Zdrada na końcu września: Opowieść Weroniki
— Michał, odbierz w końcu ten telefon! — syknęłam przez zaciśnięte zęby, patrząc na wyświetlacz, który po raz trzeci pokazał „Połączenie nieodebrane”. Koniec września był wyjątkowo ciepły, słońce jeszcze mocno grzało przez okno naszej kuchni w bloku na warszawskim Ursynowie. W powietrzu czuć było jednak już pierwsze nuty jesieni – ten specyficzny zapach wilgotnych liści i chłodnych wieczorów. Wiedziałam, że jeśli nie pojedziemy dziś na działkę pod Piasecznem, to potem już nie będzie jak. Droga rozmięknie, a potem przyjdą przymrozki i wszystko zostanie zamknięte aż do wiosny.
Westchnęłam ciężko i spojrzałam na zegarek. Była siedemnasta trzydzieści. Michał powinien być już dawno po pracy. Zawsze wracał punktualnie, a dziś… Dziś nie odbierał telefonu od godziny. Przez głowę przemknęła mi myśl, której nie chciałam dopuścić do siebie od miesięcy: „A jeśli on…?” Odpędziłam ją szybko, bo przecież to niemożliwe. Michał był solidny, przewidywalny, taki… zwyczajny.
Wzięłam głęboki oddech i spróbowałam jeszcze raz. Sygnał. Jeden, drugi… W końcu odebrał.
— Weronika? — jego głos był dziwnie przytłumiony.
— Michał, gdzie ty jesteś? Mieliśmy jechać na działkę! — starałam się brzmieć spokojnie, ale czułam jak narasta we mnie złość.
— Przepraszam, kochanie… Zostałem dłużej w pracy. Szef kazał mi coś dokończyć — odpowiedział szybko.
— Michał, przecież mówiłeś rano, że dziś wychodzisz punktualnie! — nie wytrzymałam.
— No tak, ale… — zawahał się. — Posłuchaj, wrócę później. Nie czekaj z kolacją.
Rozłączył się zanim zdążyłam odpowiedzieć. Stałam przez chwilę w kuchni, czując jak coś ciężkiego osiada mi na piersi. Przez okno widziałam dzieciaki bawiące się na placu zabaw i sąsiadkę z naprzeciwka, która podlewała kwiaty na balkonie. Wszystko wydawało się takie zwyczajne, a ja miałam wrażenie, że świat właśnie zaczyna się walić.
Wieczorem Michał wrócił późno. Pachniał obcymi perfumami – słodkimi, ciężkimi, zupełnie innymi niż moje delikatne zapachy. Spojrzałam na niego pytająco.
— Coś się stało? — zapytał z udawaną troską.
— Nie wiem… Może powiesz mi prawdę? — odpowiedziałam cicho.
Zamilkł. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Widziałam w jego spojrzeniu strach i coś jeszcze – poczucie winy?
— Weronika… — zaczął niepewnie. — To nie jest dobry moment.
— Nigdy nie będzie dobrego momentu! — wybuchłam nagle. — Michał, czy ty mnie zdradzasz?
Cisza była gęsta jak mgła nad Wisłą jesienią. W końcu skinął głową.
— Przepraszam… — wyszeptał.
Poczułam się tak, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Wszystko zaczęło wirować – obrazy z naszego życia: ślub w kościele na Starym Mieście, narodziny naszej córki Oliwii, wspólne wakacje nad Bałtykiem… Wszystko nagle straciło sens.
Nie pamiętam dokładnie co działo się potem. Krzyczałam? Płakałam? Może jedno i drugie. Michał próbował tłumaczyć się mętnie: „To tylko raz…”, „Nie wiem jak to się stało…”, „To nic nie znaczyło…”. Ale dla mnie znaczyło wszystko.
Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Ola pytała: „Mamo, dlaczego tata śpi na kanapie?”, a ja nie umiałam jej odpowiedzieć. W pracy byłam jak cień samej siebie – koleżanki pytały czy wszystko w porządku, a ja tylko kiwałam głową i uśmiechałam się sztucznie.
Wieczorami siedziałam sama w kuchni i analizowałam każdy szczegół naszego małżeństwa. Czy to moja wina? Czy byłam zbyt wymagająca? Może za mało go doceniałam? Przypominałam sobie wszystkie te drobne sygnały: coraz częstsze nadgodziny, tajemnicze SMS-y od „Kuby z pracy”, nagłe wyjazdy służbowe do Poznania…
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i pojechałam na działkę sama. Droga była już błotnista po nocnym deszczu – dokładnie tak jak przewidywałam. Siedziałam na werandzie starego domku i patrzyłam na ogród pełen przekwitłych astrów i opadłych liści. Wzięłam telefon i zadzwoniłam do mamy.
— Mamo… Michał mnie zdradził — powiedziałam przez łzy.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Weronika… — usłyszałam w końcu jej cichy głos. — Wiem jak to boli. Ale musisz pomyśleć o sobie i o Oliwii.
Rozpłakałam się jeszcze mocniej. Mama zawsze była moją opoką – silna kobieta po rozwodzie z ojcem alkoholikiem. Wiedziałam, że nie pozwoli mi się załamać.
Minęły tygodnie pełne rozmów, kłótni i łez. Michał błagał o wybaczenie, przynosił kwiaty, pisał listy. Ale ja już nie potrafiłam mu zaufać. Każde jego spojrzenie wydawało mi się fałszywe; każdy gest – wyreżyserowany.
W końcu podjęliśmy decyzję o rozstaniu. Michał wyprowadził się do wynajętego mieszkania na Mokotowie. Ola płakała przez kilka nocy z rzędu; tuliłam ją do siebie i obiecywałam, że wszystko będzie dobrze – choć sama w to nie wierzyłam.
Dziś mija pół roku od tamtego dnia. Nadal boli – czasem mniej, czasem bardziej. Nauczyłam się żyć sama: chodzę z Olą do kina, spotykam się z przyjaciółkami, zaczęłam biegać po Lesie Kabackim. Czasem łapię się na tym, że tęsknię za dawnym życiem – za tą iluzją bezpieczeństwa i bliskości.
Ale wiem jedno: zdrada zmienia człowieka na zawsze. Uczy ostrożności, ale też pokazuje siłę, o której istnieniu nie miało się pojęcia.
Czy można jeszcze kiedyś zaufać drugiemu człowiekowi? Czy warto budować wszystko od nowa? Może ktoś z was zna odpowiedź…