Nie ostrzegł… Po prostu postawił przed faktem: jak miłość stała się gorzkim rozczarowaniem
– Bogna, musimy porozmawiać. – Głos Adama był cichy, ale stanowczy. Stał w progu naszego mieszkania, z torbą podróżną w ręku. W tej chwili świat zawirował mi przed oczami, choć jeszcze nie wiedziałam dlaczego.
Miałam dwadzieścia siedem lat i wydawało mi się, że wszystko w moim życiu jest na swoim miejscu. Pracowałam jako specjalistka ds. marketingu w dużej firmie w Warszawie, zarabiałam dobrze, byłam pewna siebie i – nie będę kłamać – podobałam się sobie. Z Adamem byliśmy razem od pięciu lat. Poznaliśmy się na studiach, przeszliśmy przez pierwsze wspólne mieszkanie, kredyt na kawalerkę na Ursynowie i te wszystkie małe kompromisy, które wydają się dowodem dojrzałości.
Moje marzenia były proste: ślub, dwoje dzieci, własny samochód kupiony za uczciwie zarobione pieniądze. Nic wielkiego, żadnych ekstrawagancji. Chciałam tylko stabilności i poczucia bezpieczeństwa. Adam wiedział o tym wszystkim. Rozmawialiśmy o tym setki razy – przy śniadaniu, wieczorem w łóżku, podczas spacerów po Łazienkach. Zawsze kiwał głową i mówił: „Jeszcze trochę, Bogna. Wszystko będzie.”
A teraz stał przede mną z tą torbą i spojrzeniem, którego nie rozpoznawałam.
– O co chodzi? – zapytałam, próbując ukryć drżenie głosu.
– Wyprowadzam się. – Jego słowa były jak cios w brzuch. – Przepraszam, ale nie mogę już dłużej udawać.
Nie ostrzegł mnie. Nie było żadnych znaków, żadnych kłótni czy cichych dni. Po prostu postawił mnie przed faktem dokonanym.
– Adam… Co ty mówisz? – szepnęłam.
– Poznałem kogoś. – Unikał mojego wzroku. – To nie twoja wina. Po prostu… Zmieniłem się. Chcę czegoś innego.
W tej chwili poczułam się jak dziecko, któremu ktoś wyrwał ulubioną zabawkę z rąk. Wszystko, co budowałam przez lata, rozsypało się w jednej sekundzie.
Nie pamiętam dokładnie, co powiedziałam potem. Chyba tylko stałam i patrzyłam, jak Adam wychodzi z naszego mieszkania – mojego mieszkania – zostawiając mnie samą z ciszą i bólem, który ściskał gardło.
Przez pierwsze dni funkcjonowałam jak automat. Praca była jedynym miejscem, gdzie mogłam udawać, że wszystko jest w porządku. W domu czekały na mnie puste ściany i wspomnienia: kubek po Adamie na stole, jego koszula rzucona na krzesło, zapach perfum unoszący się jeszcze w łazience.
Mama dzwoniła codziennie.
– Bogna, kochanie, przyjedź do nas na weekend. Nie powinnaś być sama.
Ale ja nie chciałam wracać do rodzinnego domu w Radomiu. Nie chciałam słuchać pytań ojca ani widzieć współczucia w oczach młodszej siostry Magdy, która zawsze była tą „bardziej poukładaną”.
Przyjaciółki próbowały mnie pocieszać.
– On nie był ciebie wart! – mówiła Ola podczas naszej wspólnej kolacji przy winie.
– Może to znak, żebyś zaczęła żyć dla siebie? – dorzucała Marta.
Ale ja nie chciałam żyć dla siebie. Chciałam żyć dla nas.
Najgorsze były wieczory. Siadałam na kanapie z kubkiem herbaty i patrzyłam w okno na światła miasta. Zastanawiałam się, gdzie jest Adam i czy myśli o mnie choć przez chwilę. Czy nowa dziewczyna jest ładniejsza? Mądrzejsza? Czy daje mu to wszystko, czego ja nie potrafiłam?
Pewnego dnia nie wytrzymałam i napisałam do niego wiadomość: „Dlaczego? Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej?”
Odpisał krótko: „Nie chciałem cię ranić.”
To było jak policzek. Bo przecież zranił mnie bardziej niż ktokolwiek inny.
Minęły tygodnie. Powoli zaczęłam dostrzegać rzeczy, których wcześniej nie widziałam. Adam coraz częściej znikał wieczorami pod pretekstem pracy. Przestał planować ze mną przyszłość, unikał rozmów o dzieciach i ślubie. Może powinnam była zauważyć te sygnały? Może byłam zbyt ślepa?
W pracy dostałam propozycję awansu. Szefowa powiedziała:
– Bogna, jesteś jedną z najlepszych osób w naszym zespole. Chcemy ci powierzyć większy projekt.
Zgodziłam się bez wahania. Potrzebowałam czegoś nowego, czegoś swojego.
W weekend pojechałam do rodziców. Mama przytuliła mnie mocno i powiedziała:
– Czasem życie układa się inaczej niż planujemy. Ale to nie znaczy, że będzie gorzej.
Ojciec milczał przez większość obiadu, ale na koniec spojrzał mi w oczy:
– Jesteś silniejsza niż myślisz.
Magda zabrała mnie na spacer po parku.
– Wiesz, zawsze ci zazdrościłam odwagi – powiedziała nagle. – Ty zawsze wiedziałaś, czego chcesz.
Uśmiechnęłam się smutno.
– Teraz już nie wiem nic.
– To dobrze – odpowiedziała siostra. – Możesz zacząć od nowa.
Wracając do Warszawy czułam się trochę lżej. Może rzeczywiście to był początek czegoś nowego?
Zaczęłam chodzić na jogę, zapisałam się na kurs hiszpańskiego i po raz pierwszy od dawna kupiłam sobie coś tylko dla siebie – czerwone szpilki, które zawsze uważałam za zbyt odważne.
Czasem jeszcze budzę się w nocy z uczuciem pustki i żalu. Ale coraz częściej myślę o tym wszystkim jak o lekcji – bolesnej, ale potrzebnej.
Czy można zaplanować szczęście? Czy warto ufać komuś bezgranicznie? A może najpierw trzeba nauczyć się ufać samej sobie?
Nie wiem jeszcze wszystkich odpowiedzi. Ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę nikomu postawić mnie przed faktem dokonanym bez mojego udziału.