Zniknięcie mojego syna: Historia matki, która straciła wszystko w jeden dzień
– Pani Anna? – głos młodej kobiety drżał, a jej oczy były czerwone od płaczu. Stała w progu mojego mieszkania, przemoczona do suchej nitki. W rękach ściskała telefon i jakąś zmiętą kopertę. – Muszę z panią porozmawiać… To o Krzysiu.
Serce zamarło mi w piersi. Krzysiek nie dzwonił od dwóch tygodni, ale tłumaczyłam to sobie pracą, nowym projektem na uczelni, może nową dziewczyną. Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że coś jest nie tak. Ale teraz…
– Co się stało? – zapytałam, choć już czułam, że odpowiedź mnie zniszczy.
– Krzysiek… on zaginął. Policja nie wie, gdzie jest. Ja… jestem jego narzeczoną. – Jej głos załamał się. – Próbowałam wszystkiego. Proszę mi pomóc.
Nie pamiętam, jak usiadłyśmy na kanapie. Nie pamiętam, jak podałam jej herbatę. W głowie miałam tylko jedno: mój syn zaginął. Mój jedyny syn.
Kiedy wyszła, zostałam sama z ciszą i tysiącem pytań. Dlaczego nic nie wiedziałam o tej dziewczynie? Dlaczego Krzysiek nie powiedział mi o zaręczynach? Czy naprawdę tak bardzo się od siebie oddaliliśmy?
Następnego dnia pojechałam na komisariat. Policjantka spojrzała na mnie z wyraźnym współczuciem.
– Robimy wszystko, co możemy – powiedziała cicho. – Ale dorosły mężczyzna ma prawo zniknąć. Nie mamy żadnych śladów przestępstwa.
Nie mogłam tego zaakceptować. Zaczęłam sama szukać odpowiedzi. Przeszukiwałam jego pokój, szuflady, komputer. Znalazłam tylko kilka starych zdjęć i listów od znajomych ze studiów. Żadnych wskazówek.
Wieczorem zadzwoniła do mnie ta dziewczyna – Marta. – Pani Aniu, musimy porozmawiać jeszcze raz. Jest coś, czego pani nie powiedziałam.
Spotkałyśmy się w kawiarni na rogu. Marta była blada i roztrzęsiona.
– Krzysiek miał kłopoty – wyszeptała. – Wciągnął się w coś dziwnego… Chodziło o pieniądze. Pożyczył od kogoś dużą sumę i nie mógł oddać.
Zrobiło mi się słabo. Mój syn? Zawsze taki rozsądny, spokojny…
– Od kogo pożyczył? – zapytałam drżącym głosem.
– Nie wiem dokładnie… Ale ostatnio bał się wychodzić z domu. Mówił, że ktoś go śledzi.
Wróciłam do domu z głową pełną czarnych myśli. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, analizując każde wspomnienie, każdą rozmowę z Krzyśkiem z ostatnich miesięcy. Czy coś przeoczyłam? Czy mogłam go uratować?
Następne dni były jak koszmar na jawie. Dzwoniłam do jego znajomych ze studiów, do pracy, nawet do sąsiadów z bloku, w którym wynajmował mieszkanie. Nikt nic nie wiedział albo nie chciał mówić.
Pewnego wieczoru zadzwonił telefon.
– Pani Anna? – męski głos był obcy i zimny. – Proszę przestać szukać syna. To dla pani dobra.
Zamarłam ze strachu. Przez chwilę nie mogłam oddychać.
– Kim pan jest? Co pan zrobił mojemu synowi?!
Rozłączył się bez słowa.
Zgłosiłam to na policję, ale usłyszałam tylko: „To może być głupi żart”.
Zaczęłam bać się wychodzić z domu. Każdy dźwięk na klatce schodowej sprawiał, że serce podchodziło mi do gardła. Marta dzwoniła codziennie, płakałyśmy razem przez telefon.
Po tygodniu przyszła do mnie paczka bez nadawcy. W środku była tylko jedna rzecz: stara bransoletka Krzyśka, którą dostał ode mnie na osiemnaste urodziny.
Upadłam na podłogę i zaczęłam krzyczeć. To był znak… Ale co miał oznaczać?
Marta przyszła natychmiast.
– Może ktoś chce nas zastraszyć – powiedziała cicho. – Może Krzysiek żyje i chce nam coś przekazać?
Ale ja już wiedziałam: coś złego się stało i nikt nie chce nam pomóc.
Minęły kolejne tygodnie. Policja umywała ręce. Znajomi Krzyśka przestali odbierać telefony. Nawet rodzina zaczęła unikać rozmów ze mną – „Może lepiej nie drążyć”, „Może sam wróci”…
W końcu postanowiłam pojechać do mieszkania Krzyśka sama. Klucz jeszcze pasował do zamka. W środku panował bałagan – jakby ktoś czegoś szukał.
Na biurku leżał notes z wyrwanymi stronami i kartka z jednym zdaniem: „Nie ufaj nikomu”.
Wtedy zrozumiałam: mój syn był w coś zamieszany dużo głębiej niż myślałam. Może nawet ja byłam w niebezpieczeństwie.
Przez kolejne dni żyłam jak w amoku – bałam się każdego dźwięku, każdego telefonu. Marta coraz częściej mówiła o wyjeździe za granicę – „Nie dam rady tu żyć bez niego”.
A ja? Ja zostałam sama ze swoim bólem i pytaniami bez odpowiedzi.
Czasem myślę: co by było, gdybym wcześniej zauważyła, że coś jest nie tak? Czy mogłam uratować swojego syna? Czy naprawdę znamy tych, których kochamy najbardziej?
Może nigdy nie poznam prawdy o Krzyśku… Ale jedno wiem na pewno: matczyne serce nigdy nie przestaje szukać.