Zdrada, która zmieniła wszystko: Jak wyjazd do Włoch rozbił moją rodzinę
– Mamo, tata chce się z tobą pożegnać. – Głos mojego syna, Michała, drżał, jakby miał zaraz się rozpłakać. Stałam w kuchni małego mieszkania pod Neapolem, z telefonem przy uchu, a serce waliło mi jak oszalałe. Była sobota, dzień, w którym zawsze dzwoniłam do domu. Ale tym razem czułam, że coś jest nie tak.
Nie wiedziałam jeszcze, że za chwilę mój świat rozpadnie się na kawałki.
Miałam wtedy trzydzieści pięć lat i od szesnastu lat pracowałam we Włoszech jako opiekunka osób starszych. Wyjechałam zaraz po ślubie z Markiem. Miałam dziewiętnaście lat, świeżo po szkole pielęgniarskiej. Moi rodzice chcieli, żebym poszła na studia, ale Marek był moją wielką miłością. Wzięliśmy ślub w małym kościele w naszym miasteczku pod Lublinem. Byliśmy młodzi, naiwni i przekonani, że razem pokonamy wszystko.
Życie szybko zweryfikowało nasze plany. Marek nie mógł znaleźć stałej pracy, ja łapałam się różnych zajęć – sprzątałam, pomagałam w sklepie, szyłam na maszynie. Kiedy urodził się Michał, sytuacja stała się jeszcze trudniejsza. Pieniędzy nie starczało nawet na podstawowe rzeczy. To teściowa podsunęła mi pomysł wyjazdu do Włoch. „Znasz języki, jesteś młoda, dasz sobie radę” – powtarzała. Przez długi czas nie miałam odwagi zostawić synka i męża. Ale kiedy zobaczyłam, jak Marek pożycza pieniądze od sąsiadów na chleb, podjęłam decyzję.
Pierwsze miesiące we Włoszech były koszmarem. Tęsknota za domem rozdzierała mnie od środka. Każdego wieczoru płakałam w poduszkę, słuchając nagrań z głosem Michała. Pracowałam po kilkanaście godzin dziennie, opiekowałam się schorowaną staruszką, która nie mówiła ani słowa po polsku. Ale z czasem nauczyłam się języka i zaczęłam wysyłać coraz więcej pieniędzy do domu.
Marek początkowo dziękował mi za wszystko. „Jesteś bohaterką” – pisał w listach. Ale z biegiem lat coś zaczęło się zmieniać. Coraz rzadziej odbierał telefon, coraz częściej słyszałam w tle kobiecy śmiech. Michał rósł bez matki – widywałam go tylko podczas krótkich urlopów raz na rok.
Z czasem zaczęły do mnie docierać plotki z Polski. Sąsiadka napisała mi na Facebooku: „Twój Marek często widywany jest z tą nową ekspedientką z piekarni”. Zbywałam to żartem – przecież Marek mnie kochał! Przynajmniej tak myślałam.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie teściowa.
– Musisz wrócić do domu – powiedziała cicho. – Marek… on już nie jest tym samym człowiekiem.
Nie mogłam wrócić – miałam podpisaną umowę i starszą panią pod opieką. Pracowałam dalej, tłumacząc sobie, że to tylko przejściowe trudności.
Aż do tego dnia, kiedy Michał zadzwonił i powiedział: „Mamo, tata chce się z tobą pożegnać”.
– Co się stało? – zapytałam przerażona.
– Tata… on… on wyjeżdża z panią Kasią do Warszawy. Powiedział, że już nie wróci.
Poczułam, jak świat usuwa mi się spod nóg. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu.
– Michałku… ja… przepraszam cię – wyszeptałam.
– To nie twoja wina, mamo – odpowiedział cicho mój syn.
Wróciłam do Polski najszybciej jak mogłam. Dom był pusty i zimny. Marek zabrał większość rzeczy – nawet zdjęcia ze ślubu zniknęły ze ściany. Michał siedział w swoim pokoju i patrzył w okno.
– Dlaczego tata nas zostawił? – zapytał któregoś wieczoru.
Nie umiałam odpowiedzieć na to pytanie. Próbowałam tłumaczyć mu, że czasem dorośli popełniają błędy, ale sama nie wierzyłam w te słowa.
Teściowa przestała się odzywać. Rodzice mieli do mnie żal – twierdzili, że gdybym została w Polsce, wszystko potoczyłoby się inaczej. „Po co ci były te pieniądze? Straciłaś rodzinę!” – krzyczała mama podczas jednej z kłótni.
Przez wiele miesięcy żyłam jak automat – pracowałam we Włoszech na dwa etaty i wracałam do pustego mieszkania w Polsce na urlopy. Michał zamknął się w sobie, miał problemy w szkole. Czułam się winna wszystkiemu: temu, że wyjechałam; temu, że nie byłam przy nim; temu, że Marek znalazł sobie inną kobietę.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Kasia – ta sama kobieta, z którą Marek mnie zdradził.
– Przepraszam cię – powiedziała drżącym głosem. – Nie wiedziałam, że Marek ma żonę za granicą… On mówił, że jesteście po rozwodzie.
Nie odpowiedziałam jej nic. Po prostu się rozłączyłam.
Najgorsze były święta Bożego Narodzenia. Siedzieliśmy z Michałem przy stole we dwoje. Pusty talerz dla wędrowca przypominał mi o wszystkim, co straciłam.
Minęły lata. Michał dorósł i wyjechał na studia do Krakowa. Ja nadal pracuję we Włoszech – już nie dla pieniędzy, ale dlatego, że nie mam dokąd wracać. Dom w Polsce jest pusty i zimny.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę warto było poświęcić rodzinę dla lepszego życia? Czy mogłam postąpić inaczej? Czy winna jestem ja… czy może los po prostu lubi igrać z ludźmi?
Może ktoś z was zna odpowiedź na te pytania?