Zerwałam męża z jego rodziną – czy miałam prawo decydować za niego?
– Znowu dzwoniła twoja matka – powiedziałam, ledwo powstrzymując drżenie głosu. Piotr nawet nie podniósł wzroku znad laptopa. – I co chciała tym razem? – zapytał obojętnie, jakby to była codzienność, a nie kolejny rozdział w niekończącej się sadze jego rodziny.
Chciała pieniędzy. Znowu. Tym razem na nową pralkę, bo „stara się popsuła, a przecież im się należy”. Słowo „należy” w ustach jego matki zawsze brzmiało jak wyrok. Przez lata słyszałam to setki razy: „Należy nam się pomoc”, „Należy nam się lepsze życie”, „Należy nam się szacunek”. Ale nigdy nie słyszałam: „Zasłużyliśmy na to”.
Piotr był inny. Poznałam go na studiach w Krakowie. Był ambitny, pracowity, miał marzenia i plan na życie. Ale za każdym razem, gdy wracał do rodzinnego domu pod Tarnowem, wracał jakby mniejszy, przygaszony. Jego rodzina nie była patologiczna – nie było tam alkoholu ani przemocy. Była za to wszechobecna rezygnacja i przekonanie, że świat coś im zabrał i teraz powinien oddać z nawiązką.
Pamiętam pierwszą Wigilię u nich. Siedzieliśmy przy stole, a matka Piotra narzekała na wszystko: na rząd, na sąsiadów, na ceny w sklepie i na to, że Piotr wyjechał do miasta zamiast zostać i pomagać w gospodarstwie. Ojciec tylko przytakiwał, a siostra z bratem patrzyli w telefony. Atmosfera była gęsta jak barszcz.
Po powrocie do Krakowa Piotr przez tydzień chodził jak cień. – Oni mają rację – powtarzał. – Może rzeczywiście jestem egoistą? Może powinienem wrócić?
– Piotrze! – wybuchłam któregoś wieczoru. – Przecież ty tam umierasz! Nie widzisz tego? Oni cię duszą! Chcą cię mieć tylko dla siebie, bo sami nie potrafią niczego osiągnąć!
Wybuchł płacz. Mój silny, dorosły mąż płakał jak dziecko. Przytuliłam go i wtedy po raz pierwszy pomyślałam: muszę go uratować.
Zaczęłam delikatnie sugerować, żeby ograniczył kontakty z rodziną. Najpierw tylko telefoniczne rozmowy – raz w tygodniu zamiast codziennie. Potem wizyty – tylko na święta. Za każdym razem widziałam ulgę na jego twarzy, ale też poczucie winy.
– Może przesadzam? – pytał mnie nocami. – Może jestem złym synem?
– Jesteś dobrym człowiekiem – odpowiadałam. – Ale musisz żyć swoim życiem.
Wszystko zmieniło się pewnego marcowego popołudnia. Piotr wrócił z pracy blady jak ściana.
– Mama powiedziała, że jeśli nie damy im pieniędzy na nowy samochód, to przestaną się do mnie odzywać – wyszeptał.
Zamarłam. To był szantaż emocjonalny w najczystszej postaci.
– I co zamierzasz zrobić? – zapytałam cicho.
Piotr długo milczał. W końcu powiedział: – Nie wiem.
Tej nocy nie spałam. W głowie kłębiły mi się myśli: czy mam prawo ingerować w jego relacje rodzinne? Czy mogę wymagać od niego takiego poświęcenia? Ale z drugiej strony widziałam, jak bardzo cierpi.
Rano podjęłam decyzję.
– Piotrze – zaczęłam ostrożnie. – Musisz postawić granicę. Jeśli tego nie zrobisz teraz, nigdy się od nich nie uwolnisz.
Patrzył na mnie długo, jakby próbował zajrzeć mi do duszy.
– Pomożesz mi? – zapytał cicho.
Przytaknęłam.
Napisał do matki długą wiadomość. Wyjaśnił, że kocha rodzinę, ale nie może być ich bankomatem ani powiernikiem wszystkich żalów. Że chce żyć własnym życiem i prosi o szacunek dla swoich wyborów.
Odpowiedź przyszła po godzinie: „Skoro tak wybrałeś, nie jesteś już naszym synem”.
Piotr załamał się kompletnie. Przez kilka tygodni był cieniem człowieka. Chodził do pracy mechanicznie, wieczorami siedział w milczeniu przed telewizorem. Czułam się winna – to ja go do tego popchnęłam.
W końcu przyszedł dzień przełomu. Piotr wrócił z pracy i powiedział: – Dostałem awans. Szef powiedział, że widzi we mnie potencjał lidera.
Uśmiechnął się pierwszy raz od miesięcy.
– Gdybym dalej słuchał mamy… nigdy bym tego nie osiągnął – dodał cicho.
Minęły dwa lata. Rodzina Piotra nie odezwała się ani razu. Czasem widzę smutek w jego oczach, gdy mijamy rodzinne strony albo gdy ktoś wspomina o świętach spędzanych z bliskimi. Ale widzę też spokój i dumę z tego, kim się stał.
Często zastanawiam się, czy zrobiłam dobrze. Czy miałam prawo decydować za niego? Czy szczęście jednej osoby może być budowane na zerwaniu więzi z rodziną?
Może czasem trzeba wybrać siebie… Ale czy to zawsze jest słuszny wybór?