Pokonani przez wolność: historia pewnej fiolki
— Znowu nie odbiera — mruknąłem, patrząc na migający ekran telefonu. Była 6:30 rano, a ja już po raz trzeci próbowałem dodzwonić się do Oskara. Zawsze był pierwszy na trasie, zawsze czekał na mnie pod blokiem z kubkiem kawy w ręku i tym swoim ironicznym uśmiechem. Dziś nie było ani kawy, ani uśmiechu, ani nawet Oskara.
Wyszedłem przed klatkę, zaciągnąłem się chłodnym powietrzem i przez chwilę patrzyłem na puste miejsce pod latarnią. Przez głowę przelatywały mi obrazy z ostatnich miesięcy: nasze poranne biegi po parku Skaryszewskim, rozmowy o wszystkim i o niczym, wspólne milczenie po ciężkich dniach. Znamy się od lat, ale prawdziwa przyjaźń narodziła się dopiero kilka lat temu, kiedy obaj przechodziliśmy przez swoje drugie rozwody. To wtedy zrozumieliśmy, że mężczyzn nie łączy alkohol — łączy ich wolność. I strach przed jej utratą.
Oskar był zawsze silniejszy ode mnie. To on pierwszy rzucił papierosy, to on namówił mnie na rowerowe wyprawy po Mazurach i to on potrafił śmiać się z własnych porażek. Ale ostatnio coś się zmieniło. Coraz częściej milczał, coraz częściej znikał na całe wieczory. Kiedy pytałem, odpowiadał wymijająco: „Wszystko gra, stary. Po prostu muszę pobyć sam.”
Tego ranka nie wytrzymałem. Pojechałem do niego rowerem, choć wiedziałem, że pewnie mnie przeklnie za najście o tak wczesnej porze. Drzwi otworzyła mi jego córka, Zosia — drobna dziewczyna z wiecznym buntem w oczach.
— Tata śpi — powiedziała cicho, nie patrząc mi w oczy.
— Zosiu, wszystko w porządku?
Wzruszyła ramionami i wróciła do kuchni. Wszedłem do salonu. Oskar leżał na kanapie, przykryty kocem. Obok niego stała szklana fiolka — niewielka, przezroczysta, z resztkami białego proszku na dnie.
Zamarłem.
— Oskar! — szarpnąłem go za ramię.
Otworzył oczy powoli, jakby wracał z bardzo daleka.
— Co ty tu robisz? — wymamrotał.
— Przyszedłem po ciebie. Mieliśmy biegać.
Uśmiechnął się krzywo.
— Dziś nie dam rady.
Patrzyłem na fiolkę i czułem narastającą wściekłość.
— Co to jest? — zapytałem ostro.
Oskar odwrócił wzrok.
— Nic ważnego.
— Przecież widzę! Oskar, co się dzieje?
Przez chwilę milczał. W końcu usiadł i schował twarz w dłoniach.
— Nie wiem… Po prostu… Czasem mam wrażenie, że ta cała wolność to ściema. Że to tylko puste słowo. Że jestem sam jak palec i nikt mnie nie rozumie.
Usiadłem obok niego. W salonie panowała cisza przerywana tylko tykaniem zegara i szumem czajnika w kuchni.
— Przecież masz mnie — powiedziałem cicho.
Oskar spojrzał na mnie z ironią:
— Ty też masz swoje demony. Każdy ma. Ale nie każdy potrafi je zagłuszyć sportem czy rozmową.
Zosia weszła do pokoju i rzuciła nam krótkie spojrzenie pełne żalu i rozczarowania. W jej oczach widziałem wszystko: strach, złość i bezradność dziecka wobec dorosłych problemów.
Po południu zadzwoniła do mnie była żona Oskara — Agata. Była roztrzęsiona:
— On znowu… Ja już nie mam siły! Zosia płacze całe noce, a on udaje, że wszystko jest w porządku!
Próbowałem ją uspokoić, ale sam czułem się bezradny. Wieczorem wróciłem do Oskara. Siedział na balkonie z papierosem w ręku — pierwszy raz od lat widziałem go z papierosem.
— Przepraszam — powiedział nagle. — Nie chciałem cię w to mieszać.
— Nie mieszaj mnie? Przecież jesteśmy przyjaciółmi! Myślałem, że możemy sobie ufać!
Oskar spojrzał na mnie smutno:
— Może właśnie dlatego… Boję się twojego rozczarowania bardziej niż własnego upadku.
Milczeliśmy długo. W końcu powiedziałem:
— Musisz coś z tym zrobić. Dla siebie. Dla Zosi.
Oskar pokiwał głową, ale widziałem w jego oczach pustkę.
Następne dni były jeszcze trudniejsze. Oskar zamknął się w sobie zupełnie. Przestał odbierać telefony, nie wychodził z domu. Zosia coraz częściej nocowała u matki. Ja biegałem sam — każdy kilometr był jak walka z własną bezsilnością.
Pewnego wieczoru zadzwoniła Agata:
— On trafił do szpitala. Przedawkował…
Świat mi się zatrzymał. Pojechałem tam natychmiast. Leżał na szpitalnym łóżku, blady i wycieńczony. Zosia siedziała przy nim i trzymała go za rękę.
— Przepraszam… — wyszeptał do niej słabym głosem.
Patrzyłem na nich i czułem gniew — na niego, na siebie, na cały świat. Jak mogliśmy pozwolić, żeby to zaszło tak daleko?
Po wyjściu ze szpitala długo chodziłem po mieście bez celu. Myślałem o naszej przyjaźni, o tej przeklętej wolności, którą tak ceniliśmy ponad wszystko inne. Czy naprawdę wolność to tylko prawo do samotności? Czy może to odpowiedzialność za tych, którzy są obok?
Dziś Oskar jest już po terapii. Walczy o siebie i o córkę każdego dnia. Ja też walczę — ze swoimi lękami i poczuciem winy. Spotykamy się rzadziej niż kiedyś, ale każde spotkanie jest ważniejsze niż wszystkie poprzednie razem wzięte.
Czasem patrzę na pustą fiolkę stojącą na mojej półce — zostawił mi ją Oskar jako przestrogę. I pytam sam siebie: czy naprawdę jesteśmy wolni? A może wolność to tylko iluzja dla tych, którzy boją się bliskości?