Jak próbowałem powstrzymać nieproszonych krewnych przed zrujnowaniem naszych rodzinnych uroczystości

— Znowu oni! — syknąłem pod nosem, widząc przez okno znajomą sylwetkę w zielonym płaszczu i kapeluszu z szerokim rondem. To był wujek Leszek, a tuż za nim, z wiecznie zaciśniętymi ustami i spojrzeniem, które potrafiło zamrozić herbatę w filiżance, szła ciotka Irena. Nie minęła nawet minuta od rozpoczęcia urodzin mojej córki, a już wiedziałem, że ten dzień nie będzie należał do spokojnych.

— Kto to przyszedł? — zapytała mama, wycierając ręce o fartuch. — Przecież nie zapraszałeś ich, prawda?

— Mamo, przecież wiesz, że nie… — odpowiedziałem bezradnie. — Oni po prostu… zawsze wiedzą, kiedy coś się dzieje.

W salonie panował gwar: dzieci biegały wokół stołu, a moja żona Marta próbowała rozdzielić tort na równe kawałki. Wszyscy byliśmy zajęci sobą, dopóki drzwi nie otworzyły się z trzaskiem.

— No witajcie kochani! — rozległ się donośny głos wujka Leszka. — Ależ tu pięknie pachnie! Irena, zobacz tylko, ile jedzenia!

Ciotka Irena już rozglądała się po stole z miną inspektora sanitarnego. — O, widzę, że znowu te same sałatki co zawsze… — mruknęła pod nosem, ale wystarczająco głośno, by wszyscy usłyszeli.

Zamarłem. To był trzeci raz w ciągu pół roku, kiedy pojawili się bez zaproszenia. Za pierwszym razem przynajmniej przynieśli ciasto. Za drugim — narzekali na wszystko, od pogody po wystrój mieszkania. Teraz przyszli z pustymi rękami i pełnymi ustami krytyki.

Próbowałem zachować spokój. Uśmiechnąłem się sztucznie i podałem im talerze. Marta spojrzała na mnie z ukosa, a jej oczy mówiły: „Musisz coś z tym zrobić”.

Wujek Leszek rozsiadł się na kanapie jak król na tronie. — No to co tam u was? — zaczął głośno, zagłuszając śmiech dzieci. — Słyszałem, że Tomek znowu zmienił pracę? To już czwarta w tym roku?

Tomek, mój brat, zacisnął szczęki i spuścił wzrok. Wiedziałem, że ten temat jest dla niego bolesny. Ale wujek nie miał żadnych hamulców.

— A ty, Marto? — zwróciła się do mojej żony ciotka Irena. — Kiedy w końcu wrócisz do pracy? Siedzenie w domu to przecież żadna robota.

Marta uśmiechnęła się blado i zaczęła zbierać talerze. Widziałem łzy w jej oczach.

Wtedy poczułem, jak narasta we mnie gniew. Przez lata znosiłem ich obecność z grzeczności — bo rodzina, bo tradycja, bo „tak wypada”. Ale ile można?

Po kolacji wszyscy siedzieliśmy przy stole. Atmosfera była napięta jak struna. Dzieci już dawno uciekły do pokoju obok.

— Leszku — zacząłem ostrożnie — może następnym razem uprzedzicie nas, że chcecie przyjść? Wiesz… czasem mamy inne plany albo po prostu chcielibyśmy pobyć sami.

Wujek spojrzał na mnie zdziwiony. — Ależ przecież jesteśmy rodziną! Rodzina zawsze może przyjść!

— Tak, ale… czasem potrzebujemy trochę prywatności. Chcemy świętować w swoim gronie.

Ciotka Irena prychnęła. — No proszę! Teraz już nawet rodzina przeszkadza! Co za czasy…

Mama próbowała załagodzić sytuację: — Może napijemy się herbaty?

Ale ja już nie mogłem dłużej milczeć.

— To nie tak… Po prostu wasze wizyty są dla nas trudne. Zawsze kończy się na kłótniach albo przykrych uwagach. Chcemy spokoju.

Zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na mnie jak na zdrajcę.

Wujek Leszek wstał powoli i spojrzał mi prosto w oczy.

— Myślałem, że jesteśmy ważni dla tej rodziny. Ale skoro nie jesteśmy mile widziani… — rzucił z goryczą.

Ciotka Irena złapała torebkę i wyszła bez słowa.

Po ich wyjściu nikt się nie odezwał przez długą chwilę. Mama patrzyła na mnie ze smutkiem, Tomek wyglądał na zakłopotanego, a Marta przytuliła mnie mocno.

Następne tygodnie były trudne. Mama dzwoniła codziennie i pytała: — Może przesadziłeś? Może trzeba było przemilczeć?

Ale ja wiedziałem jedno: jeśli nie postawię granic teraz, nigdy nie odzyskam spokoju dla mojej rodziny.

W końcu zadzwonił wujek Leszek.

— Słuchaj… Może rzeczywiście przesadziliśmy z tymi wizytami. Ale wiesz… po śmierci twojego ojca czuliśmy się trochę samotni. Chcieliśmy być bliżej was.

Zamilkłem na chwilę. Nagle zobaczyłem ich zachowanie w innym świetle: może to nie była tylko bezczelność czy brak taktu? Może to była desperacka próba utrzymania więzi?

— Rozumiem, Leszku. Ale musimy znaleźć jakiś kompromis. Chcemy was widywać — ale wtedy, kiedy wszyscy tego chcemy.

Od tamtej pory spotykaliśmy się rzadziej, ale za to nasze spotkania były spokojniejsze i bardziej szczere. Czasem nawet ciotka Irena potrafiła pochwalić moją sałatkę.

Często zastanawiam się: czy można być lojalnym wobec rodziny i jednocześnie dbać o własne granice? Czy tradycja zawsze musi wygrywać z naszym szczęściem? Może właśnie wtedy, gdy odważymy się powiedzieć „dość”, zaczynamy naprawdę budować rodzinę.