Zawsze myślałam, że jestem za stara na nową miłość: A potem spotkałam kogoś, kto pokazał mi, że jeszcze potrafię kochać
– Mamo, przecież nie możesz tego robić! – głos mojej córki, Magdy, drżał od złości i niedowierzania. – Co ludzie powiedzą? Co tata by powiedział?
Patrzyłam na nią przez chwilę w milczeniu. W jej oczach widziałam nie tylko gniew, ale i strach. Strach przed zmianą, przed tym, że jej matka – ta zawsze rozsądna, przewidywalna kobieta – nagle zaczyna żyć inaczej. Może nawet lepiej niż przez ostatnie lata.
Zawsze byłam tą „rozsądną”. Odkąd pamiętam, wszystko musiało być na czas, poukładane, bezpieczne. Kiedy byłam młoda, zakochałam się w Janku – pierwszym i ostatnim mężczyźnie mojego życia. Był moim światem, moim domem, moim przyjacielem. Byliśmy razem prawie czterdzieści lat. Wspólne poranki, śmiech przy niedzielnym śniadaniu, ciche wieczory z książką – to wszystko wystarczało.
Kiedy Janek zmarł pięć lat temu, świat się zatrzymał. Przez pierwsze miesiące żyłam jak w letargu. Dzieci – Magda i Tomek – przyjeżdżały częściej niż zwykle. Przynosiły zakupy, gotowały obiady, sprzątały. Ale potem wróciły do swojego życia. Zostałam sama w naszym dużym mieszkaniu na Żoliborzu. Każdy kąt przypominał mi Janka. Jego sweter na krześle w kuchni, ulubiony kubek z pękniętym uchem, zapach jego wody kolońskiej unoszący się jeszcze przez kilka miesięcy w łazience.
Samotność była jak ciężki koc narzucony na ramiona. Dusiła mnie nocami. Czasem budziłam się z płaczem i przez długi czas nie mogłam zasnąć. Zazdrościłam ludziom na ulicy – tym starszym parom trzymającym się za ręce w parku, młodym matkom z dziećmi na placu zabaw. Wszystkim tym, którzy mieli kogoś obok.
Przez długi czas nie wyobrażałam sobie, że mogłabym jeszcze kogoś pokochać. Przecież miałam już swoje życie za sobą. Byłam wdową po Janku – to była moja rola. Tak myślałam ja i tak myśleli wszyscy wokół.
Aż do dnia, kiedy poznałam Andrzeja.
Poznałyśmy się w bibliotece. Tak po prostu – podszedł do mnie starszy pan z siwymi włosami i ciepłym uśmiechem. Zapytał o książkę Szymborskiej. Zaczęliśmy rozmawiać o poezji, o życiu, o samotności. Był wdowcem od trzech lat. Miał dorosłego syna w Gdańsku i córkę w Londynie. Mieszkał sam na Bielanach.
Zaczęliśmy spotykać się regularnie – najpierw na kawę w pobliskiej kawiarni „U Hanki”, potem na spacery po Kępie Potockiej. Rozmawialiśmy godzinami o wszystkim: o polityce, o dzieciach, o tym, jak bardzo brakuje nam naszych żon i mężów.
Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz dotknął mojej dłoni. To było tak naturalne i jednocześnie tak szokujące. Serce zaczęło mi bić szybciej niż przez ostatnie lata razem wzięte.
Ale wtedy pojawiły się wyrzuty sumienia. Czy zdradzam Janka? Czy mam prawo być szczęśliwa? Czy nie powinnam już tylko wspominać?
Magda dowiedziała się przypadkiem. Przyszła bez zapowiedzi i zobaczyła mnie z Andrzejem w kuchni. Piliśmy herbatę i śmialiśmy się z jakiegoś głupiego dowcipu.
– Kim jest ten pan? – zapytała chłodno.
– To mój przyjaciel – odpowiedziałam cicho.
Od tego dnia zaczęły się kłótnie. Magda była oburzona. Mówiła, że to brak szacunku dla pamięci taty. Że ludzie będą gadać. Że ona nie potrafi tego zaakceptować.
Tomek był inny. Zadzwonił wieczorem:
– Mamo… jeśli jesteś szczęśliwa, to ja też jestem szczęśliwy. Tata by chciał, żebyś nie była sama.
Ale Magda nie odpuszczała. Przestała przyjeżdżać na obiady w niedzielę. Nie odbierała telefonów przez kilka dni. Bolało mnie to bardziej niż samotność po śmierci Janka.
Andrzej był cierpliwy. Nigdy nie naciskał. Czekał aż sama zdecyduję, co dalej.
Pewnego wieczoru usiadłam przed lustrem i spojrzałam sobie głęboko w oczy. Zobaczyłam zmarszczki, siwe włosy… ale też coś nowego – błysk nadziei.
Czy naprawdę jestem za stara na miłość? Czy muszę już tylko czekać na śmierć?
Postanowiłam zawalczyć o siebie.
Zadzwoniłam do Magdy:
– Córko… wiem, że ci trudno to zaakceptować. Ale ja też mam prawo do szczęścia. Nie przestanę kochać taty tylko dlatego, że próbuję żyć dalej.
Milczała długo.
– Nie rozumiem cię…
– Może kiedyś zrozumiesz – odpowiedziałam łamiącym się głosem.
Z Andrzejem zaczęliśmy spędzać coraz więcej czasu razem. Pojechaliśmy nad morze – pierwszy raz od lat poczułam wiatr we włosach i zapach słonej wody na skórze. Śmiałam się jak nastolatka.
Ludzie patrzyli na nas różnie – jedni z uśmiechem, inni z politowaniem albo zazdrością. Ale przestało mnie to obchodzić.
Po roku Magda przyszła do mnie z wnuczką.
– Mamo… chyba muszę cię przeprosić – powiedziała cicho. – Widzę, że jesteś szczęśliwa.
Przytuliłyśmy się długo i obie płakałyśmy.
Dziś wiem jedno: życie nie kończy się po sześćdziesiątce ani po śmierci ukochanej osoby. Można jeszcze kochać i być kochaną.
Czasem zastanawiam się: ile kobiet takich jak ja boi się zrobić ten pierwszy krok? Ile z nas pozwala innym decydować o swoim szczęściu?
Czy naprawdę jesteśmy za stare na miłość? A może to tylko inni chcą nam to wmówić?