Przyjęłam biologicznych rodziców mojej córki pod swój dach – nie byłam gotowa na to, co się wydarzyło

– Mamo, oni stoją pod domem – Zosia wbiegła do kuchni z oczami pełnymi niepokoju. W dłoniach ściskała telefon, jakby to on miał ją ochronić przed tym, co zobaczyła przez okno. Spojrzałam na nią, potem na mojego męża, Pawła. Wiedziałam, że ten dzień kiedyś nadejdzie, ale nie sądziłam, że tak nagle.

Za oknem stali oni – biologiczni rodzice Zosi. Widziałam ich tylko raz, w sądzie, kiedy podpisywali zgodę na adopcję. Teraz wyglądali zupełnie inaczej: zmęczeni, wychudzeni, z plecakami i reklamówkami. Przez chwilę miałam ochotę udawać, że mnie nie ma w domu. Ale Zosia patrzyła na mnie z nadzieją i strachem jednocześnie.

– Muszę z nimi porozmawiać – powiedziałam do Pawła. On tylko skinął głową, choć widziałam w jego oczach niepokój.

Otworzyłam drzwi. – Dzień dobry…

Kobieta, matka Zosi, zaczęła płakać. – Pani Aniu… Przepraszam… My nie mamy gdzie iść. Nie chcemy zabierać Zosi… Tylko…

Mężczyzna spuścił głowę. – Straciliśmy wszystko. Proszę nas nie wyrzucać.

Serce mi pękało. Zosia stała za moimi plecami, ściskając moją dłoń. – Mamo, pozwól im wejść…

Wpuściłam ich do środka. Zapach brudu i papierosów wypełnił przedpokój. Paweł patrzył na mnie pytająco, ale ja już podjęłam decyzję.

Przez pierwsze dni było dziwnie. Zosia była spięta, obserwowała ich ukradkiem. Ja starałam się być uprzejma, ale czułam się jak intruz we własnym domu. Matka Zosi – pani Ewa – pomagała mi w kuchni, ale widziałam, że nie potrafi odnaleźć się w tej roli. Pan Marek milczał przez większość czasu, czasem tylko pytał o pracę albo o to, czy może wyjść na papierosa.

Pewnego wieczoru usłyszałam kłótnię w pokoju gościnnym.

– Po co tu przyszliśmy? Ona nas nienawidzi! – krzyczał Marek.
– Przestań! To dla Zosi! – Ewa płakała.
– Zosia nawet nas nie pamięta!

Zamarłam pod drzwiami. Wiedziałam, że muszę z nimi porozmawiać.

Następnego dnia zaprosiłam ich do kuchni.
– Chcę wam pomóc – zaczęłam. – Ale musicie mi powiedzieć prawdę. Dlaczego naprawdę tu przyszliście?

Ewa spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Straciliśmy mieszkanie przez długi. Pracowałam na czarno, Marek pił… Nie mamy nikogo poza Zosią…

Marek spuścił głowę.
– Chciałem ją zobaczyć… Chociaż raz…

Zosia weszła do kuchni i usiadła obok mnie.
– Chciałabym was poznać – powiedziała cicho.

Od tego dnia zaczęliśmy próbować żyć razem. Ewa znalazła pracę w sklepie spożywczym dzięki mojej znajomej. Marek zaczął chodzić na terapię AA. Ale napięcie między mną a nimi narastało.

Pewnego dnia Paweł powiedział mi wprost:
– Aniu, to nas niszczy. Zosia jest rozdarta między nami a nimi. Ty nie śpisz po nocach. Ile jeszcze tak wytrzymasz?

Nie wiedziałam. Bałam się, że jeśli ich wyrzucę, Zosia mi tego nie wybaczy. Ale jeśli zostaną… czy nasza rodzina przetrwa?

Konflikty narastały. Ewa była zazdrosna o moją relację z Zosią. Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę:
– Ona nigdy nie będzie twoją prawdziwą matką – syknęła Ewa do Zosi.
Zosia wybiegła z płaczem do swojego pokoju.

Poszłam za nią.
– Kochanie…
– Mamo, ja nie wiem już kim jestem! – krzyczała przez łzy. – Kocham cię, ale oni są moimi rodzicami…

Usiadłam obok niej i objęłam ją mocno.
– Jesteś moją córką i zawsze będziesz. Ale masz prawo ich poznać i kochać.

Następnego dnia postawiłam sprawę jasno.
– Ewo, Marku… Musicie znaleźć własne miejsce. Pomogę wam z mieszkaniem socjalnym, ale nie możemy dalej tak żyć.

Ewa płakała, ale przyjęła to ze zrozumieniem. Marek milczał.

Pomogłam im znaleźć pokój w schronisku dla bezdomnych i załatwiłam formalności do mieszkania socjalnego. Ewa zaczęła regularnie pracować, Marek powoli wychodził z nałogu.

Zosia odwiedzała ich co tydzień. Nasza relacja była inna niż wcześniej – bardziej dojrzała, pełna wzajemnego szacunku i zrozumienia dla jej uczuć.

Czasem zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam wpuszczając ich do naszego życia. Czy można kochać dziecko tak bardzo, by ryzykować własną rodzinę? Czy wy bylibyście gotowi na taki krok? Czy wybaczenie naprawdę wszystko uzdrawia?