Obcy w moim domu: Powrót Marka do Bydgoszczy

Drzwi do klatki schodowej były cięższe niż zapamiętałem. Może to przez zmęczenie po długiej podróży z Niemiec, a może przez niepokój, który ściskał mi żołądek od samego rana. W głowie wciąż brzmiały słowa mamy: — Ileż to lat, ile zim, Marku! Stęskniłam się okropnie! No i jak, dobrze zarobiłeś? — Jak zwykle — odpowiedziałem gorzko, próbując ukryć rozczarowanie. Praca na budowie w Monachium nie była spełnieniem marzeń, ale pozwalała wysyłać pieniądze do domu. Tylko czy dom jeszcze na mnie czeka?

Wszedłem na drugie piętro, klucz w dłoni drżał lekko. Otworzyłem drzwi i od razu poczułem obcy zapach. Nie ten stęchły aromat starych książek i kawy, który zawsze kojarzył mi się z moim mieszkaniem. Teraz czułem perfumy, których nie znałem, i coś jeszcze — jakby czyjąś obecność. Zamarłem. W salonie paliło się światło.

— Halo? — zawołałem niepewnie. Cisza. Postawiłem walizkę w przedpokoju i wszedłem dalej. Na kanapie siedział mężczyzna. Obcy. Może w moim wieku, może trochę młodszy. W ręku trzymał pilota od telewizora, a na stole stała otwarta butelka piwa.

— Kim pan jest? — zapytałem ostrzej, niż zamierzałem.

Mężczyzna podniósł wzrok, jakby spodziewał się mnie zobaczyć.

— Marek Piotrowski? — zapytał spokojnie.

— Tak… To moje mieszkanie. Co pan tu robi?

— Jestem Adam. Wynajmuję to mieszkanie od pani Haliny.

Zamarłem. Moja matka? Wynajmuje moje mieszkanie? Przez chwilę nie mogłem złapać tchu.

— To jakiś żart? — wykrztusiłem.

Adam wzruszył ramionami.

— Mam umowę najmu na pół roku. Pani Halina powiedziała, że syn wyjechał na stałe za granicę.

Poczułem, jak świat wali mi się na głowę. Przez lata harowałem za granicą, wysyłałem pieniądze mamie, remontowałem to mieszkanie własnymi rękami… A teraz ktoś obcy siedzi na mojej kanapie i pije moje piwo.

Wyszedłem na balkon, żeby zaczerpnąć powietrza. Miasto nocą było inne niż zapamiętałem — bardziej obce, zimniejsze. Zadzwoniłem do matki.

— Mamo, co się dzieje? Dlaczego ktoś mieszka w moim mieszkaniu?

Po drugiej stronie słyszałem ciszę, potem cichy szloch.

— Marku… Ja nie wiedziałam, że wrócisz tak nagle. Potrzebowałam pieniędzy na leki… Myślałam, że już nie wrócisz.

— Nie wrócę? Mamo, przecież zawsze mówiłem, że to mój dom! — krzyknąłem bezsilnie.

— Przepraszam… — wyszeptała tylko.

Rozłączyłem się. Wróciłem do salonu. Adam patrzył na mnie z zakłopotaniem.

— Przepraszam, nie wiedziałem, że to taka sytuacja… Jeśli chcesz, mogę się wyprowadzić w ciągu tygodnia.

Pokręciłem głową. — To nie twoja wina. Po prostu… muszę to przemyśleć.

Przez całą noc nie zmrużyłem oka. Siedziałem na ławce przed blokiem i patrzyłem na światła miasta. W głowie kłębiły się pytania: Czy naprawdę jestem tu jeszcze potrzebny? Czy dom można stracić tak po prostu?

Następnego dnia poszedłem do matki. Siedziała przy kuchennym stole, blada i zmęczona.

— Marku… — zaczęła niepewnie.

— Dlaczego mi nie powiedziałaś? — przerwałem jej ostro.

— Bałam się… Bałam się, że się zdenerwujesz, że przestaniesz pomagać… A ja naprawdę nie miałam wyjścia. Leki są drogie, a twoja siostra… Ola straciła pracę, musiałam jej pomóc z dziećmi…

Zacisnąłem pięści. Ola zawsze była oczkiem w głowie mamy. Ja byłem tym silnym, który miał sobie radzić sam.

— Więc oddałaś moje mieszkanie obcemu człowiekowi?

Mama spuściła wzrok.

— Myślałam, że już tu nie wrócisz… Że znalazłeś sobie życie gdzie indziej…

Wyszedłem bez słowa. Czułem się zdradzony przez własną rodzinę. Przez kolejne dni błąkałem się po Bydgoszczy jak cień samego siebie. Spotkałem kilku dawnych znajomych — większość z nich już dawno wyjechała albo miała własne sprawy. Nikt nie miał czasu na rozmowy o przeszłości.

W końcu postanowiłem porozmawiać z Adamem.

— Słuchaj — zacząłem niepewnie — wiem, że masz umowę i prawo tu mieszkać. Ale to dla mnie trudne… To miejsce to całe moje życie.

Adam spojrzał na mnie ze zrozumieniem.

— Marek, ja też nie mam dokąd wracać. Rozwiodłem się rok temu, wszystko zostawiłem żonie i dzieciom… To mieszkanie było dla mnie nowym początkiem.

Usiedliśmy razem przy kuchennym stole. Po raz pierwszy poczułem, że ten obcy człowiek jest równie zagubiony jak ja.

Przez kolejne tygodnie dzieliliśmy mieszkanie — ja spałem na materacu w kuchni, on w salonie. Rozmawialiśmy nocami o życiu za granicą, o rodzinie, o tym, jak trudno jest wrócić do miejsca, które już nie jest takie samo.

Z czasem zacząłem rozumieć matkę. Samotność potrafi być gorsza niż bieda. Ola przyszła do mnie po pomoc — jej dzieci biegały po mieszkaniu jak szalone, a ja patrzyłem na nich i myślałem: może właśnie dla nich warto było wrócić?

Kiedy Adam znalazł nowe mieszkanie i się wyprowadził, zostałem sam w pustych czterech ścianach. Mój dom już nigdy nie będzie taki sam jak dawniej. Ale może to dobrze? Może czasem trzeba stracić wszystko, żeby zrozumieć, co naprawdę jest ważne?

Czasem patrzę przez okno i pytam siebie: czy dom to tylko miejsce? Czy może ludzie, których kochamy — nawet jeśli czasem nas zawodzą? Co wy byście zrobili na moim miejscu?