Zaczynając od nowa w wieku 55 lat: Historia Marii, która odważyła się odejść
– Mamo, nie możesz tego zrobić! – głos Magdy drżał, a jej oczy błyszczały łzami. Stała w progu kuchni, ściskając w dłoniach kubek z herbatą. – Przecież masz nas, wnuki… Co ty sobie wyobrażasz?
Patrzyłam na nią, na jej roztrzęsione ręce i zaciśnięte usta. W środku czułam się jak rozszarpywana na pół. Chciałam ją przytulić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale nie mogłam już dłużej udawać. Przez lata byłam dla wszystkich – żoną, matką, babcią. Dla siebie – nikim.
– Magda… – zaczęłam cicho. – Ja już nie mogę. Duszę się tutaj. Potrzebuję czegoś więcej niż tylko gotowania obiadów i pilnowania wnuków.
– Więcej? – prychnęła. – A co może być więcej niż rodzina? Chcesz być jak te kobiety z telewizji? Zostawić wszystko i zacząć nowe życie? W tym wieku?
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Nie chciałam płakać przy niej, nie chciałam pokazać słabości. Ale jej słowa bolały. Przypominały mi głos mojego męża, Andrzeja, który od lat powtarzał: „Maria, rodzina to twoje miejsce”.
Ale ja już nie miałam miejsca. Od śmierci mamy czułam się coraz bardziej pusta. Każdy dzień był taki sam: śniadanie dla Andrzeja, zakupy w Biedronce, obiad dla wnuków, sprzątanie po wszystkich. Wieczorem telewizor i cisza.
Kiedyś miałam marzenia. Chciałam malować obrazy, podróżować po Polsce, zobaczyć Tatry zimą. Ale życie szybko sprowadziło mnie na ziemię: ślub w wieku 21 lat, dwójka dzieci, praca w szkole podstawowej jako woźna. Potem już tylko dom i rodzina.
– Mamo… – Magda szlochała już otwarcie. – Myślisz tylko o sobie. A co z tatą? On sobie nie poradzi!
Spojrzałam na nią z goryczą. Andrzej od lat był bardziej gościem niż mężem. Praca, piwo z kolegami, wieczne narzekanie na wszystko i wszystkich. Ostatnio nawet nie zauważał mojej obecności.
– Poradzi sobie – odpowiedziałam twardo. – Jest dorosły.
Magda wybiegła z kuchni trzaskając drzwiami. Zostałam sama z ciszą i swoim postanowieniem.
Wieczorem Andrzej wrócił do domu. Usiadł ciężko przy stole i spojrzał na mnie spod byka.
– Co ty jej nagadałaś? Magda dzwoniła do mnie roztrzęsiona! – burknął.
– Powiedziałam jej prawdę – odparłam spokojnie. – Że chcę odejść.
Zamilkł na chwilę, jakby nie dowierzał.
– Zwariowałaś? W tym wieku? Co ty sobie wyobrażasz? Że ktoś cię jeszcze zechce?
Zabolało. Ale już nie tak jak kiedyś. Teraz byłam gotowa na ból.
– Nie chodzi o to, żeby ktoś mnie chciał – powiedziałam cicho. – Chcę sama siebie odzyskać.
Andrzej wstał gwałtownie, przewracając krzesło.
– Jak wyjdziesz z tego domu, możesz zapomnieć o rodzinie! – krzyknął i wyszedł trzaskając drzwiami.
Tej nocy nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie głosy dzieci i męża. „Zostawisz nas”, „Jesteś egoistką”, „Nie poradzimy sobie bez ciebie”.
Ale wiedziałam już, że muszę to zrobić.
Następnego dnia spakowałam walizkę. Kilka ubrań, stare farby i pędzle schowane na dnie szafy, notes z niedokończonymi szkicami. Zostawiłam list na stole:
„Kochani,
Nie odchodzę od was z nienawiści ani złości. Odchodzę, bo muszę odnaleźć siebie. Proszę was o wybaczenie i zrozumienie.
Maria”
Wyszłam z domu o świcie. Ulica była pusta, tylko sąsiadka pani Zosia podlewała kwiaty na balkonie.
– Gdzie to pani tak wcześnie? – zapytała z troską.
