Nagle zostałam sama: Jak śmierć męża zmieniła moje życie w koszmar

– Wynoś się stąd. To nie jest już twój dom.

Te słowa usłyszałam od Agaty, córki mojego zmarłego męża, zanim jeszcze zdążyłam otrząsnąć się po jego śmierci. Stała w drzwiach salonu z założonymi rękami, a jej brat Michał patrzył na mnie z chłodną obojętnością. W powietrzu czuć było napięcie, którego nie potrafiłam rozładować. Mój świat rozpadł się na kawałki w ciągu kilku dni – najpierw nagła śmierć Andrzeja, potem pogrzeb, a teraz to: zostałam wyrzucona z domu, który przez ostatnie dziesięć lat był moim schronieniem.

Nie byłam pierwszą żoną Andrzeja. Jego dzieci nigdy mnie nie zaakceptowały, choć starałam się być dla nich życzliwa. Przez lata udawało nam się żyć obok siebie, nie wchodząc sobie w drogę. Ale teraz, kiedy zabrakło Andrzeja, ich niechęć przerodziła się w otwartą wrogość. – Tata zostawił dom nam – powiedział Michał, wręczając mi kopertę z dokumentami. – Masz tydzień na wyprowadzkę.

Nie miałam dokąd pójść. Moja rodzina mieszkała daleko, kontakty dawno się urwały. Pracowałam dorywczo jako księgowa, ale od kilku miesięcy byłam bezrobotna – Andrzej nalegał, żebym odpoczęła po operacji kolana. Teraz żałowałam tej decyzji. Siedziałam na łóżku w naszej sypialni i patrzyłam na zdjęcia: nasze wspólne wakacje nad Bałtykiem, Andrzej z uśmiechem obejmujący mnie ramieniem. Łzy same napływały do oczu.

Próbowałam rozmawiać z Agatą i Michałem. – Przecież mieszkałam tu przez tyle lat – tłumaczyłam drżącym głosem. – To był też mój dom…

Agata wzruszyła ramionami. – Tata nigdy cię nie poślubił oficjalnie. Byliście tylko partnerami. Prawo jest po naszej stronie.

Czułam się upokorzona i bezradna. Przez kilka dni chodziłam jak we śnie, pakując swoje rzeczy do walizek. Nikt nie zapytał, czy mam gdzie się podziać. Nikt nie zaoferował pomocy. Znajomi Andrzeja przestali odbierać telefony – może bali się mieszać w rodzinne sprawy? Nawet sąsiadka z naprzeciwka udawała, że mnie nie widzi.

W końcu spakowałam ostatnią torbę i wyszłam z domu, który przez lata był moją ostoją. Stałam na chodniku z walizkami i poczułam się jak bezdomna. Zadzwoniłam do kuzynki w Krakowie – nie odebrała. Zostawiłam wiadomość: „Potrzebuję pomocy”.

Pierwszą noc spędziłam w tanim hostelu na Pradze. W pokoju pachniało wilgocią i starym mydłem. Leżałam na łóżku i patrzyłam w sufit, próbując zrozumieć, jak to możliwe, że w ciągu tygodnia straciłam wszystko: mężczyznę, którego kochałam, dom i poczucie bezpieczeństwa.

Następnego dnia zaczęłam szukać pracy. W agencji zatrudnienia spojrzeli na mnie z politowaniem: – W pani wieku? Może sprzątanie? Albo opieka nad starszą osobą?

Nie miałam wyboru. Zgodziłam się na sprzątanie biur nocami. Płacili grosze, ale przynajmniej miałam za co zapłacić za hostel i coś do jedzenia. Każdego dnia budziłam się zmęczona i coraz bardziej przygnębiona.

Czasem spotykałam dawnych znajomych na ulicy. Unikali mojego wzroku albo udawali, że mnie nie poznają. Wstydziłam się swojej sytuacji – jeszcze niedawno byłam „żoną Andrzeja”, kobietą zadbaną i pewną siebie. Teraz byłam nikim.

Pewnego dnia zadzwoniła kuzynka: – Przykro mi, ale nie mogę ci pomóc. Mam swoje problemy.

Zrozumiałam wtedy, że jestem zdana tylko na siebie.

Wieczorami wracałam do hostelu i pisałam listy do Andrzeja w myślach: „Dlaczego mnie zostawiłeś? Dlaczego twoje dzieci są takie okrutne?”

Czasem nachodziły mnie myśli, żeby pójść do Agaty i Michała i błagać ich o litość. Ale wiedziałam, że to nic nie da. Oni już podjęli decyzję.

Po kilku tygodniach znalazłam mały pokój do wynajęcia na obrzeżach Warszawy. Właścicielka była starszą kobietą po przejściach – rozumiała moją sytuację. – Życie potrafi być okrutne – powiedziała pewnego wieczoru przy herbacie. – Ale trzeba walczyć o siebie.

Zaczęłam powoli odbudowywać swoje życie. Praca była ciężka i niewdzięczna, ale dawała mi poczucie niezależności. Czasem myślałam o Andrzeju z żalem i tęsknotą – czy naprawdę mnie kochał? Dlaczego nie zabezpieczył mnie przed losem?

Minęło kilka miesięcy. Nadal czułam się samotna i opuszczona, ale zaczęłam dostrzegać drobne radości: uśmiech współlokatorki, zapach świeżo parzonej kawy rano, promienie słońca wpadające przez okno.

Często zastanawiam się: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy gdybym była silniejsza albo bardziej asertywna wobec dzieci Andrzeja, dziś moje życie wyglądałoby inaczej? Czy naprawdę nikt nie interesuje się losem takich kobiet jak ja?

Może to pytanie warto zostawić otwarte…