Moja matka nie dbała o to, czy mój brat kocha swoją żonę. Liczyło się tylko, żeby zostali razem – a ja byłam świadkiem rodzinnej burzy
– Paweł, nie rób tego! – głos mamy przeszył ciszę jak nóż. Stałam w kuchni, z dłonią zaciśniętą na kubku herbaty, gdy brat po raz pierwszy powiedział głośno: „Składam papiery rozwodowe”.
Mama patrzyła na niego z niedowierzaniem, jakby właśnie ogłosił, że zamierza wyjechać na Syberię. – A co z Martą? Co z dziećmi? – pytała, choć dobrze wiedziała, że dzieci nie mają. Paweł tylko spuścił głowę.
Od zawsze byliśmy rodziną, w której wszystko zamiatało się pod dywan. Tata zmarł wcześnie, więc mama została głową rodziny. To ona decydowała, co jest dobre, a co złe. Paweł był jej oczkiem w głowie – jedynym synem, który miał „prowadzić nazwisko dalej”. Ja byłam tą cichą, zawsze w cieniu.
Paweł i Marta pobrali się młodo. Byli jak para z reklamy: on przystojny, ona uśmiechnięta. Ale już po roku wiedziałam, że coś jest nie tak. Marta często płakała w łazience podczas rodzinnych obiadów. Paweł coraz częściej wychodził na długie spacery z psem. Mama udawała, że nic nie widzi.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez cienką ścianę. – Nie kocham jej już – mówił Paweł do mamy. – Próbowałem, naprawdę. Ale to nie działa.
Mama nie przyjęła tego do wiadomości. – Miłość to nie bajka! – syknęła. – Ludzie się pobierają i żyją razem. Tak było zawsze! Ty masz obowiązek wobec niej i wobec mnie!
Wtedy jeszcze milczałam. Ale gdy Paweł poznał Agnieszkę – kobietę z pracy, która rozumiała go lepiej niż ktokolwiek inny – wszystko się posypało. Mama była wściekła. – Rozbijasz rodzinę! – krzyczała na niego przy mnie, jakby chciała mnie przekonać do swojego zdania.
– Mamo, ja już nie mogę… – Paweł próbował tłumaczyć. – Z Martą jesteśmy tylko współlokatorami.
– A co z przysięgą? Co z Bogiem? – pytała mama, a ja widziałam w jej oczach strach przed samotnością i wstydem przed sąsiadami.
Marta była cicha. Nie walczyła o Pawła, ale też nie chciała odejść. Może bała się tego samego co mama: opinii ludzi, pustki w domu? Czułam jej smutek jak własny.
Pewnej nocy Paweł przyszedł do mnie do pokoju. Usiadł na łóżku i schował twarz w dłoniach.
– Nie chcę jej ranić… Ale nie chcę też żyć jak cień samego siebie.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Zawsze byłam tą rozsądną, ale teraz czułam się bezradna.
Kiedy Paweł oficjalnie złożył papiery rozwodowe, mama przestała z nim rozmawiać. Przez tygodnie w domu panowała cisza pełna napięcia. Ja byłam pośrodku: słuchałam łez Marty i gniewu mamy, widziałam zmęczenie Pawła.
Agnieszka pojawiła się w naszym życiu nagle. Była inna niż Marta: pewna siebie, uśmiechnięta, potrafiła rozmawiać z mamą o wszystkim… poza Pawłem. Mama traktowała ją jak powietrze.
– Nie będziesz tu przyprowadzał tej kobiety! – krzyczała kiedyś do Pawła przez telefon. – Dopóki ja żyję, nie zaakceptuję tej zdrady!
Paweł coraz rzadziej przychodził do domu rodzinnego. Ja próbowałam łagodzić konflikty, ale czułam się jak mediator bez szans na sukces.
W końcu Marta wyprowadziła się cicho, bez słowa pożegnania. Mama płakała przez całą noc. Następnego dnia powiedziała mi:
– To wszystko przez niego. Przez Pawła straciłam synową i rodzinę.
Nie miałam serca jej tłumaczyć, że rodzina to nie tylko papier i przysięga.
Minęły miesiące. Paweł zamieszkał z Agnieszką na drugim końcu miasta. Mama nadal nie chciała o niej słyszeć. Ja odwiedzałam brata ukradkiem, żeby nie robić mamie przykrości.
Pewnego dnia spotkałyśmy się wszystkie trzy: ja, mama i Marta. Siedziałyśmy przy stole w kuchni, gdzie kiedyś śmialiśmy się całą rodziną.
– Myślisz, że on jest szczęśliwy? – zapytała Marta cicho.
Mama spojrzała na nią z wyrzutem:
– Szczęście to nie wszystko. Najważniejsze to być razem.
Patrzyłam na nie obie i zastanawiałam się: czy naprawdę warto poświęcać własne życie dla czyichś oczekiwań?
Dziś wiem jedno: rodzina to nie tylko wspólne nazwisko czy zdjęcia na ścianie. To wybory i konsekwencje tych wyborów.
Czasem myślę: ile jeszcze rodzin musi przejść przez taki dramat, zanim zaczniemy rozmawiać o tym, czym naprawdę jest szczęście? Czy można być lojalnym wobec bliskich i jednocześnie wobec siebie?