Sześć lat na kanapie: Moje małżeństwo z leniwcem
„Eryk, znowu siedzisz na tej kanapie! Czy nie możesz choć raz pomóc mi w domu?” – krzyknęłam, próbując przebić się przez dźwięki telewizora. Eryk nawet nie drgnął, jego wzrok był utkwiony w ekranie, jakby to było najważniejsze na świecie. Czułam, jak złość narasta we mnie niczym fala przypływu, gotowa zalać wszystko na swojej drodze.
Byliśmy małżeństwem od sześciu lat. Kiedy się poznaliśmy, Eryk był pełen energii i planów na przyszłość. Miał marzenia o własnym biznesie, chciał podróżować, odkrywać świat. Ale gdzieś po drodze coś się zmieniło. Może to była praca, która go wyczerpywała, może rutyna codzienności. Nie wiem. Wiem tylko, że teraz jego życie ograniczało się do pracy i kanapy.
„Nie przesadzaj, Aniu. Pracuję cały dzień, potrzebuję odpoczynku” – odpowiedział znużonym głosem, nie odrywając wzroku od ekranu.
„A ja? Ja też pracuję cały dzień! I jeszcze muszę zajmować się domem!” – odpowiedziałam z frustracją.
Nasze rozmowy coraz częściej kończyły się kłótniami. Czułam się jak w pułapce, jakbym była jedyną osobą w tym związku, która stara się coś zmienić. Eryk zdawał się być zadowolony ze status quo, a ja coraz bardziej czułam się samotna.
Pewnego dnia postanowiłam porozmawiać z moją przyjaciółką Martą. Spotkałyśmy się w naszej ulubionej kawiarni na rogu ulicy. Marta zawsze była dla mnie wsparciem i wiedziałam, że mogę liczyć na jej szczerość.
„Aniu, musisz coś z tym zrobić. Nie możesz pozwolić, żeby Eryk tak cię traktował” – powiedziała Marta, mieszając swoją kawę.
„Ale co mam zrobić? Próbowałam już wszystkiego. Rozmawiałam z nim, prosiłam o pomoc… Nic nie działa” – odpowiedziałam z rezygnacją.
„Może powinnaś spróbować terapii małżeńskiej? Może ktoś z zewnątrz pomoże wam znaleźć rozwiązanie” – zasugerowała Marta.
Pomysł terapii wydawał się dobry. Wiedziałam jednak, że przekonanie Eryka do tego będzie trudne. On zawsze unikał rozmów o uczuciach i problemach.
Kiedy wróciłam do domu, Eryk jak zwykle siedział na kanapie. Zdecydowałam się spróbować jeszcze raz.
„Eryk, musimy porozmawiać” – zaczęłam niepewnie.
„O czym teraz?” – zapytał z niechęcią.
„O nas. O naszym małżeństwie. Myślę, że powinniśmy spróbować terapii małżeńskiej” – powiedziałam, starając się brzmieć pewnie.
Eryk spojrzał na mnie z niedowierzaniem. „Terapia? Naprawdę myślisz, że potrzebujemy terapeuty? To wszystko jest twoją winą! Ciągle narzekasz i nigdy nie jesteś zadowolona!”
Jego słowa były jak cios prosto w serce. Poczułam łzy napływające do oczu, ale starałam się je powstrzymać. Wiedziałam, że jeśli teraz się poddam, wszystko będzie stracone.
„To nieprawda! Staram się tylko ratować nasze małżeństwo! Czy to tak wiele?” – odpowiedziałam z rozpaczą w głosie.
Eryk milczał przez chwilę, a potem westchnął ciężko. „Dobrze… Spróbujmy tej terapii. Ale nie obiecuję, że to coś zmieni” – powiedział w końcu.
To była iskierka nadziei. Umówiliśmy się na pierwszą sesję u terapeuty za tydzień. Czułam mieszankę strachu i nadziei. Czy to naprawdę mogło coś zmienić?
Pierwsza sesja była trudna. Terapeuta, pani Kowalska, była miłą kobietą o łagodnym głosie. Zaczęła od prostych pytań o nasze życie i problemy.
Eryk był zamknięty w sobie, odpowiadał zdawkowo i unikał kontaktu wzrokowego. Ja natomiast opowiedziałam o swojej frustracji i poczuciu osamotnienia.
Pani Kowalska słuchała uważnie i zadawała pytania, które zmuszały nas do refleksji. „Dlaczego myślisz, że Eryk spędza tyle czasu na kanapie? Co to dla niego znaczy?” – zapytała mnie w pewnym momencie.
Zastanowiłam się nad tym pytaniem. Może to była jego forma ucieczki? Może czuł się przytłoczony oczekiwaniami?
Po kilku sesjach zaczęliśmy rozumieć siebie nawzajem lepiej. Eryk przyznał, że czuje się wypalony zawodowo i nie wie, jak sobie z tym poradzić. Ja z kolei zdałam sobie sprawę, że moje ciągłe narzekania tylko pogarszały sytuację.
Zaczęliśmy pracować nad naszymi problemami razem. Eryk zaczął szukać nowych możliwości zawodowych i spędzać więcej czasu poza kanapą. Ja nauczyłam się być bardziej wspierająca i mniej krytyczna.
Nasze małżeństwo powoli zaczynało się odbudowywać. Nie było łatwo, ale oboje wiedzieliśmy, że warto walczyć o naszą przyszłość.
Czasami zastanawiam się, co by było, gdybyśmy nie zdecydowali się na terapię. Czy nasze małżeństwo przetrwałoby? Czy bylibyśmy szczęśliwi? Czy naprawdę warto było walczyć o coś, co wydawało się stracone? Może to właśnie te pytania sprawiają, że doceniam to, co mamy teraz.