– Jadę do siostry do Krakowa – skłamałam.
Nie miałam siostry w Krakowie. Wynajęłam pokój w hostelu na Pradze w Warszawie. Chciałam zacząć tam, gdzie nikt mnie nie znał.
Pierwsze dni były trudne. Samotność bolała bardziej niż się spodziewałam. Każdy telefon od Magdy czy syna Piotra był pełen wyrzutów:
– Mamo, wróć! Tata nie je obiadów! Wnuki pytają o ciebie!
– Mamo, jak mogłaś nas zostawić?
Nie odbierałam przez kilka dni. Chodziłam po Warszawie bez celu, siadałam w parkach i patrzyłam na ludzi. Czułam się jak duch.
Pewnego dnia weszłam do małej galerii sztuki na Saskiej Kępie. Pachniało tam farbą i kawą. Na ścianach wisiały obrazy lokalnych artystów.
– Dzień dobry! – uśmiechnęła się do mnie właścicielka galerii, pani Irena. Miała siwe włosy spięte w kok i ciepłe oczy.
– Szuka pani czegoś konkretnego?
– Nie… Ja tylko oglądam – odpowiedziałam nieśmiało.
– Maluje pani?
Zawahałam się.
– Kiedyś… Bardzo dawno temu.
– To może czas wrócić do tego? Organizujemy warsztaty dla dorosłych w każdą środę wieczorem.
Nie wiem dlaczego, ale zgodziłam się od razu.
Pierwsze zajęcia były jak powrót do dzieciństwa. Zapach farb olejnych przypomniał mi młodość i marzenia sprzed lat. Ręce drżały mi ze wzruszenia, gdy stawiałam pierwsze pociągnięcia pędzlem na płótnie.
Po kilku tygodniach zaczęłam czuć się lepiej. Poznałam kilka kobiet w moim wieku: Halinę po rozwodzie, Jolę wdowę po lekarzu i Anię samotną matkę dorosłego syna z autyzmem. Każda z nas niosła swój bagaż bólu i niespełnienia.
Wieczorami siedziałyśmy razem przy herbacie i opowiadałyśmy swoje historie:
– Mój mąż zostawił mnie dla młodszej – mówiła Halina gorzko.
– Ja całe życie byłam tylko matką i żoną… Teraz uczę się żyć sama – wyznawała Jola.
Czułam się wśród nich bezpiecznie jak nigdy wcześniej.
Po dwóch miesiącach zadzwoniła Magda:
– Mamo… Tata jest w szpitalu. Zasłabł…
Serce mi stanęło ze strachu.
– Przyjadę jutro – odpowiedziałam bez namysłu.
Wróciłam do rodzinnego miasta z duszą na ramieniu. Andrzej leżał blady na szpitalnym łóżku, podłączony do kroplówki.
Spojrzał na mnie z wyrzutem:
– Widzisz do czego doprowadziłaś? Zostawiłaś mnie samego…
Łzy napłynęły mi do oczu.
– Przepraszam… Ale musiałam odejść…
Odwrócił głowę do ściany.
Magda patrzyła na mnie z mieszaniną ulgi i gniewu:
– Wrócisz teraz?
Pokręciłam głową:
– Nie mogę wrócić do dawnego życia… Ale mogę wam pomóc inaczej…
Zostałam kilka dni w domu Andrzeja, gotowałam obiady dla niego i wnuków, rozmawiałam z dziećmi. Ale wiedziałam już, że nie mogę zostać na zawsze.
Ostatniego dnia podeszła do mnie Magda:
– Mamo… Ja chyba zaczynam cię rozumieć…
Objęłyśmy się długo i mocno.
Wróciłam do Warszawy lżejsza o ciężar winy.
Dziś mam 57 lat i pierwszy raz od dawna czuję się wolna. Maluję obrazy, czasem sprzedaję je na lokalnych kiermaszach. Mam przyjaciółki, które rozumieją moje wybory. Z rodziną kontaktuję się regularnie – już bez wyrzutów sumienia ani żalu.
Czasem wieczorem pytam siebie: czy miałam prawo odejść? Czy egoizm jest zawsze czymś złym? Może czasem trzeba wybrać siebie… żeby móc naprawdę kochać innych?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu?