Kiedy własne dzieci stają się obce: Historia matki z Krakowa, która walczy o miłość swoich synów
– Mamo, dlaczego musiałaś to zrobić? – głos Kuby, mojego starszego syna, przeszył ciszę kuchni niczym nóż. Stał oparty o framugę drzwi, zaciśnięte pięści i wzrok wbity w podłogę. Młodszy, Michał, siedział przy stole, bawiąc się łyżeczką w herbacie. Obaj byli już dorośli, ale w tej chwili widziałam w nich zagubionych chłopców, których kiedyś tuliłam do snu.
Nie odpowiedziałam od razu. W gardle miałam gulę, a serce waliło jak oszalałe. Przez chwilę miałam ochotę po prostu wyjść z kuchni, zamknąć się w łazience i płakać tak długo, aż zabraknie mi łez. Ale wiedziałam, że nie mogę. To był ten moment – musiałam im powiedzieć prawdę.
– Bo nie mogłam już dłużej żyć w kłamstwie – wyszeptałam. – Wasz ojciec… on mnie zdradzał. I nie tylko to. Przez lata słyszałam, że jestem nikim, że do niczego się nie nadaję. Myślicie, że to była łatwa decyzja?
Kuba spojrzał na mnie z wyrzutem. – Ale przecież tata mówił, że to ty chciałaś odejść. Że rozbiłaś rodzinę.
Zacisnęłam dłonie na filiżance tak mocno, że aż pobielały mi knykcie. „Rozbiłaś rodzinę” – te słowa dźwięczały mi w głowie od miesięcy. Słyszałam je od sąsiadek, od ciotki Zosi, nawet od własnej matki. Ale najgorsze było usłyszeć je od własnych dzieci.
Mój rozwód z Andrzejem był jak trzęsienie ziemi. Przez dwadzieścia dwa lata znosiłam jego humory, wybuchy złości i ciche dni po kłótniach. Kiedy dowiedziałam się o jego romansie z koleżanką z pracy, poczułam się jakby ktoś wyrwał mi serce. Ale jeszcze gorsze było to, jak bardzo potrafił manipulować naszymi synami.
Pamiętam dzień, kiedy Kuba przyszedł do mnie po raz pierwszy z pretensjami. – Tata mówi, że już ci nie zależy na rodzinie – powiedział wtedy. Michał milczał, ale widziałam w jego oczach to samo rozczarowanie.
Próbowałam tłumaczyć, rozmawiać, prosić o zrozumienie. Ale Andrzej był mistrzem w budowaniu własnej wersji wydarzeń. Wszędzie opowiadał, że to ja go zostawiłam dla innego mężczyzny. Że jestem egoistką.
W pracy zaczęto na mnie patrzeć podejrzliwie. Koleżanki szeptały za moimi plecami. Nawet moja matka powiedziała: – Może powinnaś była jeszcze trochę pocierpieć dla dobra dzieci?
A ja cierpiałam. Każdego dnia budziłam się z poczuciem winy i żalu. Tęskniłam za czasami, gdy Kuba i Michał przychodzili do mojego łóżka rano i śmialiśmy się razem z byle powodu. Teraz widywałam ich rzadko – wpadali tylko po rzeczy albo po pieniądze na studia.
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Halina.
– Pani Aniu, widziałam dziś pana Andrzeja z tą jego nową… – zaczęła.
– Proszę już nic nie mówić – przerwałam jej zmęczonym głosem.
Nie chciałam słuchać plotek. Chciałam tylko odzyskać moje dzieci.
Któregoś dnia postanowiłam napisać do Kuby długi list. Opisałam w nim wszystko: jak czułam się przez te lata, jak bardzo bolało mnie to, co robił ich ojciec, jak bardzo ich kocham i jak bardzo mi ich brakuje.
Odpisał krótko: „Mamo, nie wiem już w co wierzyć.”
To bolało bardziej niż cokolwiek innego.
Zaczęłam chodzić na terapię. Psycholożka powiedziała mi: – Musi pani dać sobie czas. I dzieciom też.
Ale czas płynął powoli. Każde święta były dla mnie jak egzamin – czy przyjdą? Czy zadzwonią? Czy może spędzą je z ojcem i jego nową partnerką?
W pracy próbowałam udawać twardą. Ale kiedy koleżanka zapytała: – Jak tam chłopcy? – poczułam łzy napływające do oczu.
Najgorsze były wieczory. Siadałam wtedy przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam na światła Krakowa. Przypominałam sobie wspólne spacery po Plantach, lody na Starowiślnej, śmiech moich synów nad Wisłą.
Pewnego dnia Michał przyszedł do mnie niespodziewanie.
– Mamo… możemy pogadać?
Usiadł naprzeciwko mnie i długo milczał.
– Wiem, że tata nie był święty – powiedział w końcu cicho. – Ale ja… ja po prostu nie rozumiem, dlaczego wszystko musiało się tak skończyć.
Objęłam go i płakaliśmy razem przez długi czas.
Od tego dnia coś się zmieniło. Michał zaczął częściej dzwonić, czasem wpadał na obiad. Kuba nadal był zdystansowany, ale przynajmniej odbierał moje telefony.
Wiem, że droga do odbudowania naszej relacji będzie długa i wyboista. Że być może nigdy nie wrócimy do tego, co było kiedyś. Ale nie poddam się.
Czasem pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była zostać dla dobra dzieci? A może właśnie pokazując im swoją siłę i odwagę uczę ich czegoś ważniejszego?
Czy wy też mieliście momenty, kiedy własne dzieci stały się wam obce? Jak poradziliście sobie z tą pustką?