Wyrzuciłam ciotkę mojego męża z domu: Jej bezczelność nie miała granic

– „Ona naprawdę chce cię poznać. Przecież była za granicą, kiedy braliśmy ślub, nie mogła być na naszym weselu!” – głos Jana brzmiał jakby prosił, a jednocześnie próbował mnie przekonać, że to będzie tylko zwykłe popołudnie. Ale już wtedy czułam niepokój. Może to przez sposób, w jaki jego matka zawsze mówiła o ciotce Halinie – z jednej strony z szacunkiem, z drugiej z lekkim dystansem, jakby opowiadała o kimś, kto potrafi wywołać burzę w szklance wody.

Przygotowałam się najlepiej, jak umiałam. Upiekłam sernik według przepisu mojej babci, posprzątałam mieszkanie tak dokładnie, że nawet kot nie miał gdzie zgubić sierści. Jan był podekscytowany, powtarzał, że Halina to dusza towarzystwa i na pewno mnie polubi. W głowie miałam jednak obrazy z rodzinnych spotkań, na których zawsze pojawiał się ktoś, kto potrafił jednym słowem zepsuć atmosferę.

Dzwonek do drzwi rozbrzmiał punktualnie o siedemnastej. Otworzyłam i zobaczyłam kobietę w średnim wieku, ubraną w elegancki płaszcz i z miną, która mówiła: „Wiem lepiej”. Uśmiechnęłam się szeroko, wyciągnęłam rękę na powitanie.

– „O, to ty jesteś tą słynną Martą!” – powiedziała Halina, patrząc na mnie od stóp do głów. – „Janek zawsze miał specyficzny gust.”

Zamarłam na chwilę, ale uśmiech nie zniknął z mojej twarzy. Zaprosiłam ją do środka. Jan był zachwycony, zaczął opowiadać o naszej podróży poślubnej do Zakopanego, o tym jak poznaliśmy się na studiach. Halina słuchała jednym uchem, co chwilę przerywając:

– „A ile zarabiasz w tej swojej pracy? Bo Janek to przecież mógłby lepiej trafić…”

– „Nie macie jeszcze dzieci? W tym wieku to już powinniście mieć przynajmniej dwójkę!”

– „Mieszkanie takie małe… Nie stać was na coś większego?”

Czułam, jak narasta we mnie napięcie. Starałam się odpowiadać spokojnie, ale każde jej zdanie wbijało się we mnie jak szpilka. Jan próbował zmieniać temat, ale Halina była nieugięta.

Kiedy usiedliśmy do stołu, spojrzała na sernik i powiedziała:

– „Moja mama robiła lepszy. Ale pewnie się starałaś.”

Zacisnęłam dłonie na kolanach. Przez chwilę miałam ochotę wybuchnąć płaczem albo po prostu wyjść z własnego mieszkania. Ale zamiast tego postanowiłam być uprzejma – dla Jana.

Rozmowa zeszła na temat mojej rodziny. Halina zaczęła wypytywać o moich rodziców, gdzie pracują, ile zarabiają, czy mają własny dom. Odpowiadałam krótko, czując się coraz bardziej upokorzona.

W pewnym momencie Halina spojrzała na mnie z uśmiechem:

– „Wiesz, Marta, ja bym na miejscu Jana dobrze się zastanowiła przed ślubem z kimś takim jak ty. Ale cóż, młodość jest głupia.”

To był moment przełomowy. Spojrzałam na Jana – był blady, patrzył w talerz. Nikt nie stanął w mojej obronie.

Wstałam powoli od stołu.

– „Przepraszam bardzo, ale nie pozwolę nikomu obrażać mnie w moim własnym domu. Proszę wyjść.”

Halina spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– „Co ty sobie wyobrażasz? Ja jestem rodziną!”

– „A ja jestem żoną Jana i gospodynią tego domu. Proszę wyjść natychmiast.”

Jan próbował coś powiedzieć, ale nie pozwoliłam mu.

– „Jeśli nie potrafisz stanąć po mojej stronie teraz, nie licz na to później.” – powiedziałam cicho.

Halina wyszła trzaskając drzwiami. W mieszkaniu zapadła cisza tak gęsta, że można było ją kroić nożem.

Jan przez chwilę milczał, potem zaczął mnie oskarżać o przesadę:

– „To była tylko starsza kobieta! Ona taka już jest! Mogłaś się przemilczeć!”

Poczułam się zdradzona. Przez kolejne dni unikaliśmy rozmów. Jan coraz częściej wychodził z domu pod pretekstem pracy czy spotkań ze znajomymi. Ja zamknęłam się w sobie.

Telefon od teściowej był krótki i chłodny:

– „Nie wiem co sobie myślisz, Marta, ale rodziny się nie wyrzuca za drzwi!”

Zostałam sama ze swoimi myślami i poczuciem winy. Czy naprawdę przesadziłam? Czy powinnam była znosić upokorzenia tylko dlatego, że Halina jest rodziną mojego męża?

Minęły tygodnie zanim Jan zaczął ze mną normalnie rozmawiać. Próbował tłumaczyć zachowanie ciotki wychowaniem i wiekiem. Ale ja już wiedziałam jedno: jeśli nie postawię granic teraz, nikt ich za mnie nie postawi.

Czasem patrzę w lustro i zastanawiam się: czy warto było ryzykować spokój rodziny dla własnej godności? Czy naprawdę mamy obowiązek znosić wszystko tylko dlatego, że ktoś jest „rodziną”? Może czasem trzeba powiedzieć „dość”, nawet jeśli oznacza to samotność i niezrozumienie.