Serce mi się kraje na myśl o decyzji dotyczącej dziadka – historia Weroniki z podpoznańskiego miasteczka

– Weronika, nie możesz tego zrobić! – głos mamy drżał, a jej oczy były czerwone od płaczu. Stałyśmy w kuchni, gdzie jeszcze niedawno dziadek rozwiązywał krzyżówki przy oknie, przez które wpadało popołudniowe słońce. Teraz to samo światło padało na jej zaciśnięte pięści i moją twarz, na której czułam wypieki ze wstydu i bezsilności.

Mam 38 lat, dwójkę dzieci i męża, który coraz częściej wraca do domu późno, by nie słyszeć naszych kłótni. Mieszkamy w małym domu pod Poznaniem, gdzie wszyscy się znają, a plotki rozchodzą się szybciej niż zapach świeżego chleba z piekarni na rogu. Dziadek Jan, mój ukochany dziadek, był zawsze opoką rodziny – to on nauczył mnie jeździć na rowerze, to on pocieszał mnie po pierwszym zawodzie miłosnym. Ale od kilku lat dziadek coraz bardziej znikał – najpierw zapominał o drobnych rzeczach, potem o imionach wnuków, aż w końcu przestał poznawać nawet własną córkę.

Mama nie radziła sobie z jego agresją. Potrafił rzucać talerzami, krzyczeć na dzieci, a raz nawet uciekł z domu w środku nocy. Policja znalazła go błąkającego się po polach pod Kórnikiem. Lekarze powiedzieli jasno: Alzheimer postępuje szybko. Potrzebuje stałej opieki. Ale kto miałby się nim zająć? Ja pracuję w szkole, mąż w warsztacie samochodowym. Mama jest już schorowana i ledwo daje radę sama ze sobą.

Wiedziałam, że dom opieki to dla dziadka wyrok. On zawsze powtarzał: „Nie zamykajcie mnie w żadnym domu starców! Chcę umrzeć u siebie, przy was.” Ale kiedy ostatnio uderzył mojego syna Kacpra, bo pomylił go z kimś obcym, poczułam, że nie mam wyboru. Przez całą noc siedziałam przy łóżku córki Zosi i płakałam w poduszkę. Jak mam wybrać między bezpieczeństwem własnych dzieci a godnością człowieka, który mnie wychował?

– Mamo, ja nie dam rady – powiedziałam cicho. – Boję się o dzieci. Boję się o ciebie. Boję się o siebie.

Mama spojrzała na mnie z wyrzutem:
– Myślisz, że ja nie? Ale to mój ojciec! Jak możesz go oddać obcym ludziom?

Nie odpowiedziałam. W głowie miałam tylko obraz dziadka siedzącego samotnie przy oknie w domu opieki, patrzącego na drzewa, których nie zna.

Następnego dnia pojechałam do Poznania obejrzeć dom opieki „Srebrna Jesień”. Pachniało tam czystością i lekami. Pielęgniarki były miłe, ale widziałam w oczach pensjonariuszy tę samą pustkę, którą widziałam ostatnio u dziadka. Rozmawiałam z dyrektorką:
– Czy on tu będzie szczęśliwy?
– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy – odpowiedziała profesjonalnie.

Wróciłam do domu rozbita. Mąż tylko wzruszył ramionami:
– Werka, nie mamy wyjścia. Dzieci są najważniejsze.

Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Mama przestała ze mną rozmawiać. Dziadek miał lepszy dzień – opowiadał mi o wojnie, jakby to było wczoraj. Trzymałam go za rękę i płakałam w duchu.

W końcu nadszedł dzień przeprowadzki. Spakowałam dziadkowi ulubiony sweter i zdjęcie babci. On nie rozumiał, co się dzieje.
– Gdzie jedziemy? – pytał raz po raz.
– Do miejsca, gdzie będą mogli ci pomóc – odpowiadałam drżącym głosem.

Mama nie pojechała z nami. Pożegnała się z ojcem bez słowa.

W „Srebrnej Jesieni” pielęgniarka zaprowadziła nas do pokoju z widokiem na ogród. Dziadek usiadł na łóżku i patrzył na mnie pytająco:
– Weronika… wrócimy do domu?

Nie umiałam odpowiedzieć. Uciekłam wzrokiem za okno.

Przez pierwsze tygodnie odwiedzałam go codziennie. Za każdym razem pytał o dom, o mamę, o dzieci. Za każdym razem czułam się jak zdrajca. Mama przestała odbierać moje telefony. W sklepie sąsiadka spojrzała na mnie z politowaniem:
– Słyszałam… oddałaś ojca do domu starców? Jak mogłaś?

Czułam się jak wyrzutek we własnym mieście.

Dzieci zaczęły spać spokojniej. Mąż był mniej nerwowy. Ale ja… każdej nocy budziłam się z poczuciem winy i słyszałam w głowie głos dziadka: „Nie zamykajcie mnie…”

Pewnego dnia podczas wizyty dziadek spojrzał na mnie inaczej niż zwykle – jakby przez chwilę mnie poznawał.
– Weronika… dobrze, że jesteś – powiedział cicho i uśmiechnął się smutno.

Wyszłam stamtąd roztrzęsiona. Czy postąpiłam słusznie? Czy można wybaczyć sobie decyzję, która ratuje jednych kosztem drugich? Czy rodzina to obowiązek ponad wszystko?

Czasem myślę: czy kiedyś moje dzieci staną przed takim wyborem? Czy będą miały mi za złe to, co zrobiłam? Może nie ma dobrych rozwiązań… Może życie polega na tym, żeby wybierać mniejsze zło? Co wy byście zrobili na moim miejscu?