Zniknięcie mojego syna: Historia matki, która nie znała prawdy
Otworzyłam drzwi i zobaczyłam przed sobą zapłakaną, młodą kobietę. Miała na sobie pognieciony płaszcz i trzęsły jej się ręce. „Dzień dobry… jestem narzeczoną pani syna. Ale… on zniknął. Dwa tygodnie temu. I nikt nie wie, gdzie jest.”
Zamarłam. Spojrzałam na nią, próbując połączyć w głowie wszystkie klocki. Narzeczoną? Mój syn nie mówił mi, że się z kimś spotyka, a tym bardziej, że planuje ślub. Przez chwilę miałam wrażenie, że to jakiś żart, może pomyłka. Ale jej oczy były tak pełne bólu i rozpaczy, że nie mogłam już dłużej udawać, że to nie dzieje się naprawdę.
— Proszę wejść — powiedziałam cicho, robiąc jej miejsce w korytarzu. — Jak pani ma na imię?
— Marta — odpowiedziała drżącym głosem. — Marta Nowicka.
Zamknęłam drzwi i poprowadziłam ją do kuchni. Czułam, jak serce wali mi w piersi. W głowie miałam mętlik: Jak to możliwe, że nie wiedziałam o tak ważnej osobie w życiu mojego syna? Czy naprawdę aż tak się od siebie oddaliliśmy?
— Proszę usiąść — powiedziałam, nalewając jej szklankę wody. — Co się stało? Proszę mi wszystko opowiedzieć.
Marta wzięła łyk wody i zaczęła mówić. Jej głos był cichy, czasem łamał się od emocji.
— Poznaliśmy się rok temu na uczelni… Od razu się zakochaliśmy. Adam był taki ciepły, opiekuńczy… Wszystko układało się dobrze. Oświadczył mi się miesiąc temu. Planowaliśmy powiedzieć pani o wszystkim po jego obronie magisterskiej… Ale dwa tygodnie temu po prostu zniknął. Nie odbiera telefonu, nie wraca do mieszkania, jego znajomi też nic nie wiedzą.
Słuchałam jej w milczeniu, czując narastający lęk i złość. Jak to możliwe, że mój własny syn ukrywał przede mną tak ważną część swojego życia? Czy naprawdę byłam aż tak ślepa?
— A policja? — zapytałam w końcu. — Zgłosiła pani zaginięcie?
Marta skinęła głową.
— Tak… Ale powiedzieli, że dorośli mają prawo znikać bez słowa. Że może po prostu potrzebował czasu dla siebie… Ale ja wiem, że coś jest nie tak! Adam nigdy by mnie tak nie zostawił…
Zacisnęłam dłonie na stole. Przypomniałam sobie nasze ostatnie rozmowy z Adamem — były krótkie, zdawkowe. Ostatnio był jakiś zamknięty w sobie, unikał spotkań rodzinnych. Myślałam, że to przez stres związany ze studiami…
— Czy Adam miał jakieś problemy? — zapytałam ostrożnie.
Marta zawahała się.
— Ostatnio był bardzo zestresowany… Mówił coś o kłopotach finansowych. Podobno ktoś go szantażował… Ale nie chciał mi powiedzieć szczegółów.
Poczułam zimny dreszcz na plecach. Szantaż? Kto mógłby chcieć skrzywdzić mojego syna?
— Czy wie pani coś więcej? Może ktoś mu groził? — dopytywałam coraz bardziej przerażona.
Marta pokręciła głową.
— Nie wiem… Próbowałam rozmawiać z jego kolegami z uczelni, ale oni też nic nie wiedzą albo nie chcą mówić.
W tej chwili zadzwonił mój telefon. Spojrzałam na ekran — numer nieznany. Odebrałam drżącą ręką.
— Halo?
Po drugiej stronie panowała cisza przez kilka sekund, po czym usłyszałam stłumiony głos:
— Jeśli chcesz zobaczyć syna żywego, lepiej nie idź na policję…
Serce podskoczyło mi do gardła. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, rozmówca się rozłączył.
Marta spojrzała na mnie z przerażeniem.
— Kto to był? — zapytała szeptem.
Nie mogłam wydusić słowa. Pokazałam jej telefon i powtórzyłam słowa tajemniczego rozmówcy. Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, obie sparaliżowane strachem.
— Musimy coś zrobić — powiedziała w końcu Marta. — Może powinniśmy porozmawiać z jego ojcem? Może on coś wie?
Zacisnęłam usta. Od rozwodu z mężem nasze relacje były napięte. Adam bardzo przeżył nasze rozstanie i przez długi czas obwiniał mnie o rozpad rodziny. Ostatnio rzadko rozmawialiśmy…
Ale nie miałam wyboru.
Pojechałyśmy razem do mieszkania mojego byłego męża, Andrzeja. Otworzył nam drzwi zaskoczony moją wizytą i widokiem Marty.
— Co się stało? — zapytał od razu.
Opowiedziałam mu wszystko: o zaginięciu Adama, o telefonie z pogróżkami, o narzeczonej, o której nie miałam pojęcia.
Andrzej pobladł.
— Adam ostatnio prosił mnie o pieniądze… Dużą sumę. Powiedział tylko, że to pilne i żebym nikomu nie mówił… Dałem mu wszystko, co miałem oszczędności…
Spojrzałyśmy na siebie z Martą przerażone.
— Może to przez te pieniądze? Może ktoś go porwał dla okupu? — szepnęła Marta.
Andrzej pokiwał głową.
— Może… Ale Adam nigdy nie pakowałby się w coś takiego bez powodu.
Przez kolejne dni żyliśmy w ciągłym napięciu. Każdy dźwięk telefonu powodował u mnie atak paniki. Policja niewiele mogła zrobić bez konkretnych dowodów czy żądań okupu.
W końcu zadzwonił ten sam numer co wcześniej.
— Jutro o północy przyjedź sama na parking pod starym centrum handlowym na Pradze. Bez policji. Przywieź sto tysięcy złotych — usłyszałam zimny głos.
Nie spałam całą noc. Andrzej zdobył pieniądze od znajomych i rodziny. Marta chciała jechać ze mną, ale odmówiłam — bałam się o jej bezpieczeństwo.
Na parkingu czekało dwóch zamaskowanych mężczyzn. Jeden z nich trzymał Adama za ramię — był wychudzony i blady, ale żywy.
— Pieniądze! — krzyknął jeden z nich.
Podałam im torbę z gotówką. W tej samej chwili Adam wyrwał się oprawcom i rzucił w moją stronę. Napastnicy uciekli do samochodu i odjechali z piskiem opon.
Objęłam syna mocno, płacząc z ulgi i rozpaczy jednocześnie.
Dopiero wtedy Adam opowiedział nam całą prawdę: zadłużył się u niebezpiecznych ludzi przez hazard online. Bał się przyznać komukolwiek ze wstydu i strachu przed konsekwencjami.
Wróciliśmy do domu razem — ja, Adam i Marta. Przez całą noc rozmawialiśmy szczerze po raz pierwszy od lat: o błędach, o strachu, o tym, jak bardzo się od siebie oddaliliśmy przez te wszystkie lata milczenia i niedomówień.
Dziś wiem jedno: żadna tajemnica nie jest warta tego bólu i strachu, który przeżyliśmy jako rodzina. Czy naprawdę znamy tych, których kochamy najbardziej? Czy potrafimy wybaczyć sobie nawzajem błędy przeszłości?
Czasem myślę: co by było, gdybym wcześniej zauważyła sygnały? Gdybym była bliżej Adama? Może wtedy ta historia potoczyłaby się inaczej…