Porzucony na progu życia: Historia Pawła z Wrocławia

– Nie możesz tu zostać, Paweł. Oni już podjęli decyzję – głos pani Anny, mojej kolejnej opiekunki z domu dziecka, drżał lekko, choć starała się brzmieć stanowczo. Patrzyłem na nią z niedowierzaniem, ściskając w dłoniach stary pluszowy miś – jedyną rzecz, która była ze mną od początku.

Miałem wtedy dziewięć lat i to była już czwarta rodzina zastępcza, która mnie odrzuciła. Zawsze powtarzano mi, że jestem „trudnym dzieckiem”. Może przez tę moją chorobę – rzadką wadę genetyczną, która sprawiała, że byłem inny. Moje palce były zdeformowane, a twarz nosiła ślady czegoś, czego nie potrafiłem nazwać. Dzieci w szkole śmiały się ze mnie: „Kosmita! Potwór!” – krzyczeli na przerwach.

Pamiętam pierwszy dzień w nowej szkole podstawowej na Krzykach. Siedziałem w ławce, gdy nauczycielka przedstawiła mnie klasie:
– To Paweł. Przywitajcie go ciepło.
Usłyszałem tylko cichy chichot i szept: „Zobacz jego ręce!”

Wieczorami leżałem w łóżku i zadawałem sobie pytanie: dlaczego mnie nikt nie chce? Dlaczego moja matka zostawiła mnie w szpitalu? Pani Anna mówiła, że to nie moja wina, ale nie potrafiłem w to uwierzyć.

W każdej rodzinie zastępczej powtarzał się ten sam schemat. Na początku wszyscy byli mili – dostawałem nowe ubrania, zabawki, czasem nawet wyjazd nad jezioro. Ale potem przychodziły kłótnie. Zawsze chodziło o pieniądze albo o to, że „Paweł jest za trudny”. Słyszałem ich rozmowy przez cienkie ściany:
– On nigdy nie będzie normalny.
– Może oddajmy go z powrotem?

Najgorsza była rodzina Nowaków. Pan Nowak pił i często wracał do domu pijany. Raz rzucił we mnie talerzem, bo rozlałem zupę na obrus. Pani Nowakowa tylko wzdychała i mówiła: „Musisz być silny, Pawełku”. Ale ja nie chciałem być silny. Chciałem być kochany.

W wieku trzynastu lat trafiłem do domu dziecka na Oporowie. Tam poznałem Kubę – chłopaka po przejściach, który nauczył mnie, jak przetrwać wśród innych dzieciaków. Kuba miał swoje zasady:
– Nigdy nie ufaj dorosłym. I nie pokazuj słabości.

Przy nim nauczyłem się udawać twardego. Ale nocami płakałem w poduszkę, bo tęskniłem za czymś, czego nigdy nie miałem – za rodziną.

Pewnego dnia dostałem list. Był od mojej biologicznej matki. Pisała:
„Pawełku, przepraszam. Nie mogłam cię zatrzymać. Byłam młoda i bałam się twojej choroby. Wiem, że to nie jest usprawiedliwienie. Chciałam tylko powiedzieć, że myślę o tobie każdego dnia.”

Czytałem ten list setki razy. Z jednej strony czułem złość – jak mogła mnie zostawić? Z drugiej strony pojawiła się nadzieja: może kiedyś ją spotkam?

W domu dziecka życie płynęło powoli. Codziennie te same rytuały: śniadanie, szkoła, sprzątanie pokoi, kolacja. Czasem przyjeżdżali ludzie z fundacji i zabierali nas do kina albo na lody. Ale zawsze wracaliśmy do tych samych czterech ścian.

Największym wsparciem była dla mnie pani Ewa – wychowawczyni z domu dziecka. Miała ciepłe oczy i zawsze znajdowała dla mnie czas.
– Paweł, jesteś wyjątkowy. Nie pozwól nikomu wmówić sobie, że jest inaczej.

To ona namówiła mnie, żebym spróbował swoich sił w konkursie literackim dla dzieci z domów dziecka. Pisałem o samotności i o tym, jak bardzo boli bycie innym. Mój tekst zdobył wyróżnienie i po raz pierwszy poczułem dumę.

Ale życie nie przestawało rzucać mi kłód pod nogi. W liceum znów byłem outsiderem. Dziewczyny patrzyły na mnie z litością albo obrzydzeniem. Koledzy unikali mnie na przerwach.

Pewnego dnia podczas lekcji wychowawczej wychowawca zapytał:
– Kto chciałby opowiedzieć coś o sobie?
Zgłosiłem się. Powiedziałem całą prawdę – o porzuceniu, rodzinach zastępczych, chorobie.
W klasie zapadła cisza. Potem ktoś zaczął klaskać – to była Magda z ostatniej ławki.
Po lekcji podeszła do mnie:
– Jesteś bardzo odważny. Chciałabym cię lepiej poznać.

To był początek naszej przyjaźni – pierwszej prawdziwej relacji w moim życiu. Magda pokazała mi, że można być akceptowanym mimo wad.

W wieku osiemnastu lat musiałem opuścić dom dziecka. Dostałem pokój w internacie studenckim we Wrocławiu i zacząłem studiować psychologię – chciałem pomagać takim jak ja.

Ale przeszłość nie dawała o sobie zapomnieć. Często śniło mi się dzieciństwo: zimne korytarze domów dziecka, krzyk pana Nowaka, cichy płacz pani Anny.

Pewnego dnia postanowiłem odnaleźć matkę. Po wielu miesiącach poszukiwań udało mi się zdobyć jej adres w Legnicy.

Pojechałem tam z bijącym sercem. Drzwi otworzyła kobieta o zmęczonych oczach.
– Paweł…
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Ona też milczała przez długą chwilę.
– Przepraszam – wyszeptała w końcu.
– Dlaczego? – zapytałem drżącym głosem.
– Bałam się… Nie byłam gotowa…

Rozmawialiśmy długo. Było dużo łez i niewypowiedzianych słów. Nie potrafiłem jej wybaczyć od razu, ale poczułem ulgę – wreszcie mogłem spojrzeć jej w oczy.

Dziś mam dwadzieścia pięć lat i pracuję jako psycholog w ośrodku dla młodzieży z trudnych rodzin. Każdego dnia spotykam dzieci takie jak ja – zagubione, złamane przez los.

Czasem patrzę w lustro i widzę tamtego małego chłopca z pluszowym misiem w rękach.
Zastanawiam się: czy gdyby moja matka mnie nie porzuciła, byłbym innym człowiekiem? Czy ból naprawdę czyni nas silniejszymi?

A wy? Czy potrafilibyście wybaczyć komuś taką zdradę? Czy można naprawdę zacząć od nowa?