Matka mojej synowej nie pozwala jej mieć dziecka: Zostaliśmy bez wnuka
– Nie rozumiesz, mamo! – krzyknęła Marta, a jej głos odbił się echem po naszym małym salonie. Stała naprzeciwko mnie, z oczami pełnymi łez i gniewu. Mój syn, Paweł, siedział obok niej na kanapie, ściskając jej dłoń tak mocno, jakby chciał ją ochronić przed całym światem. Ja stałam przy oknie, patrząc na nich z mieszaniną bezsilności i rozpaczy.
Wszystko zaczęło się dwa lata temu, kiedy Paweł przyprowadził Martę do domu. Była cicha, trochę nieśmiała, ale miała w sobie coś ciepłego. Od razu ją polubiłam. Cieszyłam się, że mój jedyny syn znalazł kogoś, kto go kocha i szanuje. Ślub był skromny, ale pełen radości. Wszyscy byliśmy szczęśliwi – przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
Od początku wiedziałam, że Marta jest bardzo związana ze swoją matką, panią Krystyną. Była to kobieta stanowcza, zawsze elegancka, z ostrym spojrzeniem i jeszcze ostrzejszym językiem. Nigdy nie ukrywała swojej niechęci do naszej rodziny. „Paweł jest miły, ale czy na pewno wystarczająco ambitny?” – pytała raz po raz Martę, a ona wracała do nas z podkrążonymi oczami i wymuszonym uśmiechem.
Kiedy po roku małżeństwa zaczęliśmy delikatnie pytać o wnuka, Marta spuszczała wzrok. Paweł unikał tematu. Myślałam, że może nie są jeszcze gotowi – młodzi ludzie mają teraz inne priorytety. Ale potem zaczęły się plotki. Sąsiadka powiedziała mi, że widziała Martę wychodzącą z gabinetu psychologa. „Może mają problemy?” – szepnęła mi do ucha.
Pewnego wieczoru Paweł przyszedł do mnie sam. Usiadł przy stole i przez chwilę milczał.
– Mamo… Marta bardzo chce mieć dziecko. Ja też. Ale jej mama… ona grozi, że jeśli Marta zajdzie w ciążę, to ją wydziedziczy i zerwie z nią kontakt.
Patrzyłam na niego w osłupieniu.
– Jak to możliwe? Przecież to wasze życie!
– Dla Marty to nie takie proste – odpowiedział cicho. – Ona całe życie była podporządkowana matce. Boję się, że nie wytrzyma tej presji.
Zaczęłam obserwować Martę uważniej. Była coraz bardziej przygaszona, unikała rozmów o przyszłości. Kiedyś usłyszałam przez przypadek jej rozmowę telefoniczną z matką:
– Nie możesz mi tego zrobić! – płakała Marta. – To moje życie!
– Twoje życie? – syknęła Krystyna po drugiej stronie słuchawki. – Gdyby nie ja, nie miałabyś niczego! Pamiętaj o tym.
Wtedy poczułam wściekłość. Jak można tak traktować własne dziecko? Próbowałam rozmawiać z Martą, przekonywać ją, że zawsze może na nas liczyć. Ale ona tylko kiwała głową i uciekała do swojego pokoju.
Minęły miesiące. Paweł stawał się coraz bardziej nerwowy, zaczął wracać późno z pracy. W domu panowała cisza przerywana tylko cichymi szlochami Marty nocą. Pewnego dnia przyszła do nas Krystyna. Weszła bez pukania, jakby była u siebie.
– Chciałam porozmawiać – oznajmiła chłodno.
Usiedliśmy przy stole. Krystyna spojrzała na mnie z wyższością.
– Mam nadzieję, że nie zamierzacie namawiać Marty na dziecko. Ona nie jest gotowa na takie poświęcenie.
– To nie twoja decyzja – odpowiedziałam ostro.
– Moja córka jest moją jedyną rodziną – syknęła Krystyna. – Jeśli zdecyduje się na dziecko teraz, straci wszystko.
Po tej rozmowie Marta zamknęła się w sobie jeszcze bardziej. Przestała jeść, przestała się uśmiechać. Paweł próbował ją wspierać, ale sam był już na skraju załamania.
W końcu pewnego dnia Marta spakowała walizkę i wyjechała do matki. Paweł został sam w pustym mieszkaniu. Przychodził do nas codziennie, ale był jak cień samego siebie.
Minął rok. Nie mamy kontaktu z Martą. Paweł powoli wraca do życia, ale w jego oczach wciąż widzę żal i tęsknotę za tym, co mogło być. Każde święta są dla mnie bolesnym przypomnieniem o tym, że nie usłyszę śmiechu wnuka w naszym domu.
Czasem zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś więcej? Czy powinnam była walczyć mocniej o szczęście mojego syna i Marty? Czy rodzinna miłość może być aż tak toksyczna, że niszczy wszystko wokół?
Może ktoś z was zna podobną historię? Czy można jeszcze naprawić to, co zostało złamane? A może czasem trzeba po prostu pozwolić odejść marzeniom?