„Dlaczego tata wybrał jego, a nie mnie?” – Historia o tym, jak testament rozbił moją rodzinę

– To niemożliwe. To jakiś żart, prawda? – mój głos zadrżał, gdy sędzia odczytywał ostatnią wolę ojca. Siedziałem na twardym krześle w dusznej sali sądu rejonowego w Radomiu, a pot z nerwów spływał mi po karku. Obok mnie mój brat Gabor zaciskał pięści tak mocno, że pobielały mu knykcie. Mama patrzyła w podłogę, jakby chciała zniknąć. A naprzeciwko nas siedział on – Marek, mój szwagier, z twarzą niewzruszoną jak skała.

„Cały dom wraz z działką oraz oszczędnościami przekazuję Markowi Nowakowi za opiekę i wsparcie w ostatnich latach mojego życia” – głos sędziego odbijał się echem w mojej głowie. Czułem, jakby ktoś wyciągnął mi spod nóg ziemię. Przez chwilę miałem ochotę rzucić się na Marka i wykrzyczeć mu w twarz wszystko, co czułem: żal, złość, rozczarowanie. Ale siedziałem sparaliżowany.

Od dziecka rywalizowałem z Gaborem o uwagę ojca. On był tym spokojnym, ja – buntownikiem. Ojciec zawsze powtarzał: „Tylko ciężką pracą coś osiągniesz”. Próbowałem mu zaimponować – dobre oceny, studia na Politechnice Warszawskiej, potem własna firma budowlana. Ale on zawsze patrzył na mnie z dystansem. Gabor był inny – cichy, pomocny, nigdy nie wychylał się przed szereg. Zawsze myślałem, że to ja jestem bliżej ojca. Myliłem się.

Marek pojawił się w naszym życiu dziesięć lat temu. Ożenił się z naszą siostrą Kasią i od razu stał się ulubieńcem rodziny. Pomagał ojcu w ogrodzie, naprawiał wszystko, co się zepsuło. Kiedy ojciec zachorował na cukrzycę i coraz częściej trafiał do szpitala, to Marek woził go na wizyty, robił zakupy, podawał leki. Ja byłem wtedy zajęty rozkręcaniem firmy w Warszawie. Rzadko bywałem w domu.

Po śmierci ojca wróciłem do Radomia z przekonaniem, że dom rodzinny będzie nasz – mój i Gabora. Przecież to my jesteśmy jego synami! Ale testament był jasny: wszystko dla Marka.

– To niesprawiedliwe! – wybuchłem po wyjściu z sali sądowej. – Przecież to my jesteśmy rodziną! Marek tylko się przyszwędał!

Gabor milczał długo, aż w końcu powiedział cicho:
– Może tata miał powody? Byłeś tu ostatnio? Widziałeś, jak Marek się nim zajmował?

Poczułem ukłucie wstydu. Faktycznie – przez ostatnie lata bywałem rzadko. Ale przecież to nie znaczy, że ojciec mnie nie kochał! Czy naprawdę wystarczyło być „pod ręką”, żeby dostać wszystko?

W domu rodzinnym panowała cisza. Mama siedziała przy stole i płakała cicho. Kasia tuliła ją do siebie.
– Nie kłóćcie się – powiedziała przez łzy. – Tata chciał dobrze…

Ale jak można chcieć dobrze i zostawić własnych synów z niczym?

Przez kolejne tygodnie nie mogłem spać. W głowie kłębiły mi się pytania: Czy ojciec naprawdę mnie nie kochał? Czy byłem dla niego tylko kolejnym problemem do rozwiązania? Czy Marek zmanipulował go, wykorzystał jego słabość?

Spotkałem się z Markiem kilka dni później.
– Słuchaj – zacząłem ostro – oddaj nam dom. To nie twoje!
Marek spojrzał na mnie spokojnie:
– Twój ojciec sam tak zdecydował. Byłem przy nim do końca. Ty nawet nie zadzwoniłeś przez ostatni miesiąc jego życia.
Zatkało mnie. Chciałem mu przyłożyć, ale wiedziałem, że ma rację.

Gabor próbował łagodzić sytuację:
– Może dogadamy się jakoś? Może Marek pozwoli nam tu mieszkać?
Ale Marek był nieugięty:
– To już mój dom.

Zaczęliśmy się kłócić coraz częściej. Mama przestała z nami rozmawiać. Kasia wyprowadziła się do teściowej. Rodzina rozpadła się na kawałki.

Pewnego wieczoru znalazłem stare zdjęcia: ja i Gabor na rowerach przed domem, tata śmiejący się do obiektywu, mama z bukietem kwiatów z ogrodu. Poczułem ogromną tęsknotę za tym, co było kiedyś – zanim pieniądze i testament podzieliły nas na zawsze.

Próbowałem porozmawiać z Gaborem:
– Może powinniśmy odpuścić? Może tata miał rację?
Gabor spojrzał na mnie smutno:
– Nie wiem… Ale chyba już nic nie będzie takie samo.

Dziś mieszkam w Warszawie i rzadko odwiedzam rodzinne strony. Dom stoi pusty – Marek wyjechał za granicę do pracy, Kasia nie chce tam wracać. Mama mieszka w bloku na drugim końcu miasta.

Czasem zastanawiam się: czy gdybym był bliżej ojca w ostatnich latach jego życia, wszystko potoczyłoby się inaczej? Czy naprawdę tylko obecność i codzienna pomoc liczą się bardziej niż więzy krwi? A może to my sami niszczymy rodzinę przez własną dumę i żal?

Czy można jeszcze odbudować to, co zostało zniszczone przez jeden podpis pod testamentem? Co wy byście zrobili na moim miejscu?