„Właśnie patrzyłaś, jak moje małżeństwo się rozpada”: Historia matki, która próbowała nie ingerować w życie córki
– Mamo, czy ty naprawdę nic nie widziałaś? – głos Zuzanny drżał, a jej oczy błyszczały łzami i gniewem. Stała w progu mojej kuchni, z kurtką jeszcze na ramionach, jakby zaraz miała wybiec z powrotem na zimny, listopadowy wieczór.
Patrzyłam na nią i czułam, jak serce mi się ściska. Moja córka zawsze była silna, uparta, zadziorna – zupełnie jak moja matka, choć nigdy jej nie poznała. Wychowałam ją razem z mężem w spokojnym domu na obrzeżach Wrocławia. Nigdy nie krzyczeliśmy na siebie, nie używaliśmy brzydkich słów. Chciałam, żeby miała wszystko to, czego ja nie miałam – bezpieczeństwo, stabilność, czułość. Ale Zuzanna była inna. Od dziecka potrafiła tupnąć nogą i postawić na swoim. Pamiętam, jak miała pięć lat i uparła się, że pójdzie do przedszkola w piżamie – i poszła. Wszyscy się śmiali, a ja czułam dumę i niepokój jednocześnie.
Teraz patrzyłam na nią – dorosłą kobietę, żonę, a od kilku miesięcy już prawie byłą żonę – i widziałam w niej tę samą siłę i ten sam ból.
– Zuzanno… – zaczęłam ostrożnie. – Nie chciałam się wtrącać. Myślałam, że sama musisz przez to przejść.
– Przez co? Przez zdradę? Przez to, że on mnie traktował jak powietrze przez ostatni rok? – jej głos podniósł się o oktawę. – Widziałaś to wszystko! Widziałaś, jak wracał późno, jak przestał ze mną rozmawiać! Nawet nie próbowałaś ze mną o tym pogadać!
Zamilkłam. Miała rację. Widziałam. Ale bałam się. Bałam się być tą matką, która wtrąca się w życie dorosłego dziecka. Bałam się powtórzyć błędy mojej matki – kobiety silnej do bólu, która zawsze wiedziała lepiej i nigdy nie pozwalała mi decydować o sobie.
Pamiętam tamten dzień sprzed dwóch lat, kiedy Zuzanna przyprowadziła do nas Pawła po raz pierwszy. Był cichy, uprzejmy, trochę wycofany. Zuzanna śmiała się wtedy głośno i opowiadała anegdoty z pracy w szpitalu. Paweł patrzył na nią z podziwem i lekkim rozbawieniem. Myślałam wtedy: „Może on ją trochę uspokoi”.
Ich ślub był skromny – tylko najbliższa rodzina i kilku przyjaciół. Zuzanna wyglądała pięknie w prostej sukni z koronki, a Paweł był wyraźnie zestresowany. Pamiętam, jak podczas wesela moja siostra szepnęła mi do ucha: „Ona go zdominuje”. Uśmiechnęłam się wtedy tylko i powiedziałam: „Może tego właśnie potrzebuje”.
Przez pierwszy rok wszystko wydawało się dobrze. Spotykaliśmy się na niedzielnych obiadach, Zuzanna opowiadała o pracy na oddziale ratunkowym, Paweł milczał lub kiwał głową. Potem zaczęły się zmiany – coraz częściej przychodziła sama albo w ogóle nie przychodziła. Tłumaczyła się dyżurami albo zmęczeniem.
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie zapłakana:
– Mamo, Paweł mnie nie słucha. On mnie nie widzi.
Chciałam wtedy powiedzieć: „Może za dużo wymagasz? Może musisz trochę odpuścić?” Ale ugryzłam się w język. Powiedziałam tylko: „Może powinniście porozmawiać”.
Potem przyszły plotki – sąsiadka widziała Pawła z inną kobietą w kawiarni na rynku. Zuzanna zaczęła coraz częściej nocować u nas. Widziałam jej zmęczenie i rozczarowanie. Ale milczałam.
Dziś wyrzuca mi to wszystko.
– Mamo! Ty po prostu patrzyłaś, jak moje małżeństwo się rozpada! Nawet nie próbowałaś mnie zatrzymać!
– Zuzanno… – głos mi się załamał. – Bałam się cię zranić. Bałam się być taka jak babcia.
– Ale ja potrzebowałam ciebie! Potrzebowałam kogoś, kto powie mi prawdę! Kto potrząśnie mną i powie: „Zrób coś!”
Usiadła ciężko przy stole i schowała twarz w dłoniach.
– Może gdybyś wtedy coś powiedziała… Może bym go nie straciła…
Przysiadłam obok niej i położyłam dłoń na jej ramieniu.
– Czasem myślę, że nie ma dobrych odpowiedzi – wyszeptałam. – Chciałam być dla ciebie wsparciem, ale nie chciałam cię kontrolować.
Zuzanna podniosła głowę i spojrzała na mnie z wyrzutem:
– A może czasem trzeba być tą złą matką? Może czasem trzeba krzyknąć?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, słuchając tykania zegara i oddechów drugiej osoby.
W mojej głowie kłębiły się pytania: Czy naprawdę mogłam coś zmienić? Czy gdybym była bardziej stanowcza, uratowałabym jej małżeństwo? Czy może tylko pogłębiłabym nasz konflikt?
Zuzanna wstała nagle i podeszła do okna.
– Wiesz co jest najgorsze? Że teraz czuję się sama. I że nie wiem już nawet, czy chcę walczyć o ten związek.
Podeszłam do niej i objęłam ją delikatnie.
– Cokolwiek zdecydujesz – jestem przy tobie.
Nie odpowiedziała. Patrzyłyśmy razem na ciemne światła miasta za oknem.
Czasem myślę: czy matka powinna być lustrem czy drogowskazem? Czy lepiej milczeć czy mówić prawdę nawet wtedy, gdy boli? Może nigdy nie znajdę odpowiedzi…