Miłość, która dzieli: Historia babci, która musiała wybrać między córką a wnuczką
– Znowu jej nie zabrałaś na zajęcia? – zapytałam Laurę przez telefon, starając się, by mój głos nie drżał z gniewu.
– Mamo, nie przesadzaj. Zosia sama nie chciała iść. Poza tym, musiałam zawieźć Marysię na balet – odpowiedziała moja córka z tą swoją chłodną obojętnością, która zawsze mnie bolała.
Odłożyłam słuchawkę i poczułam znajome ukłucie w sercu. Zosia ma trzynaście lat i od kilku miesięcy niknie w oczach. Kiedy przychodzi do mnie po szkole, jej ramiona są coraz chudsze, a spojrzenie coraz bardziej puste. Siedzi przy stole, dłubie widelcem w ziemniakach i milczy. Czasem patrzy na mnie tymi swoimi wielkimi oczami, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie potrafi.
Pamiętam dzień, kiedy Laura po raz pierwszy przyprowadziła Michała do domu. Był wysoki, przystojny, z szerokim uśmiechem i pewnością siebie. Laura była wtedy taka dumna – „Mamo, Michał gra w siatkówkę w AZS-ie!” – powtarzała wszystkim. Ślub był wystawny, wszystko musiało być idealne. Po roku urodziła się Zosia, a dwa lata później Marysia.
Od początku widziałam różnicę. Laura była czuła dla Marysi – całowała ją po główce, tuliła do snu. Zosię traktowała chłodno, jakby była przeszkodą. „Zosia jest trudna”, mówiła mi kiedyś. „Nie wiem, co z nią zrobić. Marysia jest taka grzeczna, a Zosia ciągle coś psuje”.
Próbowałam tłumaczyć Laurze, że dzieci są różne. Że starsza córka potrzebuje więcej uwagi, bo czuje się odrzucona. Ale Laura tylko wzruszała ramionami.
– Mamo, nie rozumiesz. Zosia jest po prostu inna. Nie wiem, skąd ona to ma.
A ja wiedziałam. Miała to ode mnie – tę wrażliwość, to poczucie bycia gorszą. Sama przez lata czułam się niewystarczająca dla mojej matki. Przysięgłam sobie wtedy, że nigdy nie pozwolę, by moje dziecko czuło się tak samo. A jednak patrzyłam teraz na własną wnuczkę i widziałam powtórkę tej samej historii.
Pewnego dnia Zosia przyszła do mnie wcześniej niż zwykle. Miała podkrążone oczy i cicho zamknęła drzwi.
– Babciu… mogę tu zostać na noc? – zapytała szeptem.
– Oczywiście, kochanie – odpowiedziałam natychmiast.
Wieczorem usiadłyśmy razem na kanapie. Zosia długo milczała, aż w końcu wybuchła płaczem.
– Babciu… mama mnie nie kocha. Ona kocha tylko Marysię. Ja jej przeszkadzam… Ona mówi to czasem tacie, myśli że nie słyszę… – łkała tak żałośnie, że ścisnęło mnie w gardle.
Przytuliłam ją mocno.
– Zosiu, jesteś cudowna i bardzo cię kocham. Mama czasem nie rozumie swoich uczuć… Ale to nie twoja wina.
Zosia zasnęła wtulona we mnie jak małe dziecko. W nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i myślałam o Laurze – mojej córce, która kiedyś była moim oczkiem w głowie. Gdzie popełniłam błąd? Czy to ja nauczyłam ją tej chłodnej miłości?
Następnego dnia zadzwoniłam do Michała.
– Michał… musimy porozmawiać o Zosi. Ona cierpi – powiedziałam bez ogródek.
Usłyszałam ciężkie westchnienie.
– Wiem… Ale Laura nie chce słuchać. Mówi, że Zosia jest niewdzięczna i wszystko robi na złość.
– Michał… ona jest dzieckiem! Potrzebuje miłości!
– Ja próbuję… Ale Laura się denerwuje, kiedy ją bronię. Mówi wtedy, że staję po stronie Zosi przeciwko niej…
Poczułam bezsilność. Michał był dobrym człowiekiem, ale zawsze ustępował Laurze. Ona miała ostatnie słowo we wszystkim.
Zaczęłam coraz częściej zapraszać Zosię do siebie na weekendy. Widząc jej radość, czułam ulgę – ale też narastał we mnie gniew na Laurę. Pewnego dnia postanowiłam z nią porozmawiać w cztery oczy.
– Laura… widzę, co się dzieje z Zosią – zaczęłam spokojnie.
– Mamo, nie zaczynaj! To moja rodzina! – przerwała mi ostro.
– Twoja rodzina to także Zosia! Ona cierpi! Ty ją odpychasz!
Laura spojrzała na mnie z pogardą.
– Zosia jest niewdzięczna! Ciągle się obraża, nic jej nie pasuje! Marysia jest inna – ona mnie kocha!
– Bo jej dajesz miłość! A Zosi tylko wymagania i krytykę!
Laura odwróciła się na pięcie i wyszła z kuchni trzaskając drzwiami.
Po tej rozmowie przez kilka tygodni nie odbierała ode mnie telefonów. Michał przywoził Zosię do mnie ukradkiem.
Pewnego dnia zauważyłam na ręce Zosi świeże zadrapania.
– Skąd to masz? – zapytałam delikatnie.
Zosia spuściła wzrok.
– Nic takiego… To kot…
Ale wiedziałam swoje. Położyłam dłoń na jej ramieniu.
– Zosiu… jeśli coś cię boli… możesz mi powiedzieć wszystko.
Zaczęła płakać bezgłośnie.
– Babciu… ja już nie chcę tam wracać… Nienawidzę mamy… Nienawidzę Marysi… Oni wszyscy mnie nienawidzą…
Serce mi pękło. Wiedziałam już wtedy, że muszę działać.
Zadzwoniłam do Michała i powiedziałam mu o wszystkim. Był przerażony.
– Co mam zrobić? Laura się załamie!
– Michał… jeśli nic nie zrobimy, Zosia sobie coś zrobi! Musisz ją zabrać od Laury albo ja to zrobię!
Po kilku dniach przyszli do mnie razem – Michał i Laura. Laura była blada i roztrzęsiona.
– Mamo… co ty opowiadasz ludziom?! Że jestem złą matką?!
Spojrzałam jej prosto w oczy.
– Nie jestem twoim wrogiem. Ale jeśli nie zmienisz swojego zachowania wobec Zosi, zabiorę ją do siebie i zgłoszę sprawę do sądu rodzinnego!
Laura wybuchła płaczem pierwszy raz od lat. Michał objął ją ramieniem.
Przez następne tygodnie sytuacja była napięta jak struna. Laura zaczęła chodzić na terapię rodzinną razem z Zosią i Michałem. Nie było łatwo – były krzyki, łzy i wzajemne oskarżenia. Ale powoli coś zaczęło się zmieniać.
Zosia zaczęła się uśmiechać częściej. Czasem przytulała się do matki – jeszcze niepewnie, ale już bez lęku w oczach. Laura starała się rozmawiać z obiema córkami tak samo często.
Ale blizny zostały – zarówno na sercu Zosi, jak i moim własnym.
Dziś patrzę na moją rodzinę i zastanawiam się: czy można naprawić to, co zostało złamane przez lata? Czy matka może nauczyć się kochać swoje dzieci po równo? Czy ja sama zrobiłam wszystko dobrze jako matka?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy można uratować rodzinę przed samą sobą?