Zapach świeżo pieczonego chleba i gorycz niewypowiedzianych słów

— Znowu nie ma masła? — głos Darka odbił się echem od kafelków w naszej kuchni. Stałam przy blacie, dłonie miałam lepkie od ciasta na chleb, a w powietrzu unosił się zapach drożdży i pieczonej skórki. Przez chwilę udawałam, że nie słyszę, ale wiedziałam, że to niemożliwe. W naszym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie nie było gdzie się schować przed takimi pytaniami.

— Skończyło się rano — odpowiedziałam cicho, nie odwracając się. — Mogłeś kupić po drodze z pracy.

Usłyszałam westchnienie. Takie ciężkie, pełne rozczarowania. Znałam je aż za dobrze. Było jak znak wodny na wszystkich naszych rozmowach od lat.

— Zawsze wszystko na mojej głowie — mruknął Darek, siadając przy stole. — Ty masz wolne popołudnia, ja haruję do późna, a nawet masła nie ma.

Zacisnęłam zęby. Wolne popołudnia? Pracowałam w przedszkolu na pół etatu, ale po powrocie do domu zaczynał się drugi etat: dzieci, zakupy, sprzątanie, gotowanie. Darek tego nie widział. Albo nie chciał widzieć.

— Upiekłam chleb — powiedziałam z nadzieją, że to go udobrucha. — Ciepły, jeszcze paruje.

— Chleb bez masła? — prychnął. — Po co mi taki chleb?

Wtedy coś we mnie pękło. Może to była ta kropla, która przelewa czarę. Może zapach świeżego chleba był zbyt bliski wspomnieniom dzieciństwa, kiedy mama piekła bochenki w starej kuchni na wsi pod Siedlcami i zawsze miała dla mnie uśmiech, nawet jeśli była zmęczona.

Odwróciłam się gwałtownie.

— Może czasem mógłbyś docenić to, co masz! — wyrzuciłam z siebie ostrzej, niż zamierzałam.

Darek spojrzał na mnie zaskoczony. Przez chwilę milczał, jakby nie poznawał kobiety stojącej przed nim w fartuchu poplamionym mąką.

— O co ci chodzi? — zapytał w końcu chłodno.

— O wszystko! — głos mi zadrżał. — O to, że nigdy nie jesteś zadowolony. Że cokolwiek zrobię, zawsze znajdziesz powód do narzekania.

W kuchni zapadła cisza. Słychać było tylko tykanie zegara i szum ulicy za oknem. Dzieci — Ania i Kuba — bawiły się w swoim pokoju, nieświadome napięcia.

Darek wstał powoli.

— Nie przesadzaj — powiedział szorstko. — Po prostu jestem zmęczony.

— Ja też jestem zmęczona! — krzyknęłam nagle. — Ale ty tego nie widzisz!

Wybiegłam z kuchni i zamknęłam się w łazience. Oparłam się o zimne kafelki i pozwoliłam łzom płynąć. W głowie kłębiły mi się myśli: ile jeszcze wytrzymam? Czy tak wygląda miłość po dziesięciu latach małżeństwa?

Przypomniałam sobie nasze początki. Poznaliśmy się na studiach pedagogicznych w Warszawie. Darek był wtedy pełen energii, miał plany na własny biznes, mówił o podróżach i marzeniach. Ja byłam zakochana po uszy. Szybko zamieszkaliśmy razem w kawalerce na Mokotowie, potem ślub, dzieci… Wszystko układało się jak w bajce.

A potem przyszła codzienność. Rachunki, kredyt hipoteczny na mieszkanie, choroby dzieci, wieczne zmęczenie. Darek coraz częściej wracał późno z pracy, coraz mniej rozmawialiśmy. Ja próbowałam trzymać wszystko w ryzach: dom, dzieci, siebie samą.

Tamtego wieczoru długo siedziałam w łazience. W końcu usłyszałam ciche pukanie.

— Mamo? — To była Ania. Miała siedem lat i zawsze wyczuwała napięcia lepiej niż dorośli.

