„Nie martw się, jeszcze nic złego się nie stało. To tylko twoja córka postanowiła żyć na własną rękę”
– Mamo, muszę ci coś powiedzieć – głos Ani drżał, a ja poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Był wieczór, za oknem ciemność gęstniała nad naszym małym domem w podlaskiej wsi, a ja nie spodziewałam się żadnych gości ani telefonów. Zawsze, gdy dzwoniła o tej porze, coś się działo.
– Co się stało? – spytałam, próbując ukryć niepokój.
– Nic złego… Jeszcze nic złego się nie stało. Po prostu… podjęłam decyzję. Wyprowadzam się od Marka. Chcę spróbować żyć sama.
Zamarłam. Przez chwilę słyszałam tylko własny oddech i szum w słuchawce. Ania i Marek byli razem od liceum, pobrali się młodo, zamieszkali w Białymstoku. Zawsze wydawali się szczęśliwi – przynajmniej tak mi się wydawało.
– Aniu… – zaczęłam ostrożnie. – Czy coś się stało? Pokłóciliście się?
– Nie, mamo. Po prostu… czuję, że się duszę. Chcę spróbować czegoś innego. Nie chcę być tylko żoną i matką. Chcę być sobą.
Poczułam ukłucie żalu i złości. Jak to – nie chce być żoną i matką? Przecież to najważniejsze role w życiu kobiety! Tak mnie uczono, tak sama żyłam przez ponad trzydzieści lat. Czy to znaczy, że ja też się myliłam?
– A dzieci? – zapytałam cicho.
– Zostają z Markiem na razie. Będę je odwiedzać codziennie po pracy. Muszę mieć czas dla siebie, mamo. Proszę, zrozum mnie.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Z jednej strony chciałam ją przytulić i zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Z drugiej – czułam gniew na tę jej „nowoczesność”, na to całe „szukanie siebie”.
Po rozmowie długo siedziałam w kuchni przy zimnej herbacie. Mój mąż, Janek, wrócił z obory i od razu wyczuł napięcie.
– Coś się stało? – spytał, siadając naprzeciwko.
– Ania… wyprowadza się od Marka. Chce być sama.
Janek pokręcił głową.
– Te dzisiejsze dziewczyny… Za naszych czasów to by nie przeszło. A dzieci? Kto je będzie wychowywał?
– Marek – odpowiedziałam cicho.
Janek westchnął ciężko i przez chwilę milczeliśmy oboje. W naszej rodzinie nigdy nie było rozwodów ani takich „eksperymentów”. Zawsze trzymaliśmy się razem, nawet gdy było ciężko.
Następnego dnia Ania przyjechała do nas z walizką. Wyglądała na zmęczoną i roztrzęsioną.
– Mamo… mogę zostać kilka dni? Muszę wszystko przemyśleć.
Przytuliłam ją mocno, choć w środku czułam burzę emocji.
Wieczorem siedziałyśmy razem przy stole. Ania opowiadała o swojej pracy w urzędzie miasta, o tym, jak czuje się niewidzialna w domu, jakby była tylko dodatkiem do Marka i dzieci.
– Mamo, czy ty kiedyś czułaś się… niewidzialna? – zapytała nagle.
Zaskoczyła mnie tym pytaniem. Przypomniałam sobie lata spędzone na gospodarstwie, kiedy Janek pracował od świtu do nocy, a ja zajmowałam się domem i dziećmi. Czasem miałam wrażenie, że nikt nie widzi mojego wysiłku.
– Może… czasem – przyznałam niechętnie.
Ania spojrzała na mnie z wdzięcznością.
– Wiem, że trudno ci mnie zrozumieć. Ale ja naprawdę muszę spróbować inaczej żyć.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta. Janek unikał Ani, rzucał tylko krótkie „dzień dobry” i „dobranoc”. Ja próbowałam rozmawiać z córką, ale każda rozmowa kończyła się łzami lub kłótnią.
W końcu zadzwonił Marek.
– Pani Mario… czy Ania jest u państwa? – spytał cicho.
– Jest. Odpoczywa – odpowiedziałam chłodno.
– Proszę jej powiedzieć… że dzieci tęsknią. I ja też.
Zawahałam się przez chwilę.
