Mama wynajmuje mieszkanie, ale wszystkie problemy muszę rozwiązywać ja
Zadzwonił telefon. Była godzina dziewiąta rano, a ja właśnie kończyłam śniadanie z moim mężem, Piotrem. Spojrzałam na ekran — mama. Westchnęłam ciężko, zanim odebrałam.
„Cześć, mamo,” powiedziałam, próbując ukryć irytację.
„Ania, musisz przyjechać. Znowu coś się dzieje z tym piekielnym mieszkaniem,” jej głos brzmiał jak zawsze — pełen niepokoju i oczekiwania.
„Mamo, przecież mówiłam ci, żebyś zatrudniła specjalistę do takich spraw. Nie mogę ciągle rzucać wszystkiego i przyjeżdżać do ciebie,” odpowiedziałam, starając się zachować spokój.
„Ale Aniu, ty zawsze wiesz, co robić. Poza tym, to nie jest takie proste. Wiesz, jak trudno znaleźć kogoś zaufanego,” kontynuowała mama.
Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. To była nasza stała rozmowa. Mama wynajmowała mieszkanie w centrum Warszawy, które odziedziczyła po babci. Zawsze mówiła mi, że to jej zabezpieczenie na starość, ale w praktyce to ja byłam jej zabezpieczeniem.
Kiedy skończyłam osiemnaście lat, mama zaczęła mnie uczyć, jak zarządzać tym mieszkaniem. „Kobieta musi być niezależna,” powtarzała mi nieustannie. „Nie możesz polegać na nikim innym.” I tak dorastałam z przekonaniem, że muszę być samowystarczalna. Ale teraz, kiedy sama potrzebowała pomocy, nagle te zasady przestały obowiązywać.
„Piotrze, muszę jechać do mamy,” powiedziałam do męża po zakończeniu rozmowy.
„Znowu? Ania, to już trzeci raz w tym miesiącu,” odpowiedział Piotr z wyraźnym niezadowoleniem.
„Wiem, ale ona naprawdę nie daje sobie rady sama,” próbowałam go uspokoić.
„A co z naszą niezależnością? Przecież to ty zawsze mówiłaś, że nie możemy być zależni od nikogo,” przypomniał mi Piotr.
To prawda. Sama nauczyłam się tego od mamy. Ale teraz czułam się rozdarta między obowiązkiem wobec niej a chęcią utrzymania własnego życia na właściwych torach.
Kiedy dotarłam do mieszkania mamy, czekała na mnie z kubkiem herbaty i stosami papierów na stole.
„Ania, dziękuję, że przyjechałaś,” powiedziała z ulgą.
„Co się stało tym razem?” zapytałam, siadając naprzeciwko niej.
„Najemcy skarżą się na przeciekający dach. Mówią, że jeśli tego nie naprawimy, wyprowadzą się,” wyjaśniła mama.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. „Mamo, przecież to nie jest coś, co mogę naprawić sama! Musisz zatrudnić fachowca.”
Mama spuściła wzrok. „Wiem, ale… boję się ich oszustw. Ty zawsze potrafisz wszystko załatwić.”
Poczułam narastającą frustrację. Dlaczego to zawsze ja musiałam być tą odpowiedzialną? Dlaczego nie mogła zaufać komuś innemu?
Po kilku godzinach rozmów i telefonów udało mi się znaleźć kogoś do naprawy dachu. Mama była wdzięczna, ale ja czułam się wyczerpana.
W drodze powrotnej do domu myślałam o tym wszystkim. Czy naprawdę muszę być odpowiedzialna za wszystko? Czy to jest cena za bycie niezależną kobietą? Może czasem warto pozwolić sobie na słabość i poprosić o pomoc innych?
Kiedy wróciłam do domu, Piotr czekał na mnie z kolacją.
„Jak poszło?” zapytał.
„Udało się załatwić sprawę z dachem,” odpowiedziałam zmęczona.
Piotr przytulił mnie mocno. „Musisz nauczyć się mówić 'nie’, Aniu. Nie możesz być odpowiedzialna za wszystko i wszystkich.”
Miał rację. Ale jak powiedzieć 'nie’ własnej matce? Jak pogodzić te wszystkie sprzeczne uczucia?
Zastanawiam się czasem: czy naprawdę muszę być tą silną i niezależną kobietą za wszelką cenę? Czy może czasem warto pozwolić sobie na chwilę słabości i poprosić o pomoc innych?