Zimny wieczór, gorące sumienie: Historia z autobusu miejskiego
Zimne powietrze wieczoru wciskało się przez szczeliny starego autobusu, który powoli sunął po mokrych ulicach Krakowa. Na zewnątrz sypał śnieg, otulając dachy i drzewa ciężkim, białym puchem. W środku unosił się zapach spalin i zmęczenia – ten specyficzny aromat, który zna każdy, kto choć raz jechał miejskim autobusem w zimowy wieczór. Siedziałem za kierownicą, jak co dzień, patrząc na znajome twarze pasażerów. Byłem Jan, kierowca z dwudziestoletnim stażem, człowiek, który widział już chyba wszystko.
Tego dnia byłem wyjątkowo zmęczony. W domu czekała na mnie żona, z którą od tygodni nie potrafiłem się dogadać. Nasza córka wyjechała do Warszawy i rzadko dzwoniła. Czułem się samotny nawet wśród ludzi. Może dlatego byłem bardziej drażliwy niż zwykle.
Na przystanku przy ulicy Długiej wsiadła starsza kobieta. Miała na sobie znoszony płaszcz i czerwoną chustkę na głowie. Jej twarz była poorana zmarszczkami, ale oczy miała jasne i czujne. Usiadła tuż za mną, trzymając w rękach małą torebkę.
Po kilku minutach podszedł do niej kontroler. Zawsze czułem się nieswojo, gdy widziałem te kontrole – wiedziałem, że dla niektórych ludzi bilet to luksus. Ale tego dnia nie miałem siły się nad tym zastanawiać.
– Poproszę bilet – powiedział kontroler, młody chłopak z miną urzędnika.
Kobieta zaczęła grzebać w torebce. Jej dłonie drżały. Po chwili spojrzała na niego bezradnie.
– Nie mam… – wyszeptała cicho.
Kontroler spojrzał na mnie pytająco. Widziałem w jego oczach niepewność – wiedział, że decyzja należy do mnie. Przez chwilę wahałem się. Przypomniałem sobie jednak wszystkie te razy, kiedy przełożony ganił mnie za pobłażliwość wobec pasażerów bez biletu.
– Proszę opuścić autobus – powiedziałem chłodno, starając się nie patrzeć jej w oczy.
W autobusie zapadła cisza. Ludzie patrzyli na mnie z niedowierzaniem. Kobieta powoli podniosła się z siedzenia. Jej ruchy były powolne, jakby każdy krok sprawiał jej ból.
– Przepraszam… – powiedziała cicho. – Nie miałam dziś pieniędzy…
Zacisnąłem dłonie na kierownicy. Chciałem powiedzieć coś jeszcze, ale zabrakło mi słów. Kobieta podeszła do drzwi i zanim wysiadła, odwróciła się do mnie.
– Pan też kiedyś będzie stary…
Te kilka słów uderzyło mnie mocniej niż jakiekolwiek przekleństwo czy wyrzut. Poczułem, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Patrzyłem, jak schodzi po śliskich schodkach na zasypany śniegiem chodnik. Drzwi zamknęły się z głuchym trzaskiem.
Ruszyłem dalej, ale nie mogłem przestać o niej myśleć. Przed oczami miałem jej twarz i te drżące dłonie. Przypomniałem sobie własną matkę – jak często narzekała na samotność po śmierci ojca, jak trudno było jej czasem dotrzeć do sklepu czy lekarza.
W domu żona czekała na mnie z kolacją. Siedziała przy stole w ciszy, patrząc w okno.
– Coś się stało? – zapytała bez entuzjazmu.
– Wyrzuciłem dziś starszą kobietę z autobusu… Nie miała biletu – odpowiedziałem bez emocji.
Spojrzała na mnie uważnie.
– I co czujesz?
Nie odpowiedziałem od razu. W głowie kłębiły mi się myśli.
– Czuję… wstyd. I żal. Może mogłem inaczej…
Żona westchnęła ciężko.
– Janek, świat jest okrutny dla słabych. Ale czasem to my decydujemy, czy będziemy częścią tej okrutności.
Tej nocy nie mogłem zasnąć. Przewracałem się z boku na bok, słysząc w głowie słowa tej kobiety: „Pan też kiedyś będzie stary”. Zacząłem zastanawiać się nad swoim życiem – nad tym, kiedy ostatnio zrobiłem coś dobrego dla drugiego człowieka bez oczekiwania czegokolwiek w zamian.
Następnego dnia po pracy poszedłem na przystanek przy ulicy Długiej. Miałem nadzieję ją spotkać, przeprosić, może kupić jej bilet miesięczny… Ale nie pojawiła się ani tego dnia, ani przez kolejne tygodnie.
W pracy koledzy żartowali z tej sytuacji.
– Janek, twardziel z ciebie! – śmiał się Marek. – Nie ma litości dla gapowiczów!
Uśmiechałem się krzywo, ale w środku czułem pustkę. Zacząłem zauważać więcej takich ludzi – starszych, zmęczonych życiem, którzy czasem nie mieli siły walczyć o swoje miejsce w świecie.
Któregoś dnia zobaczyłem młodą dziewczynę pomagającą staruszce wejść do autobusu. Ustąpiła jej miejsca i podała rękę przy wysiadaniu. Pomyślałem wtedy: może jeszcze nie wszystko stracone? Może każdy z nas może być lepszy?
Od tamtej pory staram się patrzeć na ludzi inaczej – z większą empatią i zrozumieniem. Ale tamten wieczór wraca do mnie jak wyrzut sumienia.
Czy jeden błąd może przekreślić całe życie? Czy można naprawić to, co się zepsuło jednym gestem? Czasem myślę o tej kobiecie i zastanawiam się: czy wybaczyła mi choć trochę? Czy ja sam potrafię sobie wybaczyć?