Niczyja wina, czy tak miało być?
— Jesteś blady… Może jednak weźmiemy taksówkę? — zapytała Weronika, patrząc na mnie z troską, której nie potrafiłem już odwzajemnić. Stałem na chodniku przed restauracją „Pod Złotym Lwem”, czując jak chłodne powietrze styczniowego wieczoru przeszywa mnie na wskroś. Za nami drzwi zamknęły się płynnie, tłumiąc rytm muzyki i gwar pijanych głosów. W oddali migotała nierówna smuga miejskich świateł, a przez ciemność wiła się kręta nitka latarni.
— Nie trzeba, przejdziemy się — odpowiedziałem zbyt szorstko, niż zamierzałem. Weronika westchnęła cicho, poprawiając szal na ramionach. Przez chwilę szliśmy w milczeniu, każde z nas pogrążone w swoich myślach. Czułem, jak narasta we mnie napięcie, które od tygodni nie dawało mi spokoju.
— Kamil… — zaczęła niepewnie. — Czy ty… czy my…
— Proszę cię, nie teraz — przerwałem jej, zatrzymując się pod latarnią. Światło rzucało na jej twarz ostre cienie, podkreślając zmęczenie i smutek w oczach. — Po prostu chodźmy do domu.
Nie odpowiedziała. Ruszyliśmy dalej, a ja czułem, jakby każdy krok oddalał nas od siebie coraz bardziej. W głowie tłukły mi się słowa, których nie potrafiłem wypowiedzieć: „To nie twoja wina. To nie moja wina. Po prostu tak się stało.”
W mieszkaniu panowała cisza. Weronika zdjęła płaszcz i powiesiła go starannie na wieszaku. Ja rzuciłem swój niedbale na krzesło. Usiadłem przy stole, patrząc w pustkę.
— Chcesz herbaty? — zapytała cicho.
— Nie, dzięki.
Słyszałem, jak stawia czajnik na gazie, jak szeleszczą torebki herbaty. Każdy dźwięk był jak uderzenie młotkiem w czaszkę. W końcu zebrałem się na odwagę.
— Weronika… musimy porozmawiać.
Odwróciła się powoli, opierając o blat kuchenny. Jej oczy były czerwone od łez, których nie chciała mi pokazać.
— Wiem — powiedziała tylko.
— To nie jest twoja wina — zacząłem, ale przerwała mi gestem ręki.
— Ani twoja — dodała gorzko. — Po prostu… chyba już nie umiemy być razem.
W tej chwili poczułem ulgę i przerażenie jednocześnie. Przez tyle miesięcy udawaliśmy przed sobą i przed światem, że wszystko jest w porządku. Że to tylko przejściowy kryzys, że praca mnie przytłacza, że ona jest zmęczona po porodzie, że dziecko płacze nocami i dlatego jesteśmy tacy rozdrażnieni. Ale prawda była inna: coś między nami pękło i żadne z nas nie wiedziało kiedy.
— Pamiętasz ten wieczór sprzed dwóch lat? — zapytała nagle Weronika. — Kiedy wróciliśmy z kina i śmialiśmy się z tej głupiej komedii?
Uśmiechnąłem się smutno. — Pamiętam. Myślałem wtedy, że jesteśmy szczęśliwi.
— Ja też…
Zapadła cisza. Słychać było tylko bulgotanie czajnika i odgłos samochodów za oknem. Chciałem coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
— Kamil… czy ty kogoś masz? — zapytała nagle.
Zamarłem. Przez chwilę chciałem zaprzeczyć, ale nie potrafiłem kłamać.
— Nie wiem… — wyszeptałem. — Może… Może po prostu szukam czegoś, czego już tu nie ma.
Weronika skinęła głową ze zrozumieniem. W jej oczach zobaczyłem ból i rezygnację.
— Ja też czasem myślę o kimś innym — przyznała cicho. — Ale nigdy nie miałam odwagi…
Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Dwoje obcych ludzi w tym samym mieszkaniu, które kiedyś było domem pełnym śmiechu i nadziei.
— Co teraz? — zapytałem bezradnie.
— Nie wiem… Może powinniśmy odpocząć od siebie? Może to tylko zmęczenie?
Pokręciłem głową. — To coś więcej niż zmęczenie. Próbowałem… naprawdę próbowałem cię jeszcze kochać tak jak kiedyś.
Weronika spuściła wzrok. — Ja też próbowałam.
Wtedy zadzwonił telefon. Spojrzałem na ekran: mama.
— Odbierz — powiedziała Weronika bez emocji.
Wyszedłem do przedpokoju i odebrałem. Głos mamy był zatroskany:
— Kamilu, wszystko w porządku? Słyszałam, że ostatnio jesteś jakiś nieobecny…
— Wszystko dobrze, mamo — skłamałem automatycznie.
— Weronika dzwoniła do mnie wczoraj… Mówiła, że jesteście zmęczeni rodzicielstwem. Może powinniście przyjechać na weekend do nas?
Poczułem narastającą złość i bezsilność.
— Mamo, to nie jest takie proste…
— Synku, życie nigdy nie jest proste. Ale rodzina jest najważniejsza.
Zacisnąłem powieki ze złością i smutkiem jednocześnie.
Po rozmowie wróciłem do kuchni. Weronika siedziała nieruchomo, patrząc przez okno na światła miasta.
— Twoja mama chce nas widzieć — powiedziałem bez przekonania.
Weronika wzruszyła ramionami. — Może powinniśmy im powiedzieć prawdę?
Zastanowiłem się przez chwilę. Czy to naprawdę ich sprawa? Czy musimy tłumaczyć się przed całym światem z tego, że nam nie wyszło?
Nagle usłyszeliśmy płacz dziecka z sypialni. Weronika zerwała się pierwsza i pobiegła do synka. Zostałem sam przy stole, wsłuchując się w jej ciche kołysanki i szloch naszego dziecka.
Wtedy dotarło do mnie coś jeszcze: to nie była niczyja wina. Ani moja, ani jej. Po prostu tak się gwiazdy ułożyły; tak musiało być.
Gdy Weronika wróciła do kuchni, spojrzała na mnie z nową siłą:
— Musimy być dla niego silni — powiedziała stanowczo. — Nawet jeśli już nie potrafimy być razem.
Przytaknąłem bez słowa. Wiedziałem, że ma rację.
Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Leżałem obok niej na brzegu łóżka i zastanawiałem się: czy można przestać kochać kogoś zupełnie? Czy to naprawdę niczyja wina? A może po prostu życie czasem układa się inaczej niż planowaliśmy?
Może właśnie po to są takie historie jak nasza — żeby inni mogli je przeczytać i zastanowić się: czy można uratować coś, co już dawno umarło? Czy warto próbować jeszcze raz?