Nie podziękowała za opiekę nad dzieckiem i nazwała mnie kłamczuchą – historia Antoniny Kowalskiej
— Nawet nie podziękowała, że zajęłam się jej dzieckiem, a jeszcze nazwała mnie kłamczuchą — w głosie Antoniny Kowalskiej drżała gorycz. Stałam przy kuchennym stole, ściskając w dłoniach kubek z zimną już herbatą. Przeciągnęłam zmęczoną dłoń po siwych włosach, czując, jak łzy napływają mi do oczu. Mam już sześćdziesiąt pięć lat, sił coraz mniej, a obowiązków — jakby tylko przybywa. Nie odmawiam pomocy. Nigdy nie odmawiałam. Ale dziś… dziś czuję się jak zużyta szmata.
Wszystko zaczęło się w zeszły piątek. Moja córka, Marta, zadzwoniła do mnie o szóstej rano. — Mamo, możesz dziś zostać z Zosią? — zapytała bez zbędnych ceregieli. — Mam ważne spotkanie w pracy, a przedszkole zamknięte przez awarię ogrzewania. — Oczywiście, Marto — odpowiedziałam odruchowo, choć w środku czułam już zmęczenie. Przecież dzień wcześniej wróciłam późno z przychodni, gdzie czekałam na wyniki badań.
Zosia przyszła do mnie zaspana i marudna. Miała gorączkę, kaszlała. Przez cały dzień tuliłam ją, robiłam herbatki z malinami, czytałam bajki i mierzyłam temperaturę. Wieczorem gorączka wzrosła do 39 stopni. Zadzwoniłam do Marty, żeby powiedzieć jej o stanie Zosi.
— Mamo, przesadzasz! — usłyszałam w słuchawce zirytowany głos córki. — Zosia zawsze tak reaguje na zmianę pogody. Daj jej paracetamol i nie panikuj.
Przez całą noc czuwałam przy łóżku wnuczki. Rano Marta przyszła po Zosię. Ledwo przekroczyła próg mieszkania, rzuciła mi chłodne spojrzenie.
— Coś ty jej zrobiła? Wygląda gorzej niż wczoraj! — zapytała z wyrzutem.
— Marto, miała wysoką gorączkę, całą noc nie spała… — zaczęłam tłumaczyć.
— Zawsze przesadzasz! — przerwała mi ostro. — Zosia była zdrowa, jak ją zostawiałam. Ty zawsze wszystko wyolbrzymiasz i potem opowiadasz bzdury ludziom!
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Marta zabrała Zosię i wyszła bez słowa podziękowania.
Siedziałam potem długo przy stole, patrząc w okno na szare niebo nad Warszawą. W głowie kłębiły mi się myśli: czy naprawdę jestem taka zła? Czy naprawdę przesadzam? Przecież całe życie poświęciłam rodzinie. Kiedy mąż odszedł do innej kobiety dwadzieścia lat temu, zostałam sama z Martą i jej młodszym bratem Pawłem. Pracowałam na dwa etaty, żeby niczego im nie brakowało. Nigdy nie miałam czasu dla siebie.
A teraz… Teraz jestem tylko babcią na telefon. Kiedy trzeba odebrać wnuczkę z przedszkola, kiedy trzeba zrobić zakupy albo ugotować obiad — wtedy jestem potrzebna. Ale kiedy proszę o chwilę rozmowy, o zwykłe „dziękuję”, słyszę tylko pretensje.
Wieczorem zadzwonił Paweł.
— Mamo, słyszałem od Marty, że znowu się pokłóciłyście — powiedział ostrożnie.
— Pawełku, ja tylko chciałam pomóc… Zosia była chora, martwiłam się o nią… — głos mi się załamał.
— Wiem, mamo. Ale Marta jest teraz pod presją w pracy. Może powinnaś trochę odpuścić?
Odpuścić? Jak można odpuścić własnej córce i wnuczce? Jak można przestać się troszczyć?
Przez kolejne dni Marta nie dzwoniła. W domu panowała cisza tak gęsta, że aż bolały mnie uszy. Próbowałam zająć się czymkolwiek: podlewałam kwiaty, układałam stare zdjęcia w albumie, oglądałam seriale w telewizji. Ale myśli ciągle wracały do tamtej rozmowy.
W niedzielę rano usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam Martę z Zosią na rękach.
— Mamo… — zaczęła niepewnie Marta. — Przepraszam za tamto… Byłam zmęczona i zestresowana… Ale musisz zrozumieć, że czasem przesadzasz z tymi swoimi obawami.
Poczułam ulgę i żal jednocześnie.
— Marto, ja tylko chcę waszego dobra… Chcę być częścią waszego życia, a nie tylko służącą na telefon — powiedziałam cicho.
Marta spuściła wzrok.
— Wiem… Ale czasem mam wrażenie, że chcesz wszystko kontrolować…
Zosia wtuliła się we mnie mocno.
— Babciu, kocham cię — szepnęła.
Łzy popłynęły mi po policzkach. Przytuliłam wnuczkę najmocniej jak potrafiłam.
Marta spojrzała na mnie z mieszanką skruchy i zmęczenia.
— Może powinniśmy więcej rozmawiać… — powiedziała cicho.
Przez chwilę stałyśmy tak w milczeniu, trzy pokolenia kobiet pod jednym dachem. Czułam ciężar lat na ramionach i jednocześnie ciepło bijące od wnuczki.
Wieczorem długo myślałam o tym wszystkim. Czy naprawdę jestem winna temu konfliktowi? Czy to ja za dużo wymagam? A może to świat się zmienił i dla takich jak ja nie ma już miejsca? Czy warto poświęcać się dla innych bez reszty? Może czas nauczyć się myśleć też o sobie?
Czasem zastanawiam się: czy rodzina to naprawdę największa wartość? A może to tylko złudzenie, które pielęgnujemy ze strachu przed samotnością?