Zaryzykowałam wszystko dla moich trojaczków – historia matki, która nie posłuchała lekarzy
– Pani Anno, musimy porozmawiać poważnie – głos doktora Kowalskiego drżał, a jego oczy unikały mojego spojrzenia. Siedziałam na szpitalnym łóżku, ściskając w dłoniach zdjęcie z ostatniego USG. Na nim – trzy maleńkie serduszka, trzy życia, które nosiłam pod sercem. – Stan jest bardzo poważny. Musi pani wybrać… które z dzieci ma największe szanse na przeżycie.
W jednej chwili mój świat się zawalił. Słowa lekarza roztrzaskały moje marzenia o szczęśliwej rodzinie. Przez chwilę miałam wrażenie, że czas się zatrzymał. W głowie dudniło mi tylko jedno pytanie: jak matka może wybrać między własnymi dziećmi?
Mój mąż, Piotr, stał obok mnie, blady jak ściana. – Aniu, musimy zaufać lekarzom – szeptał, ale widziałam w jego oczach łzy i strach. Nie potrafił spojrzeć mi w oczy. Wiedziałam, że on też nie jest gotowy na taki wybór.
Lekarze tłumaczyli: ciąża trojacza to ogromne ryzyko. Moje serce i organizm były na granicy wytrzymałości. Każdy dzień mógł być ostatnim – dla mnie lub dla któregoś z dzieci. Proponowali „redukcję” – zabieg, który miał zwiększyć szanse na przeżycie jednego dziecka kosztem pozostałych. – To najbezpieczniejsze rozwiązanie – powtarzała lekarka, pani doktor Nowicka. – Jeśli zdecyduje się pani na całą trójkę, może pani stracić wszystko.
Nie spałam całą noc. Leżałam w szpitalnym łóżku i czułam każdy ruch moich dzieci. Każde kopnięcie było jak błaganie: „Mamo, nie zostawiaj mnie”. Płakałam cicho, żeby nie obudzić innych pacjentek. W głowie miałam tylko jedno: nie potrafię wybrać. Nie mogę być tą matką, która zdecyduje o życiu i śmierci własnych dzieci.
Rano zadzwoniła moja mama. – Aniu, musisz być silna – mówiła przez łzy. – Cokolwiek zdecydujesz, będę przy tobie. Ale pamiętaj, że czasem trzeba słuchać rozumu, nie tylko serca.
Ale ja już wiedziałam. Moje serce krzyczało głośniej niż rozum. Zdecydowałam się walczyć o całą trójkę.
Kiedy powiedziałam o tym lekarzom, patrzyli na mnie z niedowierzaniem. – To bardzo ryzykowne – powtarzał doktor Kowalski. – Może pani tego nie przeżyć.
– Ale jeśli nie spróbuję, nigdy sobie tego nie wybaczę – odpowiedziałam drżącym głosem.
Od tego dnia każdy dzień był walką o przetrwanie. Leżałam tygodniami w szpitalu, podłączona do kroplówek i monitorów. Każdego ranka sprawdzano tętno dzieci. Każda wizyta lekarza była jak wyrok: czy dziś wszystko jest w porządku?
Piotr przychodził codziennie po pracy. Przynosił mi ulubione jogurty i czytał na głos bajki do brzucha. Czasem rozmawialiśmy o imionach dla dzieci – choć baliśmy się planować przyszłość.
Pewnego dnia usłyszałam rozmowę pielęgniarek na korytarzu:
– Ta pani z sali 7… Ona chyba nie wie, co robi.
– Ja bym się nie odważyła.
Zacisnęłam pięści pod kołdrą. Nie wiedziały nic o mojej miłości do tych dzieci. Nie wiedziały, ile już przeszłam.
Były dni, kiedy chciałam się poddać. Gdy ból był tak silny, że nie mogłam oddychać. Gdy widziałam łzy Piotra i słyszałam szept mamy przez telefon: „Może jednak powinnaś posłuchać lekarzy…”.
Ale były też chwile nadziei. Gdy czułam trzy różne kopnięcia naraz i wiedziałam, że moje dzieci walczą razem ze mną.
W trzydziestym pierwszym tygodniu ciąży zaczęły się komplikacje. Ból był nie do zniesienia, a lekarze biegali wokół mojego łóżka z coraz większym niepokojem.
– Musimy robić cesarskie cięcie! – krzyknęła doktor Nowicka.
Pamiętam tylko światła sali operacyjnej i cichy płacz… najpierw jeden, potem drugi… i w końcu trzeci głosik.
Obudziłam się kilka godzin później. Piotr siedział przy moim łóżku i płakał ze szczęścia.
– Aniu… mamy troje dzieci! Wszystkie żyją!
Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Łzy płynęły mi po policzkach bez końca.
Moje dzieci były maleńkie jak dłonie dorosłego człowieka. Spędziły tygodnie w inkubatorach, walcząc o każdy oddech. Codziennie modliłam się o cud i codziennie dziękowałam za to, że mogę je zobaczyć choćby przez szybę.
Dziś mają już dwa lata. Są zdrowe, pełne energii i każdego dnia przypominają mi, że warto było walczyć.
Czasem patrzę na nich i zastanawiam się: co by było, gdybym wtedy posłuchała lekarzy? Czy miałabym odwagę żyć z takim wyborem? Czy każda matka powinna słuchać rozumu czy serca? Może nigdy nie znajdę odpowiedzi… Ale wiem jedno: dla nich warto było zaryzykować wszystko.