym razem.
– Przez lata próbowałam wszystko naprawić. Prosiłam cię o rozmowę, o wsparcie. Zawsze miałeś ważniejsze sprawy: pracę, kolegów, nawet własną matkę! – wybuchłam.
– Moja matka przynajmniej wie, co to rodzina! – odburknął.
I wtedy przypomniałam sobie wszystkie te niedziele u teściowej w Piasecznie. Siedziałam przy stole jak służąca, podając rosół i schabowego, podczas gdy Marek z ojcem oglądali mecz. Teściowa patrzyła na mnie z góry i szeptała: „Nie narzekaj, Magda. Każda kobieta musi coś poświęcić”.
Ale ja już nie chciałam poświęcać siebie.
Rozwód był piekłem. Marek nie chciał się zgodzić na opiekę naprzemienną nad dziećmi. Chciał mi je odebrać. Twierdził przed sądem, że jestem niestabilna emocjonalnie. Wynajął prawnika – znajomego swojego ojca. Ja miałam tylko siebie i wsparcie mojej przyjaciółki Kasi.
Najgorsze były rozmowy z Kubą i młodszą córką Zosią. Kuba płakał nocami:
– Mamo, czy tata już nas nie kocha?
A Zosia tuliła się do mnie i szeptała:
– Nie chcę mieszkać z babcią…
Bo teściowa od razu zadeklarowała:
– Jeśli Magda nie potrafi utrzymać rodziny, dzieci powinny trafić do nas! U nas będą miały porządek!
Czułam się jak intruz we własnym życiu. Musiałam tłumaczyć się przed sądem z każdej decyzji: dlaczego posłałam dzieci do publicznego przedszkola zamiast prywatnego? Dlaczego pracuję na pół etatu w bibliotece? Dlaczego nie mam samochodu?
Marek tymczasem coraz częściej znikał z domu. Pewnego dnia zobaczyłam go przypadkiem w galerii handlowej z młodą kobietą – blondynką w czerwonym płaszczu. Trzymała go za rękę. Poczułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch.
Wieczorem zapytałam:
– Masz kogoś?
Nie odpowiedział. Wyszedł trzaskając drzwiami.
Wszystko się zmieniło po jednej rozprawie sądowej. Sędzia zapytał mnie:
– Czy ma pani wsparcie rodziny?
Zacisnęłam dłonie na kolanach.
– Moja mama mieszka w Białymstoku i jest po udarze. Nie mam nikogo poza dziećmi.
Sędzia spojrzał na Marka:
– A pan?
Marek wzruszył ramionami:
– Moja matka może pomóc.
Wtedy sędzia spojrzał na mnie łagodniej i powiedział:
– Proszę pamiętać: dzieci potrzebują matki.
Wyszłam z sądu ze łzami ulgi.
Po rozwodzie wynajęłam małe dwupokojowe mieszkanie na Mokotowie. Było ciasno i głośno – tramwaje jeździły pod oknem od piątej rano – ale czułam się wolna pierwszy raz od lat. Dzieci spały razem na rozkładanej kanapie, ja na materacu w kuchni. Każdego ranka budziłam się przed szóstą i szykowałam śniadania: kanapki z serem i ogórkiem dla Kuby, płatki dla Zosi.
Pieniądze były problemem. Alimenty Marek płacił nieregularnie – czasem musiałam pożyczać od Kasi albo prosić o zaliczkę w pracy. Teściowa dzwoniła co tydzień:
– Magda, dzieci wyglądają na zaniedbane! Może oddasz je Markowi?
Ale ja się nie poddawałam.
Wieczorami siadałam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam na światła miasta. Czasem płakałam ze zmęczenia i bezsilności. Ale kiedy słyszałam śmiech dzieci z drugiego pokoju – wiedziałam, że warto było walczyć.
Najtrudniejsze były święta. Pierwsza Wigilia bez Marka była jak rana otwarta. Mama zadzwoniła z Białegostoku:
– Córeczko, przyjedźcie do mnie…
Ale nie mogłam – nie było za co jechać ani jak zostawić pracy nawet na kilka dni.
Usiedliśmy więc we trójkę przy małym stole: ja, Kuba i Zosia. Zrobiłam barszcz z torebki i pierogi kupione w Biedronce. Kuba zapytał:
– Mamo, czy tata przyjdzie?
Pokręciłam głową:
– Nie dziś, kochanie.
Zosia zaczęła płakać.
Wtedy zadzwoniła Kasia:
– Magda! Wpadnijcie do nas! Mamy miejsce przy stole!
Pojechaliśmy tramwajem przez pół miasta. W domu Kasi było ciepło i gwarno – jej mąż grał z dziećmi w planszówki, a jej mama częstowała wszystkich makowcem. Poczułam coś dziwnego: wdzięczność i żal jednocześnie.
Minął rok od rozwodu. Marek widuje dzieci co drugi weekend – zabiera je do kina albo do McDonalda. Czasem dzwoni wieczorem i pyta Kuby o szkołę czy Zosię o przedszkole. Ja nauczyłam się żyć sama: znalazłam dodatkową pracę jako korepetytorka polskiego dla dzieci z Ukrainy; zaczęłam biegać rano po Polach Mokotowskich; zapisałam się na terapię.
Czasem spotykam Marka na ulicy – zawsze jest zabiegany, elegancki, pachnący drogimi perfumami. Blondynka w czerwonym płaszczu już mu towarzyszy oficjalnie.
Teściowa przestała dzwonić – podobno obraziła się na syna za to, że „porzucił rodzinę”.
A ja? Nadal boję się przyszłości. Nadal czasem płaczę nocami ze strachu o jutro. Ale kiedy patrzę na Kubę i Zosię – wiem, że zrobiłam dobrze.
Czy można jeszcze zaufać drugiemu człowiekowi? Czy po takim bólu da się jeszcze pokochać? Może wy mi powiecie…