Magiczny amulet: Jak żona przywróciła męża do życia

— Kochanie, dziś wpadnę do Kingi — powiedziała Zosia, poprawiając włosy przed lustrem. — Sto lat się nie widziałyśmy.

— Oczywiście — skinąłem głową, próbując ukryć ulgę. — Miłego wieczoru.

Zosia wyszła, a w domu zaległa znana cisza. Uwielbiałem te rzadkie chwile samotności, kiedy mogłem zanurzyć się w książce albo po prostu posiedzieć przy oknie z herbatą. Ale tego wieczoru coś było inaczej. Może to przez burzę, która szalała za oknem, a może przez dziwny niepokój, który ściskał mi żołądek.

Zegar wybił dwudziestą drugą. Zosia nie wracała. Zawsze była punktualna. Próbowałem do niej dzwonić, ale jej telefon milczał. W końcu zasnąłem na kanapie, z głową pełną złych przeczuć.

Obudził mnie dźwięk klucza w zamku. Zerwałem się na równe nogi. Zosia weszła do środka, przemoczona do suchej nitki, z oczami szeroko otwartymi ze strachu i… czymś jeszcze. W ręku trzymała małe pudełeczko.

— Bartosz… — wyszeptała. — Muszę ci coś pokazać.

Podała mi pudełko. W środku leżał stary, srebrny naszyjnik z dziwnym, zielonym kamieniem. Wyglądał jak relikt z innej epoki.

— Kinga dała mi to na przechowanie — powiedziała drżącym głosem. — Powiedziała, że to amulet ochronny. Ale… Bartosz, ona była przerażona. Mówiła, że ktoś ją śledził całą drogę do domu.

Zaśmiałem się nerwowo.

— Zosiu, to tylko przesąd. Pewnie ktoś jej się przyglądał na przystanku i już wyobraziła sobie najgorsze.

Ale Zosia nie dała się przekonać. Całą noc nie zmrużyła oka, a ja przewracałem się z boku na bok, czując coraz większy niepokój.

Następnego dnia wszystko się zmieniło. Wracając z pracy, zobaczyłem tłum ludzi przed naszym blokiem. Karetka, policja, sąsiedzi szepczący między sobą. Serce podskoczyło mi do gardła.

— Co się stało? — zapytałem pierwszą napotkaną sąsiadkę.

— Panie Bartoszu… Zosia… ona zemdlała na klatce schodowej. Leży w szpitalu.

Pobiegłem tam jak szalony. Lekarze mówili o wycieńczeniu nerwowym i szoku. Zosia leżała blada jak ściana, ściskając w dłoni ten sam naszyjnik.

Od tamtej pory wszystko zaczęło się sypać. Przestałem sypiać, miałem koszmary o ciemnych postaciach czających się w kątach naszego mieszkania. Zosia zamknęła się w sobie, coraz częściej płakała bez powodu. Nasza córka Hania zaczęła bać się spać sama w pokoju.

Pewnej nocy obudził mnie dziwny dźwięk — jakby ktoś szeptał tuż przy moim uchu. Otworzyłem oczy i zobaczyłem Zosię stojącą nad łóżkiem z naszyjnikiem w ręku.

— Musisz go założyć — powiedziała stanowczo. — On cię ochroni.

Nie chciałem jej denerwować, więc posłusznie założyłem amulet na szyję. W tej samej chwili poczułem lodowaty dreszcz przebiegający po kręgosłupie.

Następnego dnia miałem wypadek samochodowy. Cudem przeżyłem — lekarze mówili o cudzie, bo samochód był kompletnie rozbity, a ja wyszedłem bez szwanku. Jedyną rzeczą, która została nietknięta w aucie, był naszyjnik na mojej szyi.

Po powrocie do domu Zosia patrzyła na mnie inaczej — jakby widziała we mnie kogoś obcego.

— Bartosz… czy ty naprawdę jesteś sobą? — zapytała któregoś wieczoru.

— Co masz na myśli?

— Od tamtej nocy… jesteś inny. Czasem mam wrażenie, że patrzysz na mnie obcymi oczami.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Sam czułem się dziwnie — jakby część mnie została tam, na miejscu wypadku. Zacząłem mieć luki w pamięci, gubiłem się we własnym mieszkaniu, zapominałem imiona bliskich osób.

Zosia zaczęła szukać pomocy u różnych ludzi — od psychologów po lokalną zielarkę panią Jadwigę. To właśnie ona powiedziała coś, co zmroziło mi krew w żyłach:

— Ten amulet to nie jest zwykły talizman ochronny. On wiąże duszę z ciałem po śmierci… To magia stara jak świat.

Zosia wróciła do domu blada jak ściana i opowiedziała mi wszystko. Przez chwilę milczeliśmy oboje, patrząc na siebie z przerażeniem.

— Bartosz… ty wtedy umarłeś — wyszeptała przez łzy. — Ja cię przywróciłam tym naszyjnikiem…

Nie wierzyłem jej. Przecież żyłem! Oddychałem! Ale im dłużej o tym myślałem, tym bardziej czułem się pusty w środku.

Zaczęły dziać się dziwne rzeczy: przedmioty same spadały z półek, Hania zaczęła lunatykować i mówić przez sen głosem dorosłego mężczyzny. Nasze życie zamieniło się w koszmar.

W końcu Zosia postanowiła oddać naszyjnik Kindze i zakończyć ten koszmar raz na zawsze. Ale kiedy próbowała go zdjąć z mojej szyi… poczułem taki ból, jakby ktoś rozdzierał mnie od środka.

— Nie mogę! — krzyknąłem przez łzy. — On jest częścią mnie!

Zosia płakała razem ze mną. Wtedy Hania weszła do pokoju i powiedziała coś, czego nigdy nie zapomnę:

— Tatusiu… nie odchodź jeszcze…

W tamtej chwili zrozumiałem: jestem tu tylko dzięki nim. Dzięki miłości mojej żony i córki trzymam się tego świata.

Dziś żyję dalej — choć nie wiem już, czy jestem tym samym Bartoszem co kiedyś. Każdego dnia patrzę na Zosię i Hanię z wdzięcznością i strachem zarazem.

Czy naprawdę można oszukać śmierć? Czy miłość jest silniejsza od przeznaczenia? Może nigdy nie poznam odpowiedzi… Ale wiem jedno: czasem lepiej zostawić tajemnice tam, gdzie ich miejsce.