Otarłam łzy i otworzyłam drzwi.

— Co się stało? — zapytała cicho.

Uklękłam przy niej i przytuliłam ją mocno.

— Nic kochanie… Po prostu czasem mama jest smutna.

Ania spojrzała na mnie poważnie.

— Tata też jest smutny?

Pokręciłam głową.

— Tata jest tylko zmęczony.

Wróciłyśmy razem do kuchni. Darek siedział przy stole z głową opartą na dłoniach. Chleb leżał nietknięty.

— Przepraszam — powiedział cicho, gdy weszłyśmy. — Nie powinienem był krzyczeć.

Nie odpowiedziałam. Usiadłam naprzeciwko niego i przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. W jego oczach zobaczyłam coś nowego: strach? Bezradność? Może oboje byliśmy już zbyt zmęczeni walką o pozory normalności.

Następnego dnia rano Darek wyszedł do pracy bez słowa. Ja odprowadziłam dzieci do szkoły i przedszkola, a potem wróciłam do pustego mieszkania. Usiadłam przy stole z kubkiem zimnej kawy i patrzyłam na okruchy chleba na obrusie.

Telefon zadzwonił nagle. To była mama.

— Iwonka? Wszystko w porządku?

Zawsze wiedziała, kiedy coś jest nie tak.

— Tak… Nie… Sama nie wiem — odpowiedziałam szczerze.

— Pokłóciliście się z Darkiem?

Westchnęłam ciężko.

— Mamo… Czy ty kiedyś żałowałaś swojego małżeństwa?

Po drugiej stronie zapadła cisza.

— Każda kobieta czasem żałuje — powiedziała w końcu mama spokojnie. — Ale ważne jest, żeby pamiętać o sobie. Nie możesz całe życie tylko dawać i dawać…

Te słowa zostały ze mną przez cały dzień. W pracy byłam rozkojarzona, dzieci wydawały się bardziej marudne niż zwykle. Wieczorem Darek wrócił późno i nawet nie spojrzał mi w oczy.

Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Rozmawialiśmy tylko o dzieciach i rachunkach. Czułam się coraz bardziej samotna we własnym domu.

Pewnego popołudnia spotkałam sąsiadkę, panią Halinę. Miała ponad siedemdziesiąt lat i zawsze miała czas na rozmowę.

— Pani Iwonko, pani taka smutna ostatnio…

Uśmiechnęłam się blado.

— Problemy rodzinne…

Pani Halina pokiwała głową ze zrozumieniem.

— Wie pani… Ja przez czterdzieści lat byłam żoną mojego Staszka. Było różnie… Ale zawsze pamiętałam o sobie. Chodziłam na spacery, czytałam książki… Nie można żyć tylko dla innych.

Te słowa były jak balsam na moją duszę. Tego wieczoru upiekłam kolejny chleb — tym razem dla siebie. Posmarowałam go grubą warstwą dżemu truskawkowego i zjadłam powoli, delektując się każdym kęsem.

Darek wszedł do kuchni i spojrzał na mnie zdziwiony.

— Nie czekasz na mnie?

Spojrzałam mu prosto w oczy.

— Dziś jem sama. Potrzebuję trochę czasu dla siebie.

Nie powiedział nic więcej. Usiadł naprzeciwko mnie i przez chwilę jedliśmy w ciszy.

Minęły tygodnie zanim zaczęliśmy znowu rozmawiać naprawdę. Były łzy, pretensje, wyrzuty sumienia… Ale też szczere rozmowy o tym, czego nam brakuje i czego potrzebujemy od siebie nawzajem.

Nie wiem jeszcze, jak potoczy się nasze małżeństwo. Może będziemy razem, może nie… Ale wiem jedno: nie chcę już więcej żyć tylko dla innych. Chcę być też dla siebie.

Czy można kochać kogoś i jednocześnie nie zatracić siebie? A może prawdziwa miłość zaczyna się dopiero wtedy, gdy przestajemy być dla kogoś wszystkim?