– Marek… czy coś zrobiłeś Ani?
– Nie! Przysięgam! Po prostu… ona mówi, że chce być wolna. Ja tego nie rozumiem.
Rozłączyłam się z ciężkim sercem. Wieczorem podjęłam próbę rozmowy z Jankiem.
– Może powinniśmy pomóc Ani poukładać sobie życie? Może ona naprawdę potrzebuje czasu?
Janek spojrzał na mnie z wyrzutem.
– A może powinniśmy jej powiedzieć, żeby wróciła do rodziny? Dzieci potrzebują matki!
Nie spałam tej nocy prawie wcale. W głowie kłębiły mi się myśli: czy jestem złą matką? Czy powinnam wspierać córkę w jej decyzji? Czy może powinnam ją zmusić do powrotu?
Następnego dnia Ania oznajmiła:
– Wynajęłam małe mieszkanie na osiedlu Piasta. Chcę spróbować żyć sama. Ale będę codziennie widywać dzieci.
Janek wyszedł bez słowa z domu. Ja przytuliłam Anię i poczułam łzy napływające do oczu.
– Boję się o ciebie – wyszeptałam.
– Ja też się boję, mamo. Ale jeszcze bardziej boję się tego, że nigdy nie będę sobą.
Pomogłam jej spakować rzeczy i zawiozłam do nowego mieszkania. Było skromne: dwa pokoje z kuchnią, stare meble po poprzednich lokatorach i widok na blokowisko. Ania patrzyła przez okno z mieszaniną lęku i nadziei.
Przez kolejne tygodnie dzwoniła codziennie – opowiadała o pracy, o spotkaniach z dziećmi w parku, o samotnych wieczorach z książką i herbatą. Czasem płakała do słuchawki, czasem śmiała się przez łzy.
W naszej wsi plotki rozeszły się błyskawicznie. Sąsiadka Zosia zagadnęła mnie na rynku:
– Słyszałam, że Ania zostawiła męża! Co to za czasy…
Czułam na sobie wzrok całej społeczności – jakby wszyscy oceniali mnie jako matkę i kobietę.
Janek coraz częściej zamykał się w sobie. Przestał rozmawiać o Ani, unikał tematu dzieci i wnuków.
Pewnego dnia przyjechał Marek z dziećmi do nas na wieś.
– Babciu! – wołały wnuki, rzucając mi się na szyję.
Marek wyglądał na zmęczonego i zagubionego.
– Pani Mario… ja naprawdę nie wiem, co robić. Kocham Anię, ale ona mnie odpycha. Dzieci pytają o mamę codziennie…
Patrzyłam na niego ze współczuciem i bezradnością. Czy mogłam coś zrobić? Czy powinnam ingerować?
Wieczorem zadzwoniła Ania:
– Mamo… chyba popełniłam błąd. Jest mi strasznie samotnie. Ale boję się wrócić – wszyscy będą mówić, że jestem słaba…
Siedziałam długo nad słuchawką po tej rozmowie. W końcu postanowiłam pojechać do niej następnego dnia.
Zastałam ją siedzącą na podłodze wśród rozrzuconych ubrań i książek. Płakała cicho.
Przytuliłam ją mocno.
– Aniu… życie nie jest czarno-białe. Czasem trzeba spróbować różnych dróg, żeby znaleźć swoją własną. Ale pamiętaj – zawsze możesz wrócić do domu. I zawsze możesz być sobą – nawet będąc żoną i matką.
Ania spojrzała na mnie ze łzami w oczach:
– Myślisz, że Marek mi wybaczy?
– Jeśli cię kocha – wybaczy wszystko. Ale najpierw musisz wybaczyć sama sobie.
Minęły miesiące zanim Ania zdecydowała się wrócić do rodziny. Marek przyjął ją z otwartymi ramionami, dzieci były szczęśliwe jak nigdy wcześniej. Ale już nic nie było takie samo – Ania nauczyła się walczyć o siebie, a ja nauczyłam się akceptować wybory moich dzieci.
Czasem patrzę na nią i zastanawiam się: ile odwagi potrzeba, by zawalczyć o własne szczęście? Czy my – matki – potrafimy naprawdę wspierać nasze córki w ich wyborach? Co wy byście zrobili na moim miejscu?