„Na wózku, w białej sukni: Moje życie, moja walka, mój ślub”

– Nie rozumiesz, mamo! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. – To jest mój wybór, moje życie!

Mama stała w progu mojego pokoju, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Jej twarz była napięta, a oczy błyszczały gniewem i troską jednocześnie. – Wiktoria, on cię tylko żałuje. Nie możesz budować życia na litości!

Zacisnęłam dłonie na kółkach mojego wózka. Od wypadku minęły już cztery lata, a ja wciąż czułam się jak więzień własnego ciała. Wcześniej byłam tancerką – scena była moim domem, a świat należał do mnie. Teraz świat patrzył na mnie z góry, jakbym była tylko cieniem dawnej siebie.

Gabriel pojawił się w moim życiu niespodziewanie. Przyszedł na rehabilitację jako wolontariusz. Był inny niż wszyscy – nie patrzył na mnie przez pryzmat wózka. Potrafił rozśmieszyć mnie nawet wtedy, gdy myślałam, że już nigdy się nie uśmiechnę. Zakochałam się w nim powoli, nieśmiało, bojąc się własnych uczuć.

Rodzina nie mogła tego zaakceptować. Ojciec milczał, zamknięty w swoim świecie rozczarowań. Siostra, Marta, unikała rozmów o moim związku. Mama powtarzała tylko: „On odejdzie, jak zobaczy, ile to kosztuje”.

A jednak Gabriel został. Oświadczył mi się pewnego deszczowego wieczoru pod naszym blokiem na Pradze. Klęknął na mokrym chodniku i podał mi pierścionek z bursztynem. – Wiktoria, czy zostaniesz moją żoną? – zapytał cicho.

Płakałam wtedy długo. Ze szczęścia i ze strachu.

Dzień ślubu był jak sen na jawie. Siedziałam w białej sukni z długim trenem, który mama własnoręcznie haftowała przez kilka tygodni. Włosy miałam upięte wysoko, ale kilka siwych pasm wymknęło się spod wsuwek. W dłoniach ściskałam bukiet białych róż – symbol nowego początku.

Gabriel stał obok mnie, dumny i spokojny. Goście szeptali między sobą: „Jaka szkoda… Taka piękna dziewczyna…”. Czułam ich wzrok na sobie – mieszankę podziwu i litości.

Podczas ceremonii mama płakała cicho. Ojciec nie patrzył mi w oczy. Marta siedziała z tyłu, skulona jakby chciała zniknąć.

Po ślubie wróciliśmy do naszego małego mieszkania na Grochowie. Gabriel wniósł mnie po schodach – windę mieliśmy tylko do połowy piętra. Śmiałam się przez łzy: – Kiedyś cię zamienię na model z napędem elektrycznym!

Wieczorem usiedliśmy razem przy oknie. Za szybą padał deszcz.

– Wiesz, że wszyscy myślą, że robisz to z litości? – zapytałam cicho.

Gabriel ujął moją dłoń. – A ty? Ty też tak myślisz?

Pokręciłam głową. Chciałam wierzyć, że to miłość. Ale głosy rodziny wracały do mnie nocami: „Nie dasz mu szczęścia”, „Będzie żałował”, „Zasługujesz na więcej niż współczucie”.

Z czasem zaczęły się codzienne problemy. Gabriel pracował coraz więcej, żeby zarobić na remont łazienki i specjalistyczny sprzęt. Ja próbowałam znaleźć pracę zdalną – bez skutku. Czułam się bezużyteczna.

Pewnego dnia wrócił późno i zmęczony rzucił torbę na podłogę.

– Przepraszam, że tak rzadko jestem w domu…

– Wiem – odpowiedziałam cicho. – Ale czasem czuję się tu sama jak nigdy wcześniej.

Zamilkliśmy oboje. Między nami zawisło napięcie.

Kilka tygodni później mama przyszła z wizytą.

– Wiktoria… – zaczęła ostrożnie. – Może powinnaś wrócić do nas? Gabriel jest młody… On ma prawo do normalnego życia.

– Mamo! – krzyknęłam przez łzy. – To jest moje życie! Nie chcę być twoim projektem ani twoim ciężarem!

Mama rozpłakała się i wyszła trzaskając drzwiami.

Gabriel przysiadł obok mnie i objął ramieniem.

– Kocham cię – powiedział cicho. – Ale musisz mi pozwolić być zmęczonym czasem. Pozwól mi być człowiekiem.

Patrzyłam na niego długo. Zrozumiałam wtedy, że niepełnosprawność to nie tylko mój problem – to także jego codzienność, jego wybory i jego poświęcenia.

Zaczęliśmy rozmawiać szczerze o wszystkim: o strachu przed przyszłością, o zmęczeniu, o marzeniach i rozczarowaniach. Zaczęłam prowadzić bloga o życiu na wózku – pisałam o tym, co boli najbardziej: o spojrzeniach ludzi, o samotności w tłumie, o walce o godność.

Z czasem rodzina zaczęła rozumieć naszą decyzję. Siostra odwiedziła mnie z własnymi problemami – okazało się, że jej „idealne” życie też jest pełne pęknięć.

Dziś siedzę przy oknie w naszej kuchni i patrzę na Gabrysia bawiącego się z naszym synkiem na podwórku. Wiem już, że szczęście nie zależy od tego, czy chodzę czy siedzę na wózku. Najważniejsze to być sobą i mieć odwagę kochać mimo wszystko.

Czasem pytam siebie: czy gdybym mogła cofnąć czas i wybrać inne życie – zrobiłabym to? Czy odwaga to tylko walka z własnym ciałem, czy też umiejętność przebaczenia tym, którzy nas nie rozumieją?

A wy? Czy potrafilibyście pokochać kogoś bez względu na wszystko?