Uciekłam z dziećmi od męża tyrana. Moja przyjaciółka Agnieszka chciała mi pomóc, ale jej mąż Paweł zamknął przede mną drzwi. Czy naprawdę nie mam już nikogo?

— Mamo, dlaczego uciekamy? — zapytała szeptem Zosia, ściskając moją dłoń tak mocno, że aż bolało. Stałyśmy na klatce schodowej starej kamienicy na Pradze, a obok mnie spał już zmęczony Kuba, skulony pod moją kurtką. Była trzecia nad ranem. W uszach wciąż dźwięczały mi słowa Krzyśka: „Nie wracaj, jeśli wyjdziesz! I tak nikt ci nie pomoże!”

Nie miałam czasu na wyjaśnienia. Wybiegłam z mieszkania w kapciach, z dziećmi i jedną torbą. Krzysiek znów wrócił pijany, a potem… Nie chcę o tym myśleć. Po raz pierwszy odważyłam się wyjść. Po raz pierwszy postanowiłam nie wracać.

Telefon do Agnieszki był dla mnie oczywisty. Znałyśmy się od liceum, razem przeżyłyśmy pierwsze miłości, matury i rozstania. To ona trzymała mnie za rękę po pierwszym porodzie i to ona była moją powierniczką przez wszystkie lata małżeństwa z Krzyśkiem. Wiedziała o wszystkim — o krzykach, o siniakach ukrywanych pod golfem, o tym, jak bardzo się boję.

— Aga… — głos mi się łamał. — Muszę… muszę gdzieś przenocować z dziećmi. Proszę.

— Przyjeżdżaj natychmiast! — odpowiedziała bez wahania. Słyszałam w jej głosie strach i determinację.

Taksówka kosztowała ostatnie pieniądze. Kiedy dotarliśmy pod blok Agnieszki na Ursynowie, dzieci spały już na moich kolanach. Zadzwoniłam domofonem.

— To ja — wyszeptałam do słuchawki.

Drzwi otworzyły się powoli. Agnieszka wybiegła na klatkę w szlafroku, rzuciła mi się na szyję i mocno przytuliła.

— Chodźcie szybko, zanim Paweł się obudzi — szepnęła.

Weszłyśmy po cichu do mieszkania. Dzieci położyły się na kanapie w salonie, a ja usiadłam w kuchni z kubkiem gorącej herbaty. Ręce mi drżały.

— Już dobrze, jesteś bezpieczna — mówiła Agnieszka, głaszcząc mnie po plecach.

Nagle drzwi do sypialni otworzyły się z hukiem. Paweł stanął w progu, rozczochrany, z wyraźnym grymasem niezadowolenia na twarzy.

— Co tu się dzieje? — zapytał lodowatym tonem.

Agnieszka spojrzała na mnie błagalnie.

— Lila musiała uciec z domu… Krzysiek znów ją pobił. Zostańmy jej pomóc, proszę…

Paweł spojrzał na mnie wzrokiem pełnym pogardy.

— To nie jest hotel dla ofiar losu! Mamy własne dziecko! Nie chcę tu żadnych dramatów! — syknął.

Zamarłam. Agnieszka zaczęła płakać.

— Paweł…

— Albo ona wychodzi, albo ja! — krzyknął i zatrzasnął drzwi sypialni.

Siedziałyśmy przez chwilę w ciszy. Potem Agnieszka zaczęła przepraszać, tulić mnie i zapewniać, że spróbuje go przekonać rano. Ale wiedziałam już wtedy, że nie mogę zostać. Nie chciałam być powodem kolejnej awantury w czyimś domu.

O piątej rano wyszłam z dziećmi na klatkę schodową. Było zimno i cicho. Zosia płakała cicho, Kuba spał wtulony we mnie. Próbowałam zadzwonić do mamy — nie odebrała. Do siostry — wyłączyła telefon. Do kuzynki — „nie mogę teraz rozmawiać”.

Wtedy poczułam się naprawdę sama. Siedziałam na schodach i patrzyłam na śpiące dzieci. W głowie miałam tylko jedno pytanie: co dalej?

Przypomniałam sobie słowa Krzyśka: „Nikt ci nie pomoże”. Czy miał rację? Czy świat naprawdę jest tak obojętny? Czy to ja jestem winna temu wszystkiemu?

Wstałam i poszłam do najbliższego komisariatu policji. Tam opowiedziałam wszystko: o przemocy, o ucieczce, o tym, że nie mam gdzie spać. Policjantka spojrzała na mnie ze współczuciem i zadzwoniła do ośrodka interwencji kryzysowej.

Dali nam pokój w schronisku dla kobiet z dziećmi. Było tam cicho i czysto, ale zimno od samotności i strachu przed jutrem.

Przez kolejne dni Agnieszka dzwoniła codziennie, przepraszała za Pawła i obiecywała pomoc. Ale już wiedziałam: nie mogę liczyć na nikogo poza sobą samą.

Dziś mija miesiąc od tamtej nocy. Dzieci chodzą do nowej szkoły, ja szukam pracy i mieszkania. Krzysiek dzwoni codziennie, grozi sądem i odbiorem dzieci. Mama mówi: „Może przesadzasz? Może powinnaś wrócić?”

Ale ja już nie wrócę.

Czasem pytam siebie: dlaczego tak trudno jest poprosić o pomoc? Dlaczego nawet najbliżsi odwracają wzrok? Czy naprawdę każda z nas musi być sama w swojej walce?

A Wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy można jeszcze komuś zaufać?