Serce pełne kotów: spotkanie, które zmieniło wszystko
— Aniela, nie możesz tak po prostu wyjechać! — głos Bronisławy drżał od złości i rozpaczy. Stałyśmy naprzeciwko siebie w kuchni, tej samej, w której mama piekła kiedyś szarlotkę, a tata czytał gazetę przy oknie. Teraz wszystko było inne: ściany wyblakły, a cisza była ciężka jak ołów.
Nie byłam tu od lat. Po maturze uciekłam do Lublina, potem do Warszawy. Wieś nad Wisłą wydawała mi się za ciasna, za cicha, za bardzo przypominająca o wszystkim, czego nie chciałam pamiętać. Ostatni raz byłam tu na pogrzebie rodziców — dwa lata temu. Potem tylko raz, na urodzinach Bronki. Zawsze miałam wymówkę: praca, korki, życie w biegu. Ale prawda była taka, że bałam się wracać.
Tym razem przyjechałam, bo Bronka zadzwoniła wieczorem, płacząc. — Aniela, musisz przyjechać. Coś się dzieje z domem. I ze mną — powiedziała cicho. Nie pytałam o szczegóły. Wzięłam urlop i wsiadłam do pociągu.
Dom wyglądał gorzej niż pamiętałam. Odpadający tynk, chwasty po pas i drzwi skrzypiące jakby miały zaraz odpaść z zawiasów. Bronka była blada i chuda, jej włosy posiwiały przedwcześnie. Przywitała mnie bez uśmiechu.
— Co się dzieje? — zapytałam, zdejmując płaszcz.
— Nie śpię po nocach — odpowiedziała. — Słyszę jakieś odgłosy na podwórku. Ktoś chodzi wokół domu. Czasem widzę światła w ogrodzie.
Poczułam dreszcz niepokoju. Zawsze była bardziej lękliwa ode mnie, ale teraz jej strach wydawał się realny.
— Może to tylko zwierzęta? — próbowałam ją uspokoić.
— Może… Ale czuję się tu coraz gorzej. Sama nie daję rady — powiedziała i spuściła wzrok.
Przez kolejne dni próbowałam pomóc jej ogarnąć dom. Sprzątałyśmy strych, wynosiłyśmy stare ubrania mamy. W powietrzu wisiała cisza pełna niewypowiedzianych słów. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Pewnego wieczoru usłyszałam miauczenie pod oknem. Spojrzałam przez firankę — na podwórku siedziało kilka kotów. Jeden rudy, drugi czarny z białą łatką na nosie, trzeci bury jak popiół. Przypomniało mi się dzieciństwo: mama zawsze dokarmiała bezdomne zwierzęta.
— To one — szepnęła Bronka zza moich pleców. — Przychodzą tu co noc. Myślę, że ktoś je podrzuca.
Następnego dnia postanowiłam wyjść na spacer nad Wisłę. Potrzebowałam oddechu od dusznej atmosfery domu. Szłam polną drogą, gdy zobaczyłam staruszkę siedzącą na ławce pod starym dębem. Otaczało ją stado kotów.
— Dzień dobry — powiedziałam niepewnie.
Staruszka spojrzała na mnie przenikliwie.
— Ty jesteś córką Zofii? — zapytała.
Skinęłam głową.
— Twoja mama miała dobre serce dla zwierząt i ludzi — powiedziała cicho. — Ale ty uciekłaś stąd dawno temu.
Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać.
— Musiałam… — zaczęłam tłumaczyć się mechanicznie.
— Każdy ma swoje powody — przerwała mi łagodnie. — Ale czasem trzeba wrócić tam, gdzie boli najbardziej.
Kot rudy wskoczył jej na kolana i zamruczał głośno.
— Te koty… one też są samotne — dodała staruszka. — Tak jak twoja siostra.
Wróciłam do domu zamyślona. Wieczorem usiadłyśmy z Bronią przy herbacie.
— Pamiętasz, jak mama opowiadała nam bajki o kotach? — zapytała cicho Bronka.
Uśmiechnęłam się smutno.
— Pamiętam wszystko — odpowiedziałam. — Tylko czasem chciałabym zapomnieć.
Milczałyśmy długo. W końcu Bronka powiedziała:
— Zawsze miałam ci za złe, że mnie zostawiłaś z rodzicami i tym domem. Ale teraz rozumiem, że każdy z nas uciekał na swój sposób.
Łzy napłynęły mi do oczu. Chciałam ją przytulić, ale nie wiedziałam jak zacząć po tylu latach milczenia.
Następnego dnia postanowiłyśmy razem nakarmić koty na podwórku. Przyniosłyśmy mleko i resztki jedzenia. Koty podchodziły ostrożnie, ale w końcu zaczęły mruczeć i ocierać się o nasze nogi.
— Może powinnam tu zostać dłużej? — powiedziałam półgłosem.
Bronka spojrzała na mnie z nadzieją w oczach.
— Byłoby mi raźniej — szepnęła.
Wieczorem znów poszłam nad Wisłę. Staruszki już nie było, ale koty czekały na mnie pod dębem. Usiadłam na ławce i poczułam dziwny spokój.
Wróciwszy do domu, znalazłam Bronię śpiącą spokojnie pierwszy raz od dawna. Przykryłam ją kocem i usiadłam przy oknie. Patrzyłam na rozgwieżdżone niebo i myślałam o tym wszystkim, co straciłyśmy przez lata milczenia i żalu.
Czy można naprawić to, co zostało złamane? Czy wystarczy jeden gest, by odbudować rodzinę? Może czasem trzeba po prostu wrócić tam, gdzie boli najbardziej…