Zdrada dla podarunków: dramat rodzinny w cieniu majowego święta
– Naprawdę myślisz, że nie wiem, co się dzieje? – mój głos drżał, choć starałem się brzmieć spokojnie. Stałem w kuchni, opierając się o blat, a Kasia patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. W powietrzu wisiała cisza, którą przerywało tylko ciche tykanie zegara i odgłos samochodów za oknem. Był 3 maja, dzień wolny od pracy, kiedy cała Polska świętuje Konstytucję. W naszym domu jednak nie było świątecznej atmosfery – wręcz przeciwnie, czułem się jak bohater kiepskiego dramatu.
Jeszcze tydzień temu wszystko wydawało się normalne. Kasia i mój syn Michał przyjechali do nas na majówkę z Warszawy. Miałem nadzieję, że spędzimy kilka spokojnych dni, może pogrilujemy w ogrodzie, powspominamy stare czasy. Z Kasią nigdy nie byłem szczególnie blisko – była uprzejma, trochę zdystansowana, ale nie sprawiała problemów. Michał wydawał się szczęśliwy, choć ostatnio był bardziej zamyślony niż zwykle. Nie wnikałem w ich sprawy – nauczyłem się już, że młodzi nie lubią, gdy rodzice się wtrącają.
Wszystko zmieniło się wczoraj wieczorem. Siedziałem w salonie i czytałem gazetę, gdy usłyszałem cichy dźwięk powiadomienia z telefonu Kasi. Przypadkiem spojrzałem na ekran – nie jestem ciekawski, ale wiadomość była wyświetlona dużymi literami: „Dziękuję za prezent, kochanie. Tęsknię”. Zamarłem. Przez chwilę miałem nadzieję, że to jakieś nieporozumienie, może żart. Ale potem zobaczyłem kolejne powiadomienie: zdjęcie złotej bransoletki, tej samej, którą Kasia pokazywała mi rano z dumą, mówiąc, że to prezent od Michała na rocznicę ślubu.
Nie spałem całą noc. Przewracałem się z boku na bok, próbując znaleźć racjonalne wytłumaczenie. Może to tylko przyjaciółka? Może Michał poprosił kogoś o pomoc przy wyborze prezentu? Ale im dłużej o tym myślałem, tym bardziej czułem narastający niepokój i złość. Rano postanowiłem porozmawiać z Kasią.
– Kasia, musimy porozmawiać – powiedziałem stanowczo, gdy weszła do kuchni po kawę. Spojrzała na mnie zaskoczona.
– O co chodzi? – zapytała niepewnie.
– O twoją bransoletkę. I o wiadomości, które dostałaś wczoraj wieczorem.
Przez chwilę milczała. Widziałem, jak jej twarz blednie. Oparła się o krzesło i spuściła wzrok.
– To nie jest tak, jak myślisz…
– Więc jak? – przerwałem jej ostro.
Wtedy zaczęła płakać. Łzy spływały jej po policzkach, a ja poczułem mieszankę gniewu i współczucia. Opowiedziała mi wszystko – o tym, że od kilku miesięcy spotyka się z kimś poznanym w pracy. Że ten ktoś obsypuje ją prezentami – biżuterią, perfumami, drogimi torebkami. Że czuje się przy nim doceniona i wyjątkowa, czego – jak powiedziała – brakowało jej w małżeństwie z Michałem.
– Ale przecież Michał cię kocha! – wykrzyknąłem bezradnie.
– Może… Ale od dawna jesteśmy sobie obcy. On żyje pracą, ja czuję się samotna…
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Z jednej strony chciałem ją zrozumieć – samotność potrafi być okrutna. Z drugiej strony czułem gniew i rozczarowanie. Jak mogła tak po prostu zdradzić mojego syna? I jeszcze przyjechać do nas z prezentem od kochanka?
Przez cały dzień chodziłem jak struty. Michał niczego nie podejrzewał – był zajęty rozmowami telefonicznymi z pracy. Kasia zamknęła się w pokoju gościnnym i nie wychodziła nawet na obiad. Wieczorem usiadłem z żoną na tarasie i opowiedziałem jej wszystko.
– Co mamy zrobić? – zapytała cicho.
– Nie wiem… Powinniśmy powiedzieć Michałowi? A może to nie nasza sprawa?
Czułem się rozdarty. Z jednej strony chciałem chronić syna przed bólem i upokorzeniem. Z drugiej – czy miałem prawo ukrywać przed nim prawdę? Przez całą noc rozważałem różne scenariusze. W głowie kłębiły mi się pytania: czy zdrada dla podarunków jest mniej bolesna niż zdrada z miłości? Czy można wybaczyć komuś tylko dlatego, że czuł się samotny?
Następnego dnia rano Michał zauważył napiętą atmosferę.
– Coś się stało? – zapytał podejrzliwie.
Spojrzałem na żonę. Milczała.
– Lepiej sam porozmawiaj z Kasią – powiedziałem w końcu.
Nie wiem dokładnie, co sobie powiedzieli za zamkniętymi drzwiami. Słyszałem tylko podniesione głosy i płacz Kasi. Po godzinie Michał wyszedł blady jak ściana i bez słowa wyszedł z domu. Kasia została sama w pokoju gościnnym.
Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Michał wrócił do Warszawy sam jeszcze tego samego dnia. Kasia została u nas przez kilka dni – była cicha i zamyślona. Nie rozmawialiśmy już więcej o tym, co się stało. Po tygodniu wyjechała do swojej matki do Poznania.
Często wracam myślami do tamtego majowego weekendu. Czy mogłem zrobić coś inaczej? Czy powinienem był wcześniej zauważyć sygnały? A może to po prostu znak naszych czasów – że ludzie coraz częściej szukają szczęścia poza rodziną?
Patrzę dziś na pusty pokój gościnny i zastanawiam się: czy rodzina naprawdę jest najważniejsza? A może czasem lepiej pozwolić komuś odejść i szukać własnego szczęścia? Co wy byście zrobili na moim miejscu?