„Zostawiłaś mnie, jesteśmy sobie obce” – historia Natalii i jej córki, które musiały nauczyć się żyć na nowo po odejściu ojca

– Zostawiłaś mnie, jesteśmy sobie obce! – krzyknęła Zosia, trzaskając drzwiami swojego pokoju. Stałam w przedpokoju z torbą na ramieniu, jeszcze w płaszczu, a echo jej słów rozbrzmiewało w mojej głowie jak dzwon. Przez chwilę nie mogłam się ruszyć. Wróciłam z pracy, zmęczona, z myślą o tym, jak bardzo chciałabym po prostu usiąść i przytulić moją córkę. Ale ona już od dawna nie chciała się przytulać.

Mam na imię Natalia. Mam trzydzieści sześć lat i od trzynastu lat jestem samotną matką. Zosia przyszła na świat w listopadową noc, a jej ojciec, Marek, zniknął z naszego życia zanim jeszcze zdążyłam się nacieszyć pierwszymi uśmiechami córki. Pamiętam tamten dzień jak przez mgłę – szpital, zapach środków dezynfekujących, ból i strach. Marek powiedział tylko: „Nie jestem gotowy na bycie ojcem”, a potem już go nie było. Zostałam sama – z niemowlęciem na rękach i przerażeniem w sercu.

Przez pierwsze lata żyłam jak automat. Praca, żłobek, zakupy, dom. Wszystko na mojej głowie. Nie miałam czasu na łzy ani żal. Musiałam być silna dla Zosi. Gdy płakała w nocy, tuliłam ją do siebie i szeptałam: „Jestem tu, kochanie”. Ale czasem miałam wrażenie, że nie jestem wystarczająca. Że brakuje jej czegoś więcej niż tylko mojego ramienia.

Moja mama powtarzała: „Natalia, dasz radę. Dzieci są silniejsze niż myślisz.” Ale czy ja byłam silna? Często czułam się jak wrak człowieka. Pracowałam w sklepie spożywczym na dwie zmiany, żeby starczyło na czynsz i jedzenie. Zosia dorastała szybciej niż powinna – sama odrabiała lekcje, sama szykowała sobie śniadania, kiedy ja biegłam do pracy na szóstą rano.

Kiedy miała dziesięć lat, zaczęła zadawać pytania o ojca. „Dlaczego tata nie dzwoni? Dlaczego nie przychodzi na moje urodziny?” Wtedy jeszcze próbowałam tłumaczyć: „Tata jest daleko”, „Tata ma dużo pracy”. Ale ona widziała prawdę w moich oczach. Pewnego dnia powiedziała: „Mamo, nie chcę już słuchać kłamstw.”

Z czasem między nami pojawił się mur. Zosia zamknęła się w sobie, coraz częściej siedziała w swoim pokoju z telefonem albo komputerem. Ja próbowałam rozmawiać, ale ona odpowiadała półsłówkami albo wcale. Czułam się bezradna. W pracy byłam zmęczona i rozdrażniona, w domu – samotna i niewidzialna.

Pewnego wieczoru wróciłam do domu później niż zwykle. Na stole leżała kartka: „Nie czekaj z kolacją”. Weszłam do jej pokoju – siedziała przy biurku, słuchawki na uszach, łzy spływały jej po policzkach. Usiadłam obok.
– Zosiu…
– Nie rozumiesz mnie! – wybuchła. – Nigdy cię nie ma! Ciągle tylko praca i praca! Nawet nie wiesz, co lubię!
Zamurowało mnie. Chciałam zaprotestować, powiedzieć: „Robię to wszystko dla ciebie!” Ale wiedziałam, że to nic nie zmieni.

Od tamtej pory próbowałam bardziej się starać – gotowałam jej ulubione naleśniki, pytałam o szkołę, proponowałam wspólne wyjścia do kina. Ale ona coraz częściej wychodziła z domu bez słowa albo zamykała się na klucz.

Najgorsze przyszło kilka miesięcy temu. Zosia wróciła ze szkoły zapłakana. Ktoś powiedział jej, że jest „tą bez ojca”. Próbowałam ją pocieszyć, ale ona tylko krzyczała: „To twoja wina! Gdybyś była inna, tata by nas nie zostawił!”

Te słowa bolały bardziej niż wszystko inne. Przez kilka nocy nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok i myślałam: Może rzeczywiście zawiodłam? Może powinnam była walczyć o Marka? Może powinnam była być lepszą matką?

W pracy zaczęłam popełniać błędy. Szefowa wezwała mnie na rozmowę:
– Natalia, co się dzieje? Jesteś nieobecna duchem.
Z trudem powstrzymałam łzy.
– Przepraszam… Mam problemy w domu.
– Może powinnaś porozmawiać z kimś? – zaproponowała.

Zdecydowałam się pójść do psychologa. To był pierwszy krok ku zmianie. Opowiedziałam o wszystkim – o odejściu Marka, o samotności, o strachu przed utratą córki.
– Musi pani pozwolić sobie na słabość – powiedziała psycholożka. – I nauczyć się rozmawiać z córką nie tylko jako matka, ale też jako kobieta, która została zraniona.

Zaczęłam pisać listy do Zosi – zostawiałam je na jej biurku albo pod poduszką. Pisałam o tym, jak bardzo ją kocham i jak bardzo mi jej brakuje. O tym, że czasem nie wiem, co robić, ale zawsze chcę być przy niej.

Pewnego dnia znalazłam odpowiedź: „Mamo, boję się być taka jak ty – sama.”
To zdanie rozdarło mi serce. Zrozumiałam wtedy, że Zosia nie tylko czuje się opuszczona przez ojca – ona boi się samotności tak samo jak ja.

Od tamtej pory próbujemy budować naszą relację od nowa. Nie jest łatwo – są dni pełne krzyków i łez, ale są też takie, kiedy razem pijemy herbatę i śmiejemy się z głupich filmików w internecie.

Dziś znów wróciłam zmęczona po pracy i usłyszałam te słowa: „Zostawiłaś mnie”. Ale tym razem zamiast odejść do swojego pokoju, poszłam za nią i usiadłam obok.
– Wiem, że cię zawiodłam – powiedziałam cicho. – Ale chcę to naprawić. Pozwolisz mi?
Zosia spojrzała na mnie przez łzy i skinęła głową.

Czasem myślę: czy można odbudować coś, co zostało tak bardzo zniszczone? Czy samotna matka może być dla dziecka wszystkim? A może najważniejsze to po prostu być – nawet jeśli nie zawsze potrafimy być idealni?

Co wy byście zrobili na moim miejscu? Czy można nauczyć się być rodziną od nowa?