Zostawiła mi dziecko i uciekła – historia Marii z podlaskiej wsi
Zostawiła mi dziecko i uciekła. O nie… Przespała, staruszko… – Maria westchnęła, kręcąc głową z boku na bok, czując jak pot spływa jej po karku. Autobus zgrzytał na wybojach, a powietrze wpadające przez otwarte okna było tak gorące, że aż trudno było oddychać. Wszyscy wokół drzemali, otępiali od upału i monotonii drogi. Tylko ja nie mogłam zasnąć, bo coś nie dawało mi spokoju – to spojrzenie młodej dziewczyny, która wsiadła na przystanku w Białymstoku, z niemowlęciem na rękach i torbą przewieszoną przez ramię.
Siedziała naprzeciwko mnie, patrząc gdzieś w dal. Dziecko płakało cicho, a ona próbowała je uspokoić. W końcu spojrzała na mnie błagalnie.
– Przepraszam panią… Czy mogłaby pani potrzymać małego? Muszę tylko na chwilę…
Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, gdy już podała mi zawiniątko. Zanim się obejrzałam, dziewczyna wyszła na przystanku w środku lasu. Zniknęła między drzewami, zostawiając mnie z obcym dzieckiem na rękach.
– Co ty zrobiłaś… – szepnęłam do siebie, patrząc na maleństwo. Miało może trzy miesiące, szeroko otwarte oczy i maleńkie piąstki zaciskające się na kocu.
Ludzie zaczęli się budzić, ktoś spojrzał na mnie podejrzliwie.
– To pani wnuk? – zapytała starsza kobieta z sąsiedniego siedzenia.
– Nie… To… To nie moje dziecko – odpowiedziałam cicho, czując jak serce wali mi w piersi.
Wysiadłam na swoim przystanku w małej podlaskiej wsi. Słońce paliło niemiłosiernie, a ja szłam przez piach z dzieckiem na rękach. Ludzie patrzyli na mnie z ciekawością i nieufnością. W domu czekał na mnie syn – Adam – z żoną Martą i dwójką własnych dzieci.
– Mamo, co ty wyprawiasz? – Adam aż zaniemówił na mój widok.
– To nie moje dziecko… Dziewczyna zostawiła je w autobusie i uciekła – tłumaczyłam drżącym głosem.
Marta spojrzała na mnie z wyrzutem:
– I co teraz? Myślisz, że możemy tak po prostu przygarnąć cudze dziecko?
– Przecież nie zostawię go na drodze! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu.
Wieczorem siedziałam sama w kuchni. Dziecko spało w starym wiklinowym koszu po mojej wnuczce. W głowie kłębiły mi się myśli: kim była ta dziewczyna? Dlaczego uciekła? Czy wróci po swoje dziecko?
Następnego dnia przyszła do mnie sąsiadka – pani Zofia.
– Słyszałam, że masz nowe dziecko w domu… – zaczęła z przekąsem. – Ludzie gadają różne rzeczy. Że to może twoje wnuczę z nieprawego łoża…
Zacisnęłam usta. Wiedziałam, że plotki rozejdą się po wsi szybciej niż burza latem.
Adam był coraz bardziej zdenerwowany.
– Mamo, musimy to zgłosić na policję. Nie możemy tak żyć w zawieszeniu!
Ale ja czułam, że nie mogę oddać tego dziecka byle komu. Przez kilka dni żyliśmy jak w zawieszeniu – ja opiekowałam się maleństwem, Marta była coraz bardziej rozdrażniona, a Adam chodził jak struty.
W końcu przyszli policjanci. Ktoś doniósł o „porzuconym dziecku u Marii”. Musiałam opowiedzieć całą historię od początku do końca. Zadawali pytania o dziewczynę: jak wyglądała, jak była ubrana, czy mówiła coś więcej.
– Może była zdesperowana… Może uciekła przed kimś… – próbowałam tłumaczyć jej zachowanie.
Policjant spojrzał na mnie surowo:
– Pani Mario, rozumiemy pani dobre serce, ale to poważna sprawa. Dziecko trafi do rodziny zastępczej, jeśli matka się nie znajdzie.
Czułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Przez te kilka dni pokochałam to maleństwo jak własne wnuczę. W nocy nie mogłam spać – słyszałam jego płacz nawet wtedy, gdy spało spokojnie.
Marta była wyraźnie zadowolona:
– Wreszcie będzie spokój w domu – powiedziała bez ogródek.
Ale Adam patrzył na mnie inaczej niż zwykle. Może pierwszy raz zobaczył we mnie nie tylko matkę, ale też kobietę zdolną do poświęcenia dla obcego dziecka.
Dziecko zabrano następnego dnia rano. Płakałam długo po ich wyjściu. Dom wydawał się pusty i zimny mimo upału za oknem.
Kilka tygodni później dostałam list od policji – matka dziecka została odnaleziona. Okazało się, że była ofiarą przemocy domowej i uciekła przed mężem-tyranem. Nie miała dokąd pójść, była wyczerpana i przerażona. Po kilku dniach zgłosiła się sama na komisariat.
Przez długi czas myślałam o tej dziewczynie. O jej strachu i desperacji. O tym, jak łatwo oceniamy innych nie znając ich historii. O tym, jak trudno być dobrym człowiekiem w świecie pełnym podejrzeń i plotek.
Czasem patrzę przez okno na drogę prowadzącą do lasu i zastanawiam się: czy zrobiłam dobrze? Czy mogłam zrobić coś więcej? Czy dobroć naprawdę ma sens w dzisiejszych czasach?
Może każdy z nas kiedyś stanie przed wyborem – pomóc obcemu czy odwrócić wzrok? I czy wtedy będziemy mieli odwagę postąpić właściwie?