Walka o dom dziadka: „Opiekowaliśmy się nim, ale to oni dostali wszystko” – prawdziwa historia rodzinnej wojny o spadek

– Nie rozumiem, jak możesz być taka bezczelna, Aniu! – głos ciotki Grażyny rozbrzmiał w kuchni dziadka, jeszcze zanim zdążyłam zdjąć kurtkę. – Przecież wszyscy wiemy, kto naprawdę się nim zajmował!

Zamarłam w progu, ściskając w dłoni reklamówkę z lekami. W powietrzu wisiała atmosfera gęsta od pretensji i niewypowiedzianych żalów. Dziadek spał w swoim pokoju, a ja czułam, jak narasta we mnie gniew i bezsilność.

– Grażyna, proszę cię – odezwała się mama cicho, próbując załagodzić sytuację. – Ania robi dla taty wszystko, co może. Ty przyjeżdżasz tylko na święta.

– Ale to nie znaczy, że nie mamy prawa do tego domu! – syknęła ciotka. – Tata zawsze mówił, że wszystko będzie sprawiedliwie podzielone.

Zacisnęłam zęby. Od trzech lat opiekowałam się dziadkiem niemal codziennie. Odkąd babcia zmarła, to ja robiłam zakupy, gotowałam obiady, pilnowałam leków i znosiłam jego humory. Mama pomagała, ile mogła, ale pracowała na dwie zmiany w szpitalu. Ojciec wyjechał do Niemiec i kontaktował się z nami rzadko. Ciotka Grażyna i wujek Marek pojawiali się tylko wtedy, gdy wypadało – na Wigilię, Wielkanoc albo imieniny dziadka. Zawsze z prezentem i szerokim uśmiechem, ale nigdy z gotowością do pomocy.

Pamiętam, jak jeszcze dwa miesiące temu dziadek poprosił mnie, żebym przyniosła mu stary album ze zdjęciami. Siedzieliśmy razem na kanapie, a on pokazywał mi fotografie z czasów wojny, opowiadał o swojej młodości w Lublinie i o tym, jak budował ten dom własnymi rękami.

– Wiesz, Aniu – powiedział wtedy cicho – chciałbym, żebyś tu została. Ty jedna rozumiesz ten dom.

Nie powiedziałam nic. Bałam się mieć nadzieję.

Kiedy dziadek zmarł dwa tygodnie temu, świat mi się zawalił. Przez kilka dni chodziłam jak w transie – załatwiałam formalności, odbierałam telefony od rodziny i sąsiadów, odbierałam kondolencje. Dopiero po pogrzebie zaczęły się prawdziwe problemy.

Wszystko rozstrzygnęło się na odczytaniu testamentu. Siedzieliśmy w kancelarii notarialnej: ja z mamą po jednej stronie stołu, ciotka Grażyna z mężem i wujek Marek po drugiej. Notariusz czytał powoli:

– „Cały majątek, w tym dom przy ulicy Lipowej 12 oraz oszczędności zgromadzone na koncie bankowym, przekazuję moim dzieciom: Grażynie Nowak i Markowi Nowakowi.”

Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Mama ścisnęła mnie za rękę pod stołem. Próbowałam nie płakać.

– To niemożliwe – wyszeptałam. – Przecież dziadek mówił…

Ciotka Grażyna uśmiechnęła się triumfalnie.

– No widzisz, Aniu? Tata wiedział, co robi.

Wyszłam z kancelarii jak we śnie. Przez kolejne dni nie mogłam spać ani jeść. W głowie kłębiły mi się pytania: dlaczego? Czy naprawdę przez te wszystkie lata byłam dla niego tylko wnuczką od czarnej roboty? Czy nie widział moich starań?

Mama próbowała mnie pocieszać:

– Może tata myślał, że tak będzie sprawiedliwie…

Ale ja wiedziałam swoje. To nie była sprawiedliwość.

Zaczęły się telefony od Grażyny i Marka. Najpierw uprzejme:

– Aniu, musimy ustalić, kiedy zabierzesz swoje rzeczy z domu dziadka.

Potem coraz bardziej natarczywe:

– Nie możesz tu mieszkać wiecznie! Dom jest nasz.

Przez kilka tygodni żyłam jak intruz we własnym domu. Każde skrzypnięcie podłogi przypominało mi o tym, że już tu nie należę. Każda filiżanka po herbacie była dowodem na to, że jestem tylko gościem.

Pewnego dnia przyszli razem – Grażyna i Marek – z kluczami i listą rzeczy do podziału.

– Chcemy zabrać pamiątki rodzinne – oznajmiła Grażyna chłodno. – Albumy ze zdjęciami, porcelanę po babci…

Nie wytrzymałam.

– Gdzie byliście przez te wszystkie lata? – krzyknęłam przez łzy. – Gdzie byliście, kiedy dziadek miał udar? Kiedy trzeba było go myć i karmić? Kiedy płakał po nocach?

Marek wzruszył ramionami.

– Każdy ma swoje życie.

Zamknęłam się w swoim pokoju i płakałam do poduszki. Mama przyszła później i usiadła obok mnie na łóżku.

– Aniu… Może powinnaś porozmawiać z prawnikiem? Może należy ci się zachowek?

Nie chciałam pieniędzy. Chciałam tylko domu dziadka – miejsca pełnego wspomnień i zapachu świeżo upieczonego chleba.

Ale rzeczywistość była inna. Musiałam znaleźć mieszkanie na wynajem. Znalazłam kawalerkę na obrzeżach miasta – ciasną i zimną. Każdego dnia wracałam do pustego mieszkania i czułam się coraz bardziej samotna.

Tymczasem Grażyna urządzała w domu dziadka remont. Zrywała tapety, wyrzucała stare meble na śmietnik. Pewnego dnia zobaczyłam przez okno, jak wynoszą kanapę, na której dziadek zawsze siedział wieczorami i słuchał radia.

Nie wytrzymałam i zadzwoniłam do niej:

– Dlaczego to robisz? Dlaczego niszczysz wszystko?

Usłyszałam tylko:

– To już nie twój dom.

Przez długi czas nie mogłam pogodzić się z tą niesprawiedliwością. Próbowałam tłumaczyć sobie, że może dziadek miał swoje powody. Może bał się konfliktów między dziećmi? Może nie chciał mnie obarczać odpowiedzialnością za dom?

Ale żal pozostał.

Minął rok. Nadal mijam dom dziadka w drodze do pracy. Czasem zatrzymuję się na chwilę pod furtką i patrzę na ogród pełen chwastów. Nikt już nie sadzi tam pomidorów ani nie podlewa róż.

Często wracam myślami do tamtych dni – do zapachu kawy o poranku, do rozmów przy kuchennym stole, do ciepła dłoni dziadka na moim ramieniu.

Czy warto być dobrym dla innych? Czy dobro naprawdę wraca? A może czasem trzeba nauczyć się dbać przede wszystkim o siebie?